Artykuły

Granice eksperymentu

Dzieli nas dystans dwóch tygodni od chwili, gdy Teatr Ludowy w Nowej Hucie wystąpił w ramach Telewizyjnego Festiwalu Teatralnego z komedią Mikołaja Gogola "Rewizor", w inscenizacji, reżyserii i scenografii Józefa Szajny. Początkowo chciałem o tym napisać w sposób żartobliwy, gdyż odkrywcza i nowatorska koncepcja Szajny zasługuje właściwie na wykpienie. Kiedy jednak w jednej i drugiej gazecie recenzenci pochwalili "świeżość spojrzenia" na wybitny utwór gogolowski, zrozumiałem, że sprawa jest poważna i kpinkami wykpić się nie można; Jeden jedyny Jan Brzechwa miał odwagę powiedzieć na łamach "Expressu Wieczornego", że król jest nagi, czyli że zamordowano Gogola tępą brzytwą w długich (nie krótkich) abcugach.

Józef Szajna postanowił uwspółcześnić satyrę Gogola. Jak stwierdził w słowie wstępnym Jerzy Bober, inscenizatorowi chodziło o to, ażeby "Rewizorowi" nadać wymowę ogólnoludzką czyli pozbawić go historyzmu i lokalnego kolorytu rosyjskiego, co - jak dowodził dalej Bober - podniesie rangę satyryczną tej komedii. Nie lubię, gdy podnosi się rangę satyryczną komedii najwyższego lotu, bowiem doświadczenie uczy, że dobry autor zawsze wie lepiej, niż niejeden reżyser świeżo upieczony, jakim jest Józef Szajna: Cóż więc zrobił Szajna, jakich użył środków dla nadania "Rewizorowi" aktualnej, dzisiejszej wymowy? Zabudowa przestrzeni scenicznej przypominała rupieciarnię, a raczej oborę, do której przez szpary w deskach, zaglądali aktorzy czy krówki już śpią, czy też jeszcze przeżuwają wieczorną strawę. Zamiast krzeseł lub foteli, zastosował rewelacyjny twórca widowiska "nasiadówki" dla chorych na hemoroidy. Horodniczy miał na sobie coś w rodzaju fraka czy surduta, który odsłaniał goły brzuch i widoczny nawet na źle odbierających ekranach telewizyjnych pępek aktora. Córka Horodniczego, obwieszona szmatkami i pończochami, spod których wyzierały "pejzaże striptisowe", była dziwolągiem ze szpitala wariatów, kupcy poobwieszani puszkami po konserwach, naczelnik poczty, zasypujący scenę i współgrających papierzyskami i wszyscy pozostali stanowili najbardziej przekonywający dowód, że twórca przedstawienia nie miał żadnego wyobrażenia o tym, do czego się zabrał. "Rewizor", jakiego zobaczyliśmy w telewizji, był wyprany z wszelkiej satyry, i historycznej i ponadczasowej, bezlitosne ostrze gogolowskie nie tylko stępiono, ale w ogóle nie pozostało zeń ani śladu. Całe przedstawienie, było nieszkodliwą, wariacką burleską, która w nic nie godzi, niczego nie potępia, nie wstrząsa i nie rozśmiesza. Dawno widzowie nie oglądali nic równie żałosnego. Pomijam już fakt, że w tym telewizyjnym "Rewizorze" Chlestakow nie istniał. A przecież Chlestakow w intencjach autora jest główną postacią komedii. I takich Chlestakowych mieliśmy wtedy w Rosji wielu i mamy ich dziś, w naszym wieku dwudziestym, pod dostatkiem u nas i gdzie indziej. Wystarczy czytać gazety, by wiedzieć jak grasują w miastach i miasteczkach współcześni Chlestakowowie. Nic z tego, absolutnie nic, nie przedostało się do inscenizacji Szajny. Sądzę, mało, jestem przekonany, że nowoczesność, której próbkę dał nam Szajna w "Rewizorze", jest wymysłem ludzi, którzy padli pastwą automistyfikacji.

Inscenizacja Józefa Szajny może służyć za punkt wyjścia do dyskusji, jak eksperymentować nie należy. Istnieją granice, których nie wolno przekroczyć. Tymi granicami jest dobry smak, logika utworu, jego zawartość ideowa i artystyczna; wzgląd na walory estetyczne i literackie dzieła. Za najgorszych czasów schematyzmu zmieniano zakończenia sztuk, by nadać im odpowiedni wydźwięk, grano dramaty "przeciwko autorowi", co przejawiało się m; in. w tym, że sympatycznych arystokratów czyniono antypatycznymi nawet z wyglądu, a chłopków-roztropków (np. w "Spazmach modnych") usiłowano awansować do roli bohaterów pozytywnych. Ale wszystko to było kaszką z mlekiem w stosunku do tego, co przed dwoma tygodniami zademonstrowała telewizja krakowska. Nasuwa się w związku z tym jeszcze jedna uwaga. Jakże bezradna jest nasza krytyka! Recenzenci teatralni albo nabierają wody w usta, albo kontentują się zdawkowymi komplementami. Któż bowiem śmiałby skrytykować nowoczesne pomysły inscenizacyjne? Przypomina mi się następująca anegdota o Boyu. Siedział on na jakimś przedstawieniu i obserwował grę jakiegoś aktora. W pewnej chwili nachylił się do sąsiada i zapytał: "A może to nie aktor?".

Czy niedobrze byłoby postawić sobie czasem takie pytania: a może to nie reżyser? a może to nie inscenizator? a może to nie nowator? W chwilach, gdy zawodzi zmysł krytyczny, dobrze jest odwołać się do zdrowego rozsądku. Zaledwie parę dni temu w ramach tego samego festiwalu telewizyjnego Teatr Polski w Poznaniu nadał "Wiecznego małżonka" Dostojewskiego w inscenizacji i opracowaniu młodego reżysera Stanisława Brejdyganta. Porównajcie, proszę, te dwa spektakle. W "Wiecznym małżonku" prezentuje reżyser konsekwentny zamysł, cała sceneria podporządkowana jest głównej idei sztuki i przedstawienia. Można się z Brejdygantem zgadzać lub nie, ale jednego niepodobna mu odmówić: wiedzy o tym, czego chce i do czego zmierza. A jest to także reżyser młody, z aspiracjami do nowoczesności, ożywiony pasją szukania nowego i odkrywania nowego w starym. "Rewizor" był dnem festiwalu. Niżej upaść nie można.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji