Nie szkoda wieczoru
Komedio-opera Ludwika Adama Dmuszewskiego i Leona Schillera w reżyserii Irmy Czaykowskiej, scenografii Zenobiusza Strzeleckiego, z muzyką Feliksa Rybickiego, choreografią Barbary Fijewskiej i końcowymi kupletami dopisanymi przez Jerzego Jurandota, weszła na afisz małej salki Teatru Dramatycznego, w czasie upałów, odstraszających widzów teatralnych. Mimo to warto nie pożałować wieczoru i zobaczyć to inscenizacyjne cacko, które Jest popisem zarówno aktorów, jak i inscenizatorów. Wśród tych obok scenografa, choreografki i muzyka, należy zasygnalizować świetną reżyserię. Czaykowska po wielu prowincjonalnych sukcesach, nareszcie pokazała także Warszawie co potrafi.
Sama komedyjka jest błaha. Umowny bibelocik sceniczny z czasów Królestwa Kongresowego, napisany przez Dmuszewsklego, według schematu komedii pomyłek i przebieranek, był rozbudowany i przyozdobiony stylowymi i stylizowanymi piosenkami za naszej pamięci przez Leona Schillera. Zdawałoby się więc,że nic prostszego jak dać sceniczną reprodukcję jego inscenizacji. Rzecz jednak okazała się nie tak prosta. Pełny tekst, a ściślej pełny egzemplarz reżyserski Schillera nie ocalał. Między innymi przepadła rzecz tak istotna jak nuty do piosenek oraz częściowo ich teksty. Stanęło więc przed reżyserką, która zresztą była uczennicą Schillera, zadanie nie reprodukcyjne, lecz rekonstrukcyjne. Wywiązała się z zadania z wielkim smakiem i polotem. Zaś nie byle jaki zmysł komizmu u prawie wszystkich aktorów oraz scenografa pomogły jej stworzyć dodatkowy uroczy dystans względem tematu. Otrzymaliśmy więc bynajmniej nie kopię koncepcji Schillerowsklej, lecz jej rozbudowanie, a nawet ubarwienie, za które mistrz, gdyby to mógł zobaczyć, byłby chyba tylko wdzięczny i zadowolony z uczennicy. Może by tylko zasumował się trochę ironiczniej przy końcowych kupletach dopisanych przez Jurandota, ale cóż... jak wiadomo, był złośliwcem.
Wśród wykonawców rewelacją stała się Joanna Jedlewska w roli garderobianej Dorotki. Umowna warszawska subretka, pełna wdzięku i dowcipu - oto jej kreacja, która każe zwrócić uwagę na zdaje się pierwszą większą rolę tej młodej aktorki, obsadzanej dotychczas w rólkach mniej eksponowanych. A przecież musiała się zmierzyć z nie byle partnerami! Wystarczy powiedzieć, że Arlekina w tym przedstawieniu zagrał taki mistrz błazenady i akrobacji scenicznej, jak Zdzisław Leśniak, zaś starego zalotnika Orgona, taki niezawodny komik, jak Józef Nowak, który zarówno w kontuszu i z wąsiskami, jak w przyśmiesznym stroju, niby to francuskim i w peruce stworzył cudo karykatury scenicznej. Nie zawiódł w roli pana Anzelma Jarosław Skulski, przy wspaniałym geście szlagona i efektach głosowych. Wojciech Pokora, jako młody zalotnik Erast, dawał popisy ruchu, tańca i komiki. Stosunkowo bladziej wypadła na tym tle Anna Wesołowska w roli wydawanej za mąż Teresy.