Artykuły

Na dobry początek

"Happy End" w reż. Jerzego Batyckiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Joanna Boroń w Głosie Koszalińskim.

No i się doczekałam! A już zaczynałam tracić nadzieje, że zobaczę na deskach koszalińskiego Bałtyckiego Teatru Dramatycznego spektakl, który z czystym sumieniem, a nie tylko dla dobra rozwoju lokalnej kultury, będę mogła wszystkim gorąco polecić. "Happy End" w reżyserii Jerzego Batyckiego jest przedstawieniem, którego nie powstydziła by się żadna scena.

Polityka koszalińskiego teatru od lat była konsekwentna - klasyka, najlepiej z kanonu lektur obowiązkowych. To polityka bezpieczna z finansowego punktu widzenia -Nowak czy Kowalski wprawdzie do teatru się nie wybiorą, ale ich dzieci w wieku szkolnym na pewno. Kilka miesięcy temu nowy dyrektor artystyczny Zbigniew Najmoła obiecał, że teraz będzie inaczej - duża scena będzie miejscem, gdzie zagości rozrywka w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu. Co do pierwszej wizyty tej rozrywki - cóż, był to kompromis między klasyką ("Sen nocy letniej" Szekspira) i dość specyficznym poczuciem humoru reżysera Roberta Czechowskiego. Efekt był według mnie smutny. Pomyślałam, że jeśli tak ma wyglądać owa szlachetna rozrywka, to ja podziękuję.

Tym milej zaskoczył mnie "Happy End". To też klasyka, tyle że muzycznej komedii. Za tym spektaklem kryją się dwa wielkie nazwiska - pisarz Bertolt Brecht oraz kompozytor Kurt Weill, twórca bijących rekordy popularności musicali i piosenek, które przeszły już do historii.

To historia o społecznym wydźwięku - Stany Zjednoczone, lata kryzysu, jedyna grupa, której wiedzie się dobrze to gangsterzy. Dzięki sprzedaży nielegalnego alkoholu (są to lata prohibicji) i konszachtom z policją, żyje im się wygodnie. Zwykli ludzie nie mogą tego powiedzieć o swoim życiu - bieda, głód, choroby i brak wiary w to, że będzie lepiej. W takich warunkach działa Armia Zbawienia, czyli organizacja, która nawraca i karmi.

"Happy End" to opowieść o spotkaniu się tych dwóch światów - gangsterów i Armii Zbawienia. W "Tancbudzie u Bila" gangsterzy, czyli banda ćmy, planują wielki skok, który prócz pieniędzy przyniesie im sławę. Tymczasem Armia Zbawienia postanawia nawrócić gangsterów...

Reżyser koszalińskiej wersji postawił sobie za punkt honoru uwspółcześnić Brechta, przystosować do naszych czasów. Zastosował kilka ciekawych zabiegów - jego "Happy End" to coś pomiędzy klasyczną komedią muzyczną, teledyskiem a komisem. Przedstawienie zaczyna się od filmiku, który można by nazwać chyba dokumentalnym - stołówka, noclegownia dla ubogich a dla kontrastu - ruletka, striptiz, drogie samochody. Ekran, na którym ten film oglądamy, gra w przedstawieniu ważną rolę - czytamy na nim (w "dymkach") komiksowe kwestie. Swoją drogą - pomysł z komiksem był świetny!

Uwspółcześnienie polega również na dostosowaniu sztuki do naszych realiów politycznych. Gdy podejmowano decyzję o wystawieniu Brechta, ani parlament, ani prezydent nie był jeszcze wybrany. Ale skoro już jest po wyborach... Publiczność jednoznacznie interpretuje berety na głowach żołnierzy Armii Zbawienia, czy kazanie o cudzie radia i Bogu, który regularnie "nadaje" na falach. Takie jej prawo. Twórcy nie przekroczyli tu jednak delikatnej granicy dobrego smaku, nie poszli w kierunku politycznej farsy. To ciągle komedia muzyczna, z wpadającymi w ucho piosenkami, zabawnymi kwestiami, dobrze zagrana, zaśpiewana i pokazana.

Jeśli nie macie Państwo pomysłu na weekendowy wieczór, wybierzcie się BTD na "Happy End", dajcie się mile zaskoczyć. Może wasza obecność na widowni zostanie odczytana przez władze teatru jako sygnał, że takich przedstawień chcemy więcej!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji