Artykuły

Dominik Sutowicz: Radość śpiewania

Jest najlepiej zapowiadającym się młodym tenorem na polskiej scenie operowej. W 2008 roku ukończył Akademię Muzyczną w Łodzi, a wcześniej Państwową Szkołę Muzyczną w Kielcach. Dzisiaj jest pierwszym tenorem Teatru Wielkiego w Łodzi, śpiewa także w teatrach operowych w Krakowie, Warszawie, Szczecinie. Ostatnio wystąpił na 49. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Zapowiadany jest jego występ w Greek National Opera w Atenach.

Jakie wrażenia i doświadczenia przywiózł pan z XLIX Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy?

- Przede wszystkim bardzo się cieszę, że mogłem wziąć udział w tym festiwalu, bo zawsze o tym myślałem, że przyjdzie ten czas i... przyszedł. Dyrektor Bogusław Nowak zaprosił mnie do koncertu finałowego. Atmosfera była bardzo przyjemna. Ze względu na pogodę festiwal został przeniesiony do Pijalni Wód, chociaż planowany był na zewnątrz, co pozwalałoby obejrzeć koncerty większej liczbie ludzi. Ale miały być burze z piorunami i organizatorzy nie chcieli ryzykować. Na zewnątrz był zamontowany telebim i dzięki temu bardzo wiele osób mogło słuchać i oglądać wykonawców.

W mediach nie było ani słowa o tym festiwalu...

- Regionalna telewizja Kraków reklamowała festiwal, również w internecie była o nim wzmianka.

Gdzie jeszcze poza rodzimym teatrem może się pokazać młody śpiewak operowy?

- W minionym sezonie poza Teatrem Wielkim w Łodzi śpiewałem tylko w Operze Krakowskiej. Nowy sezon zaczynam w Operze Narodowej w Warszawie i będzie to partia Stefana w "Strasznym dworze". Tę samą partię, ale w innej reżyserii zaśpiewam w Operze Krakowskiej. Potem planowany jest mój udział w teatrze Greek National Opera w Atenach w "Madame Butterfly" w roli Pinkertona. W Operze Narodowej zaśpiewam również Ismaela w "Nabucco". Jeżeli chodzi o festiwale operowe, to w zeszłym roku występowałem na Festiwalu im. Krystyny Jamroz w Busku-Zdroju. W tym roku i w ubiegłym na "Gloria" w Białymstoku. W najbliższym czasie zaśpiewam na festiwalu "Viva il Canto" w Cieszynie.

W rodzimym Teatrze Wielkim w Łodzi dużo pan śpiewa?

- Tutaj śpiewam Stefana w "Strasznym dworze" w reżyserii Krystyny Jandy, Pinkertona w "Madame Butterfly", Cavaradossiego w "Tosce" i Manrica w "Trubadurze" oraz mniejsze partie jak np. Sternika w "Latającym Holendrze", Gastona w "Trawiacie".

Jakie postacie operowe wywarły największy wpływ na kształtowanie się pana osobowości muzycznej?

- Zawsze marzyłem o zaśpiewaniu partii Cavaradossiego w "Tosce" i uczyniłem to na trzeciej premierze. Lubię mocne partie i taką jest Cavaradossi. Zaśpiewałem go w wieku 29 lat. Nie spodziewałem się, że nastąpi to tak szybko. Jest mi ona bardzo bliska. Bardzo ją przeżywam przed spektaklem. Jest wyjątkowo emocjonalna, co przenosi się na mnie, zanim wyjdę na scenę. Od strony wokalnej bardzo trudna, napisana dla tenora lirico-spinto, którym obecnie jestem. Zawsze unikałem partii Stefana w "Strasznym dworze" i nigdy nie myślałem, żeby ją zaśpiewać, ale kiedy stało się to pierwszy raz, to... odkryłem piękno muzyki Stanisława Moniuszki. Sama aria Stefana jest nie tylko piękna, ale wzruszająca. Za każdym razem odkrywam w tej partii coś nowego. Trzecią partią jest Manrico w "Trubadurze", która jest najtrudniejszą w mojej dotychczasowej karierze. Uczy ona pokory.

A Pinkerton z "Madame Butterfly"?

- Partia fajna, ale dla tenora mniej ciekawa, gdyż w drugim akcie Pinkerton nic nie robi, nie pojawia się na scenie i opadają emocje, przez co w trzecim akcie trzeba na nowo zbierać się emocjonalnie.

Kształcił się pan tylko u jednego pedagoga?

- Studia wokalne w Akademii Muzycznej w Łodzi ukończyłem u prof. Andrzeja Niemierowicza, bardzo sympatycznego człowieka i znakomitego barytona, z którym do dzisiaj mam kontakt. Obecnie uczęszczam na konsultacje wokalne do Jolanty Żmurko, mamy Aleksandry Kurzak. Konsultacje te bardzo mnie rozwijają i są dla mnie niezwykle ważne.

Ale pani Żmurko jest sopranem koloraturowym, a nie tenorem, więc?

- Jest to bardzo podobna szkoła śpiewu jak u pedagoga mężczyzny. Jeżeli z czymś się nie zgadzam, mówię o tym pani Joli i razem szukamy rozwiązania.

Dobry pedagog to najważniejsza osoba dla każdego, kto zajmuje się śpiewaniem?

- Tak, bo to najważniejsza kontrola dla śpiewaka. Każdy musi trafić na swojego pedagoga, z którym musi nadawać na tych samych falach. Dużo uczą mnie partie, które rozczytuję, w każdej z nich pojawiają się rzeczy, które trzeba rozwiązać technicznie, co też uczy śpiewaka.

Kto pierwszy podpowiedział panu, że powinien pan śpiewać?

- To stało się w klasie maturalnej liceum. Nauczycielka w szkole muzycznej Renata Drozd, która znana jest jako solistka w koncertach Waldemara Malickiego, namówiła mnie, żebym po roku nauki śpiewu w średniej szkole próbował zdawać do Akademii Muzycznej i tak zrobiłem. Wybrałem Akademię Muzyczną w Łodzi, do której zdałem za pierwszym razem.

Pochodzi pan z muzykalnej rodziny?

- Nie bardzo. Nikt nie gra, tylko 90-letnia babcia śpiewa. Być może głos odziedziczyłem właśnie po niej.

Kto pierwszy zaproponował panu etat w teatrze po dyplomie magistra sztuki wokalnej?

- Dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi, Kazimierz Kowalski, który mnie przesłuchiwał, a następnie - po zmianach dyrekcji - dyrektor Marek Szyjko. Moim debiutem był Fred w musicalu "May Fair Lady". Partię Freda Eynsforda-Hilla śpiewam do dzisiaj. W sumie zaśpiewałem około 50 spektakli tego musicalu.

Jaką dużą partią operową debiutował pan w teatrze?

- Partią Maxa w "Wolnym strzelcu". Duża, mocna partia tenorowa.

Osobiście widzę pana w efektownej partii Alfreda w "Trawiacie".

- Nie czuję tej partii. Nie jest bliska mojej duszy.

Już wiemy, że ma pan świetny, cenny, mocny głos. A intuicję?

- Wydaje mi się, że mam w pewnym stopniu także intuicję, która podpowiada mi, jaką partię wybrać. Ale poprzedza to przejrzenie nut, przesłuchanie nagrania i konsultacja z pedagogiem. Potem dochodzi własna intuicja. Dotychczas moje wybory były dobre.

Śpiewanie jest pana życiem i celem?

- To moja pasja. Daje mi wiele radości i przyjemności. Lubię dzielić swoje emocje z widownią, natomiast najważniejsza jest dla mnie rodzina, która mnie tak mocno wspiera, abym mógł pokazywać się przed publicznością.

Czyli prowadzi pan normalne życie, w którym nie podporządkowuje wszystkiego pracy artystycznej?

- Rodzina musi się nieco podporządkować śpiewaniu, ale wypośrodkowujemy to tak, że jestem też trochę dla rodziny, która rozumie pewne sytuacje związane z moim zawodem. W każdym razie udaje się nam dogadać.

Czyli nie żyje pan pod presją tego, co związane jest z zawodem?

- Staram się tego unikać i oddzielać sprawy zawodowe od domowych.

Ma pan komfort psychiczny, bo takich tenorów jak pan nie ma u nas zbyt wielu. Czy w związku z tym pana dyscyplina wokalna nie jest zbyt reżimowa i może pan sobie pofolgować?

- W ciągu roku raczej trzymam dyscyplinę, bo partie operowe, które śpiewam, tego wymagają. W chwilach, gdy mam trochę luzu, to mimo to cały czas pracuję nad swoim rozwojem i jedynym okresem, gdy mogę sobie pofolgować, jest urlop, ale z rozsądkiem. W tym roku trwało to tylko kilkanaście dni.

Należy pan do artystów, którzy bardzo świadomie kierują karierą?

- Staram się, lecz zdarza się, że podejmuję pochopne decyzje, które potem jednak konsultuję ze swoim pedagogiem i zdaję się na własne odczucia i przemyślenia.

Co pan robi, jeśli otrzymuje partię, która jest za mocna na pana rodzaj głosu i nie powinien pan jeszcze jej śpiewać?

- Były takie przypadki, że musiałem odmówić. Zwykle otwieram nuty, zakładam słuchawki, włączam płytę z daną operą i słucham nagrania. Po przesłuchaniu podejmuję decyzję. Wzorem tenorów, których najczęściej słucham, są Placido Domingo i Jonas Kaufmann.

Kto podoba się panu z polskich tenorów?

- Przyznam się, że nie słuchałem ich, dlatego że jest większy dostęp do nagrań światowych tenorów niż polskich.

Wszystko wskazuje na to, że po śpiewaniu partii spintowych ma pan szansę zostać tenorem dramatycznym. Będzie pan powoli i umiejętnie dążył do tego?

- Myślę, że tak będzie i marzy mi się zaśpiewać w którejś z oper Wagnera. Ale do takiej partii będę mógł się przymierzyć dopiero za jakiś czas. Na razie dużo słucham jego oper, z których wyróżniłbym "Tannhausera" (partia tytułowa) i "Lohengrin", również tytułową.

W Polsce bardo rzadko wystawia się dzieła Wagnera, więc zapewne myśli pan o pracy poza Polską?

- Chciałbym, nie ukrywam. Są już stamtąd pierwsze propozycje.

Jest pan przygotowany na to, aby mieszkać jak Piotr Beczała lub Mariusz Kwiecień na stałe za granicą?

- Musiałbym to skonsultować z moją rodziną, ale jest duże prawdopodobieństwo, że podjęlibyśmy wspólną decyzję, że wyjeżdżamy.

Jak powitał pan przyjście na świat dziś już 2-letniego syna Adama?

- Kiedy to się stało, byłem obecny na sali porodowej i pamiętam, jak pani doktor powiedziała: "No to teraz pan nam coś zaśpiewa w nagrodę".

Nie było to zbyt trafne ze strony lekarki, bo jeżeli chciałaby pana posłuchać, to powinna udać się do teatru na spektakl z pana udziałem. Mam nadzieję, że pan wtedy nie śpiewał?

- Nie, tym bardziej że po raz pierwszy nie potrafiłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Byłem bardzo szczęśliwy i całkowicie odjęło mi mowę. Za to mój syn po urodzeniu był najgłośniejszym dzieckiem na sali. Do tej pory coś sobie podśpiewuje.

Żona jest śpiewaczką?

- Aleksandra jest muzykiem, ukończyła dwa kierunki studiów na Akademii Muzycznej; kompozycję i teorię muzyki. Obecnie studiuje podyplomowo dyrygenturę chóralną.

Jeżeli syn powie za kilkanaście lat, że chce śpiewać, to jaką usłyszy odpowiedź?

- Nie zabronię mu, ale powiem, że nie jest to takie łatwe. I chociaż jest to piękny zawód, to kosztuje mnóstwo wyrzeczeń.

Myśli pan o przyszłości?

- Staram się, bo lubię mieć życie zawodowe poukładane i zaplanowane. Obecnie planuję z dwuletnim wyprzedzeniem.

W Teatrze Wielkim w Łodzi nastąpiła zmiana dyrekcji. Co w związku z tym pan sobie obiecuje?

- Myślę, że dalej będę pracował na tyle, na ile potrafię i będę taki sam jak do tej pory. Mam nadzieję, że wszyscy w teatrze będziemy tworzyli jedność i jestem pełen optymizmu w odniesieniu do nowej dyrekcji.

Jak rozpocznie się dla pana nowy sezon w tym teatrze i poza nim?

- Rozpocznie się "Strasznym dworem" i partią Stefana 23 września, 7 października śpiewam "Madame Butterfly", 14 października "Trubadura", 23 "Straszny dwór". 8 listopada jest premiera "Strasznego dworu" w Warszawie. Wystąpię też na Gali Verdiowskiej w Operze na Zamku w Szczecinie. W grudniu w Krakowie śpiewam w "Strasznym dworze" w kolejnej inscenizacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji