Artykuły

"Zdrada" Pintera

Po {#re#10863}"Urodzinach Stanleya"{/#}, wystawionych w krakow­skim Starym Teatrze przed dziewięciu laty, Harold {#au#11}Pinter{/#}, wybitny współczesny angielski dramaturg znowu trafił do Sta­rego Teatru, tym razem na Ma­łą Sceną przy ul. Sławkowskiej, ze sztuką pt. "Zdrada".

Występują tu charakterystycz­ne dla Pintera jakości ideowe i sceniczne jego pisarstwa. Świat u niego jest elementem wrogim, a ludzie w nim też są so­bie wrodzy i pomóc sobie nie potrafią lub nie chcą. Kontakt międzyludzki jest trudny i zbyt niepokojący. Wejść w czyjeś ży­cie jest ryzykowne. Pisał kie­dyś Bolesław Taborski: "Próba zrozumienia psychiki dzisiejsze­go człowieka i odtworzenie je­go - nie zawsze przyjemnego wizerunku, bez retuszu, jest nie­wątpliwą zasługą tego pisarza i wkładem do dramaturgii nie tylko angielskiej". Natomiast sam Pinter zwraca się tak do współczesnego człowieka: "Do­póki nie zdołasz przystosować się do samotnego życia w swoim pokoju, nic jesteś wystarczają­co dobrze przygotowany i wy­posażony, by wyjść na zewnętrz i toczyć bitwy, które w świecie zewnętrznym toczy się zwy­kle w imię abstrakcji".

Pinter w swoich dramatach jest poetą ludzkiej intymności, ukrytej w zamkniętych pomie­szczeniach.

W takich właśnie warunkach rozgrywa się "Zdrada" wyreży­serowana przez Marka Fiedora, której tematem jest prawda wewnętrznych przeżyć wywoła­nych faktem zdrady małżeńskiej w miłosnym trójkącie, dokona­nym dziewięć lat wcześniej. Dla­tego czas akcji biegnie wstecz, od końca do początku ciągu wy­darzeń. Jest to bardzo interesu­jące, psychologicznie i drama­turgicznie, odwijanie taśmy pa­mięci, poszukiwanie owej żarzą­cej się, płodnej w następstwa, chwili. Po spirali czasu widz wraz z postaciami dramatu zsu­wa się w przeszłość i odsłania zmieniającą się samoświado­mość tych postaci.

Dialog u Pintera jest majstersztykiem zamierzonej konwencjonalności, banalności, potoczności. Ludzie rozmawiają niby byle jak, jakby o niczym, jakby bali się dotknąć prawdy, prze­raźliwie miałko. Ale pod spo­dem, w podtekstach drży boles­na tajemnica, nieartykułowana, sprawiająca ból i budząca strach przed nazwaniem jej po imie­niu i przed wydobyciem na wierzch.

W krakowskim przedstawieniu, trudne zadanie gry dyskretnej, ściszonej, "naturalnej", z wyczu­ciem podtekstów i koniecznością ich maskowania - powierzono świetnym i doświadczonym ak­torom: Aldonie Grochal, Piotro­wi Skibie i Markowi Kalicie. Miałem już nieraz możność po­dziwiać ich aktorską inteligen­cję i sceniczną sprawność, i pi­sać o ich teatralnych sukcesach. Pierwsze wrażenie, jakie uderza na początku tego przedstawie­nia: klarowność, przejrzystość, niemal sterylność koncepcji in­scenizacyjnej, wzmocnione u­proszczoną, prawie przezroczystą scenografią. Więc świetnie - troje aktorów wyeksponuje cien­ką grę słów, iskrzenie się wew­nętrzne, ale przytłumione, i ba­lansowanie na gorącej linie wzajemnych relacji, swoją zaś fizyczną obecność ograniczy do koniecznego, lecz skrótowego znaku.

Niestety, zagrali nieco za cięż­ko, bez oczekiwanej finezji, bez tej zdyscyplinowanej zwyczajno­ści. Niepotrzebnie grali "natu­ralność" i "potoczność". A wy­starczyło na scenie być, dyskret­nie i oszczędnie, nie gubić słów, pozwolić dominować słowom i przeciskać się spomiędzy nich podtekstom. Nadmiar gry spra­wiał niekiedy wrażenie niekomu­nikatywności i nudy. Odpowie­dzialność za to ponosi z pew­nością reżyser.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji