Artykuły

Thriller dla trojga

Właściwie wszystko przemawiało za tym, żeby finał sezonu w szczecińskim Teatrze Współczesnym, był dlań równie uda­ny jak cały ten sezon. "Śmierć i dziewczyna" to sztuka wciąż atrakcyjna - nadaje się dobrze na dzisiejszą polską scenę, bo to i niewielka obsada (tanio), a treści ważkie i aktualne. Dlaczego w takim razie ostatnia premiera szczecińskiego sezonu się nie udała? No cóż, być może właśnie dlatego, że pozorne samo­graje często zastawiają na swych realizato­rów pułapki.

Wygląda na to, że i Obara wpadł w taką akurat. Zanadto zaufał Dorfmanowi i przyjął jego sztukę jako kawał klasyki, wymagającej jedynie rzetelnej i równie klasycznej reżyse­rii. W efekcie brak tu inscenizacyjnej inwen­cji, stosunek do tekstu jest nabożny aż do przesady, a aktorzy prowadzeni tak, jakby grali antyczną tragedie. Na wysokim tonie, w przydechach, z szerokim gestem.

Przyznaje, nie jestem wielkim entuzjastą "Śmierci i dziewczyny". Sztuka ta wydaje się więcej obiecywać aniżeli dawać. Jako uni­wersalny moralitet zatrzymuje się w pół kro­ku, fabularnie jest dość schematyczna, a i jej postaci nie są na.tyle bogate wewnętrznie, by mogły ją obdarzyć głębią prawdziwego dra­matu prawdy i sprawiedliwości we współ­czesnym świecie kłamstwa i bezprawia. Mi­mo wszystko stanowić może interesujące tworzywo teatralne - jako scenariusz opo­wieści o trojgu uwikłanych we wspólny los i niejednoznaczne wybory bohaterów.

Miedzy trojgiem bohaterów, Paulą (Anna Januszewska), jej mężem Gerardem (Grze­gorz Młudzik) i dr. Miranda (Jacek Piątkow­ski) powinno dojść do ostrego zderzenia ra­cji i leków, obsesji i nadziei. Bo całość aż się prosi o pytania, czy potrafią oni wyjść ze swoich ról, narzuconych im przez historię i okoliczności, czy w tej grze o zadośćuczy­nienie cierpieniu i poniżeniu jest możliwe katharsis? Niestety gra w trójkącie toczy się niemrawo, brak w niej wyobraźni, pikanterii. Postacie są wbrew pozorom płaskie, sceny z ich udziałem niczym nie zaskakują, słabo jawi się ważna kwestia wieloznaczności po­staw w świecie skażonym polityką. Oczywi­ście to wszystko dotyczy samej sztuki, ale spektakl idzie w tej mierze jej śladem. I do­ciera na granicę średnio zajmującego thrille­ra politycznego z łatwymi do przewidzenia pointami.

Również dlatego, że nie udało się tchnąć życia w bohaterów tego dramatu. Paula to chora i godna współczucia ofiara, ale jej żą­dza zemsty i głód normalności bez mrocz­nej pamięci nie ma w sobie znamion trage­dii. Paula ma po prostu rację i straszne wspomnienia. Ale racja w sztuce (sztuce w ogóle) jest raczej nudna. Podobnie nieste­ty jak współczucie. A rozpoznany przez Paulę jako jej były kat doktor Miranda? To mały sadysta, którego podniecało cierpienie torturowanych kobiet. W jego roli słychać motto: jeśli nawet w dobrej wierze staniesz się wspólnikiem Zła, uczyni ono z ciebie swe gorliwe narzędzie. No, tak... najcie­kawszy zdaje się Gerardo. Ale kim on wła­ściwie jest w tym spektaklu? Czy to czło­wiek prawy, którego przerosła sytuacja (zo­stał akurat sędzią tropiącym zbrodnie świe­żej przeszłości), czy tchórz i karierowicz, który nawet wobec żony nie jest uczciwy? Ta wątpliwość nie wynika jednak z drama­turgicznej komplikacji postaci, a z jej niedookreślenia. Szkoda, bo wahania Gerarda (którym Młudzik próbuje dać wyraz) stanowić by mogły mocniejszy, emocjonalny ła­dunek spektaklu.

Wprawdzie reżyser i aktorzy usiłują nas wciągnąć w grę niespodzianek, ale czynią to jakoś bez przekonania. Od początku wie się, że miły gość to kat Pauliny, że nie uda się jej sprostać marzeniu o zemście, że jej mąż oka­że się bezradny itd. Klimat jest od pierwszej sceny jednostajnie ponury. Paula Januszew-skiej bywa wprawdzie sarkastyczna i widzo­wie wyraźnie się w tych momentach ożywia­ją, ale niezbyt to uprawdopodobnią samą po­stać, a w całości przedstawienia sprawia wra­żenie czarnej groteski nie zawsze a propos. Nie udaje się też wiele wydobyć ze scenogra­fii, bo choć zda się ona dobrze oddawać nieco oniryczny, niespokojny nastrój tej psychodra-my o sensacyjnej akcji i ma swoją teatralną urodę - chłodne pustawe wnętrze, niebiesko rozświetlone okna (naturalny element Malar-ni!) - wykorzystywana bywa niezręcznie. Wydaje się płaska, nieżyczliwa postaciom przemykającym gdzieś pod ścianą i nie bar­dzo potrafiącym oswoić przestrzeń, to znów wykorzystywana jest z jakąś hiperrealistyczną dosłownością (?), gdy np. Paula i jej mąż od­gradzają się od skrępowanego już w krześle doktora... białą, nagle przeciągniętą - przez szerokość całej sceny - kotarą. Po co? Ze ni­by Miranda teraz ich nie usłyszy? Czyżby...

Jedno natomiast należy przyznać: publicz­ność na spektaklach Śmierci i dziewczyny słucha dialogów i śledzi przebieg akcji bar­dzo uważnie. Zapewne odnajdując w jej wąt­kach i motywach tak sobie dobrze znane mo­tywy i wątki z licznych filmów o strukturze thrillera, a w problemach, jakimi żyją boha­terowie sztuki, echo tych problemów, z jaki­mi boryka się nasza rzeczywistość. Tym większa szkoda, że ten - w gruncie rzeczy poprawny, choć zdecydowanie przyciężki i nie wykraczający poza schematy - spektakl nie stał się czymś więcej niż stylizowaną ilu­stracją dość ogranych tez i fabularnych roz­wiązań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji