Artykuły

Generał Barcz i jego wierni legioniści

ZACZYNA się jak w teatrze marionetek, jak w jakiejś wielkiej szopce i mimo woli przychodzą wówczas na myśl chochołowe partie "Wesela". Karykaturalnie zdeformowane figury, trochę błazeńskie, trochę nadrealistyczne stoją w półkolu w głębi sceny - nieruchome, martwe jak jakieś figury woskowe, jak by dopiero czekały na głównego reżysera, który je ożywi, pociągając za sznurek wprawi w ruch. Na razie jest jeszcze nieobecny. Wkroczy dopiero wówczas, gdy umilkną strzały, gdy żołnierze w legionowych maciejówkach triumfalnie obwieszczą zwycięstwo i zawołają: Austriacy przepędzeni! Dopiero wówczas wejdzie w glorii: on - generał Barcz i kilku najwierniejszych z jego przybocznej legionowej gwardii, potrzebnych mu do zainscenizowania całego widowiska: mistrz od brudnej roboty, szantażu, prowokacji - major Pyć i mistrz od "propagandy i kultury", kapitan Rasiński. Człowiek z żelazną ręką - mówią o Barczu. Jest wysoki, trochę pochylony, nadzwyczaj spokojny i ów spokój nigdy go nie opuści. Nosi szary spartański mundur, który za chwilę ściągając spodnie zamieni na generalskie lampasy i wężyki. Wygląda dostojnie i gotów działać. Maszyna zostanie puszczona w ruch.

Wszystko, co będzie stwarzał ów Barcz w życiu prywatnym, w życiu państwowym, przy pomocy swych najwierniejszych, będzie teatrem, widowiskiem. Śmiesznym, a jednocześnie ponurym. Tak bowiem, jak w teatrze cała jego działalność będzie miała swoją scenę i kulisy. Scenę - na której na zewnątrz, na pokaz dla widowni, będzie prezentowany frazes bogoojczyźniany, niby demokracja, niby rządy w imię ludu, na której z wielka tromtadracją roztaczana będzie legenda legionowych bojów i zbrojnych czynów. I kulisy - z intrygami, z kłótnią o miejsce przy żłobie, z kuchnią, w której Rasiński odpowiednio pitrasi legendę. Kulisy, za którymi przygotowuje się zamach stanu, obmyśla metody dojścia do władzy.

Każda niemal scena w tym nowohuckim przedstawieniu "Generała Barcza" według znanej powieści Kaden-Bandrowskiego, będzie taka właśnie dwuczłonowa. Charakterystyczna to technika reżyserska tego teatru, charakterystyczna i dla Krystyny Skuszanki, i dla Jerzego Krasowskiego - reżysera omawianego spektaklu i jednocześnie autora adaptacji scenicznej. Technika mocnego, wymownego kontrastowania, budowania scen nie w jednej, jednorodnej, lecz w dwóch kontrastujących się tonacjach. W przypadku "Barcza" zdaje ona szczególnie świetny egzamin. Frazes, legenda spotykają się na jednej płaszczyźnie scenicznej z ponurą rzeczywistością rządów owych legionistów i frazes bierze w łeb i maska honoru, demokracji zostaje zdarta. Wszystko staje się jasne, przeraźliwie jasne. Jest tak jak w baśni o królu, który okazuje się nagi. Patrzcie, oto oni, generałowie Barcz, Krywult, Dąbrowa, Wilde i wierni przyboczni oficerowie - Pyć, Rasiński. Wszyscy są jednakowo diabła warci, wszyscy - bez względu na różnice w poglądach, osobiste animozje - idealnie godzą się, gdy każdy otrzyma swoje miejsce przy żłobie, dla wszystkich ważniejszy jest ów żłób niż dobro państwa. Zasłona całkowicie spadła.

I tym jest to nowohuckie przedstawienie: zdarciem zasłony frazesów, rozbiciem mitu legionowej legendy. Gorzkim rozrachunkiem z naszą międzywojenną historią, z tymi, do których żałosnych rządów ponury finał dopisał wrzesień 1939 roku, z tymi, których rządy komentuje dodatkowo i tak wyraziście dołączona do programu ulotka z artykułami legionowego "Żołnierza Polskiego" z 1918 roku i sanacyjnej "Polski Zbrojnej" z roku 1939, z jej m. in. sprawozdaniem z uroczystego obiadu wydanego przez Becka na cześć von Ribbentroppa.

Ba, i przecież tym "wiarygodniejszy" jest ten rozrachunek, że dokonał go człowiek bliski legionom i sanacji, "ich człowiek". Nic współczesny reżyser tu od siebie nie dodał, niczego nie dopisał. Przedstawienie nowohuckie jest tylko wyciągnięciem ostatecznych konsekwencji satyrycznych, pamfletowych z powieści, w której Kaden-Bandrowski - pisarz-realista - odniósł zwycięstwo nad legionowym publicystą, produkującym masowo broszurki na cześć wodza i legionów, w której realia okazały się, silniejsze niż legenda na siłę przez publicystę w tej powieści roztaczana, w której - krótko mówiąc - sanacyjny pisarz powiedział prawdę o rządach legionowej kliki. Tylko w tym kierunku zmierzała praca Krasowskiego - adaptatora, i pamfletowy kierunek tej pracy określa wymownie tytuł przedstawienia "RADOŚĆ Z ODZYSKANEGO ŚMIETNIKA". Natomiast Krasowskiemu - reżyserowi pozostawało przede wszystkim znaleźć dla pamfletu odpowiednią formę. Wspólnie ze scenografem Józefem Szajną - wybrał groteskę. Groteskę z pogranicza witkiewiczowskiego nadrealizmu i karykaturalnego teatru marionetek.

W tej tonacji budzi to przedstawienie na przemian i grozę, i śmiech. Śmiech z intelektualnej głupoty owych Barczów, Krywultów i grozę niesioną przez ich rządy. W tejże tonacji utrzymana jest też gra aktorów. Ale nie wszystkich. Przede wszystkim doskonałego Franciszka Pieczki, którego matowy i szorstki głos, ostrość środków aktorskich idealnie przylega do roli Barcza, Witolda Pyrkosza jako żmijowatego majora Pycia. Są to dwie najlepsze kreacje w tym przedstawieniu. Stanowi ono nowe, znakomite osiągnięcie teatru, który wytrwale i konsekwentnie w ciągu pięciu lat swego żywota ("Barcz" wystawiony został na jubileusz pięciolecia) prowadzi mądre dyskusje ze swą widownią, angażując ją i każąc jej osądzać sprawy zawsze związane z naszą współczesnością. Tym razem jest to dyskusja par excellence polityczna na temat naszej niedawnej historii. Świetna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji