Artykuły

Generał Barcz czyli o polityce i dojrzałości

Na pięciolecie swego istnienia Teatr Ludowy w Nowej Hucie wystawił adaptację sceniczną "Generała Barcza". Zaskoczył mnie ten wybór, ale nie zdziwił. Nie zdziwił, ponieważ zdaję sobie sprawę, czym dysponują biblioteki teatralne i szuflady autorów w zakresie dramatu współczesnego, jak nikłą szansą wyboru i - aktualności. Nie zdziwił, ponieważ problematyka "Barcza" od kilku lat snuje się na marginesach wszystkich dyskusji o literaturze. Gdy w roku 1955 "Życie Literackie" rozpoczynało cykl felietonów o niewznawianych, zapomnianych lub przemilczanych książkach dwudziestolecia, początek dała właśnie głośna niegdyś, sensacyjna nieledwie, a jednak jak wiele przechowująca po dziś dzień swoich wartości powieść Juliusza Kadena-Bandrowskiego.

Ukazała się w latach dwudziestych, w pierwszych latach niepodległości, mówiła o zdobyciu władzy, o pułapkach władzy, która z patriotycznego, niepodległościowego mitu stulecia zaborów miała przekształcić się w prężny mechanizm państwowości. Absolutna i zagadkowa nowość tego mechanizmu. Najpierw jest tylko zabawny, jakby poruszany niewprawną ale zafascynowaną ręką dziecka. Ale ręce dziecka są nieświadome i konsekwentne i wkrótce stają się okrutne.

Zaraz po drugiej wojnie światowej nie można było wyobrazić sobie nowego "Barcza", chociaż zdobycie władzy przez nową klasę społeczną, odmiana historyczna była wówczas nie mniej wyraźna, dramatyczna, drastyczna. Ciążyła przeszłość, wyobrażenia przeniesione z dwudziestolecia, formy i ramy, jakie wówczas jeszcze zostały narzucone. A "Barcz" jest powieścią o rozsadzaniu tych ram, o pustce, jaka się do nich zakrada, gdy brak idei, brak programu próbuje się zastąpić mirażem zgody narodowej, bezmyślnym i jałowym, poszlacheckim "kochajmy się", które miałoby się stać "lepiwem" nowoczesnego państwa. Aktualny i o wiele bardziej zrozumiały stał się "Barcz" dopiero dziesięć lat później. Gdy spokojniej i trzeźwiej można było już patrzeć na przyczyny i konsekwencje dramatu wrześniowego. Gdy obok pustych, spopielałych ram państwowości dostrzec można było także klęskę i tragedię ludzi, tych wszystkich Pyciów, Barczów, Dąbrowów, dla których przecież "ramy", o jakich mówili, jakąś tam namiastkę idei stanowiły, których - być może - osobiście nie zawsze należałoby bezwzględnie i do końca przekreślać. W Barczu Kadena-Bandrowskiego, w problematyce tej postaci i tej powieści skrzyżowały się gdzieś około roku 1955 dwa zupełnie różne zagadnienia. Rachunek doświadczeń politycznych między wojnami. I potrzeba oceny nowych doświadczeń, doświadczeń pokolenia, które nie pamiętało już autentycznych Barczów, Pyciów i Dąbrowów, dla którego sanacja po prostu nie była już nawet złym wspomnieniem.

Adaptacja Jerzego Krasowskiego zatytułowana "Radość z odzyskanego śmietnika" prowokuje do pytań rozmaitych, ale przede wszystkim: o ile ten jego "Barcz" jest także oczekiwanym, nowym "Barczem", ile w nim doświadczenia historycznego, a ile żywego intelektualnie, aktualnego stosunku do świata. Ile problemów odpadło z tej książki, a ile zabrzmiało inaczej, na nowo.

Na pewno jednak adaptacja Krasowskiego leży na tej linii teatru, do jakiej Nowa Huta przyzwyczaiła nas od lat pięciu. Nie tylko formalnie. Nie tylko bezwzględnością reżyserską, z jaką traktuje się tam każdy tekst, i nie tylko charakterystycznym, narzucanym temu teatrowi przez Szajnę typem scenografii. Zdarzyło mi się kiedyś, że posądziłem Szajnę o dekoracje, które wówczas w Hucie zrobił zupełnie kto inny. Ale zrobił "w stylu". Z tą specyficzną deformacją, z abstrakcyjną trochę sugestywnością, której temperatura emocjonalna - rodem wprost z ekspresjonizmu - nie może ulegać wątpliwości. Szajna często występuje w innych teatrach, ale w Teatrze Ludowym rzadko tylko zdarzało mi się widzieć przedstawienie, którego koncepcja plastyczna odbiegałaby od jego pomysłów. Jest to jednak instrument obosieczny. Bo w końcu - tak jak w pięknej scenie pijackiej "Barcza" galopują konie - pomysły scenografa zaczynają się ścigać, jeden za drugim, coraz bliżej, z coraz mniejszym dystansem, coraz bardziej podobny jeden, do drugiego, wszystkie do siebie.

Ale "Barcz" leży w kręgu zainteresowań i doświadczeń Teatru Ludowego przede wszystkim ze względów politycznych. Na tej linii, jaką wyznaczyły przedstawienia "Balladyny", "Miarki za miarkę", "Imion władzy", czy "Jacobowsky'ego". Natychmiastowy, publicystyczny odzew. Rozmowa z widownią bezpośrednia i szczera, jakiej nie potrafiłaby zastąpić publicystyka. Rozmowa bowiem zarówno o aktualności jak o historii; zarówno o faktach jak o ich ogólnym, politycznym i społecznym znaczeniu; o doświadczeniu - w pewnym sensie - historiozofii. Ten dialog teatr prowadził rozmaicie, styl przemieniał się, dojrzewał, zyskiwał artystyczny dystans i ogładę formalną, to oczywiste. Nie zatracał się jednak. I nie zatracił się do końca, to znaczy do "Generała Barcza".

Już w adaptacji Krasowskiego można wykazać charakterystyczne oboczności wobec tekstu powieści. Książka pokazuje rozczarowanie władzą, jałowością owych ram, w sposób bardzo indywidualny, osobisty. Pyć, Barcz, Rasiński, gdy stają wobec pustki, jest to pustka ich prywatnego życia, które poświęcili, wyrzekli się go - można to nazwać dowolnie - dla celów wyższych, państwowych, narodowych. Obozy im przeciwne, Dąbrowa, Krywult, mają życie osobiste rozwinięte bogato, umotywowane, dla niego walczą, pracują. Albo są osadzeni mocno w tradycji ziemiańskiej jak Krywult, albo z chłopska, jak Dąbrowa, są otoczeni rodziną, której oddają najlepsze siły i ambicje. Sens powieści można odczytać w końcu w sposób dość pospolity: nawet wielka kariera polityczna nie potrafi nuworyszowi zapewnić życia wewnętrznego, nie przesłoni jego pustki, nie da spokoju, odmówi ładu, wedle jakiego lubi porządkować swój los każda klasa posiadająca, umocniona w tradycji, w teraźniejszości, w dobrach materialnych i duchowych, które nie dopuszczają do człowieka niepokoju i trwogi.

"Generał Barcz" jest pamfletem politycznym i powieścią psychologiczną zarazem. "Radość z odzyskanego śmietnika" jest tylko dramatem politycznym. Ściślej: dramatem pokolenia legionowego i sanacji, które walczyło o bezprzymiotnikową, a więc bezideową niepodległość. Ogólniej: dramatem władzy. Wszystkie osobiste argumenty i motywacje głównych bohaterów zostały ostatecznie usunięte w cień. Kiedy w ostatniej scenie Barcz pyta Pycia: "po co?", a ten nie potrafi mu odpowiedzieć i tylko bąka: "po co? ułatwienia... żeby... żeby..." - nie ma w tym już nawet śladu osobistego niepowodzenia, jakiejś prywatnej tragedii, jakiejś prostej ludzkiej tęsknoty do czystego istnienia, do wegetacji, co można jeszcze wyczytać na ostatnich kartach książki. W adaptacji Krasowskiego została już tylko historia, polityka, i tęsknota do ich jasnego, wyraźnego sensu. Zostały, oczywiście, także wszystkie niezbyt czyste metody, podejrzane konieczności, dwuznaczne zobowiązania, sukcesy i klęski. I przede wszystkim zostało przekonanie o niszczycielskich, zabójczych skutkach kompromisu intelektualnego, na jaki skazuje się każda władza, oraz drastyczny obraz sposobów, jakimi w imię świętej jedności posłużyła się sanacja wobec swoich przeciwników politycznych. Jest więc "Barcz" przygotowany przez Krasowskiego dramatem historycznym i współczesnym zarazem. Jego współczesność wzbogaca się o całe doświadczenie historyczne, jego historyzm barwi się drwiącym sceptycyzmem współczesnego spojrzenia. Jest soczysty jak sanacyjna anegdota i wytrawny jak powiastka filozoficzna. Byłem na jednym z przedstawień, kiedy dużą część sali zajmowała grupa ZMS-owców z Olsztyna. Obawiałem się, czy nie potraktują "Barcza" jak bajki o żelaznym wilku, czy zrozumieją anegdotę. Odbierali przedstawienie znakomicie, klaskali gdzie trzeba i ile trzeba. Czy nagradzali tym soczystość anegdoty czy wytrawność powiastki filozoficznej? Uczyli się historii, czy na wielkim historycznym przykładzie sprawdzali własne małe doświadczenia?

Wydaje mi się, że tym właśnie "Radość z odzyskanego śmietnika" różni się od większości dramatów współczesnych, od tych, jakiś widujemy na tej i na innych scenach. Przy całej swej ostrości, jednoznaczności politycznej, posiada perspektywy szersze, sens bogaty, różnorodny, pozwalający się przekładać na rozmaity zakres doświadczeń, a przede wszystkim nie daje się wtłoczyć w sztywne, konwencjonalne ramy określonej wrażliwości intelektualnej. Jest, jak się zdaje, gotowa udzielić odpowiedzi każdemu. Według jego potrzeb.

Kiedy słuchałem w teatrze adaptacji uderzył mnie jej język, sceniczny, jędrny, a równocześnie jak gdyby oczyszczony z charakterystycznych kadenowskich chwastów. Zajrzałem do powieści. Niektóre kadencje Krasowski zachował w niezmienionej formie. Ale to co raziło podczas lektury, ze sceny brzmiało żywo, dynamicznie, podawało reżyserowi rozwiązania sytuacji, podawało aktorom ton. Krasowski jako reżyser nie lubi ściszeń, nie cieniuje obrazów, ale buduje je na kontrastach, dynamizuje, narzuca napięcia. W sztuce o tego typu wojskowych, politycznych - mniej już moralnych konfliktach staje się to działaniem celowym. Rozpoczynając dramat Krasowski pokazał wielki mechanizm rządzenia, czułem się tak, jakby istotnie na scenie stały przede mną te ramy, o których marzy Barcz, i przez nie wypadali co chwila ludzie wykorzystani już, zmłóceni jak wiązki słomy, odpadki maszyny, która puszczona w ruch powoduje automatycznie swoje samozniszczenie. I tę mechaniczną nieodwracalność procesu podkreślał o wiele silniej Krasowski-reżyser niż autor adaptacji.

Aktorsko obydwie prowadzące postacie - Barcz (Franciszek Pieczka) i Pyć (Witold Pyrkosz) - były na pewno znakomite, chociaż można by się spierać o ich stylistyczną niejednolitość. Pieczka ma zbyt wiele jakiejś prymitywnej, grubo ociosanej, chciałoby się powiedzieć chłopskiej charakterystyczności, by zagroziło mu kiedykolwiek niezgranie poszczególnych partii jego roli. Pyrkosz, wydaje mi się, zbyt łatwo, nieobowiązująco i bez koniecznej potrzeby przechodzi od ekspresji skupionej, wewnętrznej do groteskowej karykatury czy, jak w ostatniej scenie, emocjonalnego wybuchu. Anna Lutosławska odtwarza ostatnio w Teatrze Ludowym serię kobiet dwuznacznych lub fatalnych. Jej Drwęska zabłyśnie w tej kolekcji świetnie zrobionym wyuzdaniem arystokratycznym. Bardzo spokojnie i konsekwentnie zagrał dość szarą w adaptacji postać Rasińskiego Edward Rączkowski.

W Krakowie mało się mówi o tym przedstawieniu, za mało. Jest w tym chyba i to żenujące zaskoczenie, że wśród ostatnich premier najbardziej współczesną i najambitniej dyskursywną okazała się adaptacja powieści sprzed lat blisko czterdziestu. Ponadto: że polityka na scenie może być wciąż jeszcze sprawą palącą i wieloznaczną. Że jej dojrzałe owoce zbieramy wszakże z drzewa nie przez nas sadzonego. To drażni. Ale to przecież także łagodzi ich smak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji