Biała brzoza i świerk
Aby konwencji stało się zadość, Maggie z małej telefonistki, która ze swego okienka przygląda się Quentinowi, z małej biednej dziewczyny, która zawsze "lubiła wiersze" i zawsze trochę śpiewała, staje się śpiewaczką, a nie gwiazdą filmową jak tamta (której obecność jest tak silna, iż na aktorkę ją wcielającą nie da się patrzeć jak na aktorkę, nie aktorka tu jest ważna, lecz kobieta; podobna czy niepodobna do tamtej, oto co ważne w tej roli). Jeśli jednak chodzi o Maggie, nie ma to większego znaczenia, maska jej nie zniekształca, pozostaje sobą; łatwo wyczuć, co to za rodzaj kobiety, literatura i teatr nieraz się nim zajmowały, dały niejeden egzemplarz; aby otrzymać prawdę, wystarczy zeskrobać kolor osobisty zawsze trochę deformujący, nadany przez najładniejsze aktorki we wszystkich większych miastach świata, chętnie wchodzące teraz to skórę tamtej, której sztuka i gra nie mogły zastąpić życia. Pomimo zniekształceń autora i zabiegów aktorek, Maggie pozostała więc autentyczna, klarowna, żywa i pełna w każdym zdaniu, byle to było jej zdanie. Na szczęście w przeciwieństwie do Ouentina, pokazanego przez własny jego monolog wewnętrzny - który na dobre zamordował literaturę ostatnich lat, z chwilą gdy natrafiam na ciągły monolog wewnętrzny, odsuwam od siebie książkę, z góry wiem, że nie otrzymam nic poza papką, te uraczą mnie procesem myśli, który nie jest żadnym procesem myśli, lecz fałszem bez zapachu i bez koloru, otóż na szczęście w przeciwieństwie do Ouentina, Maggie zrobiona jest środkami zewnętrznymi, kilku charakterystycznymi rysami, w których czuje się, iż utkano ją z jej własnego żebra, z własnych jej słów, iż w sztuce tej Maggie zrobiła się niejako sama, wystarczyły rany wspomnień Ouentina, który tak szybko jej nie zapomni, uderzenie o mur nigdzie nie jest równie silne, jak w miłości tragicznej. Kiedy Maggie zjawia się po raz pierwszy na scenie w podartej sukni, nie zauważa nawet tego. Tak, ani stroje, ani pieniądze nie są pasją tej duszy. Miłość, miłość, od stóp do głów - jak mówi piosenka - nastawiona na miłość. I jeszcze się jej nie boi, jeszcze nie boi się mężczyzn, odpowiada na wszystkie ich zaczepki, "przecież to ludzie". Z wieloma z nich idzie do łóżka, zaś potem powie Quentinowi: "Miałam wielu kochanków, ale nigdy za pieniądze. Nie umiałam odmawiać, to rodzaj filantropii. Mój analityk twierdzi, że oddawałam się tym, którzy byli w potrzebie. Ale ja nie jestem sprzedajna, wierzysz mi, powiedz..." Akcent tkwi tutaj nie to informacji, lecz w błaganiu, by jej uwierzono. "Nawet mój analityk powiedział, że taka kobieta jak ja musi mieć kogoś bliskiego..: Nie tylko "taka kobieta" jak ona, każda, każdy, choć wszystko co się w niej dzieje, dzieje się wyżej i niżej aniżeli normalnie. W słowach: "czy wierzysz mi.." już czuje się grozę zależności, która ją zabije. W tych słowach czuje się już świadomość grzechu rozpusty, przed którą niewinna dotąd skutecznie się broniła. Coraz bardziej miłość staje się sprawą nie pomiędzy nią a mężczyzną, lecz pomiędzy nią a nią samą. Jej dziewczęco naiwny obraz świata został zniszczony bez nadziei odbudowy. W jednej ze scen spowiada się Quentinowi, iż nie ma w niej nic z ciekawości "kobiet z towarzystwa" dla spraw płci. Nie należy do pań, które towarzyszą panom w obchodach w okolicach Madeleine czy Hal, "aby się przyjrzeć", czuje się raczej siostrą kobiet czekających na klienta. Tak, do tej pory zachowała niewinność serca, brała mężczyzn, jak kąpiel w morzu, jak jedną z radości życia. Nie znała dotąd fizycznego piekła, pozna je dopiero za przyczynieniem się Ouentina, pod maską pieklą psychicznego. Pod koniec, już w okresie rozkładu współżycia z mężem, pyta go o Łazarza. Ale nie, to nie on zatruł ją łazarzem, choć Ouentin dorastał w środowisku, gdzie Biblia była żywa, był to co prawda Stary Testament, ale wraz ze zmianą środowisk następuje zmiana haseł, tylko haseł, sama rzecz pozostaje bez zmian, religijność takiej Simone Weil to dla mnie przede wszystkim religijność tych, którzy dali światu Stary Testament i od tamtej pory wciąż podają ludziom dalsze jego mutacje. Zanim Maggie zapyta o Łazarza, czyni inne zastanawiające wyznanie: znalazła sobie nazwisko, które wydaje się jej najodpowiedniejsze: Anna Nic. Więc tak, to stworzenie od dawna było właściwie pęknięte: swoją wspaniałą urodę, swoje królewskie ciało, głodne natarczywe oczy mężczyzn, wszystko to nie miało dla niej wartości, gdyż było dane z góry.Zjadał ją inny robak, marzyła o tym, aby jej wspaniałe ciało doznało uświęcenia przez kogoś, kogo by nie tylko kochała, ale i szanowała, kto by ją podnosił w jej własnych oczach. Zanim uczynił to Ouentin, którego informacje są po prostu płytkie, zatruli ją inni. Tak więc zawsze zjadało ją marzenie, zawsze potrzeba jej było uświęcenia przez wybór, to nie Ouentin ją, lecz ona wybrała Ouentina. Niedawno temu czytałem życiorys Edith Piaf, jaka śmiałość w mówieniu o sprawach erotycznych, żadnych kompleksów. Czy to różnica pomiędzy Ameryką i Francją, gdzie wielcy poeci od dawna kochali się w córkach praczek? Nonsens! Zresztą Edith Piaf to była brzydula i sukcesy erotyczne same w sobie podnosiły ją w jej własnych oczach, były więc dla niej spełnieniem. Spełnieniem dla Maggie i jej nieszczęściem stanie się "myślenie" Ouentina. To nie różnica między Ameryką i Francją, to różnica egzemplarza. W przeciwieństwie do Maggie Ouentin pokazany jest od środka. Całą sztukę prowadzi on sam, daje on nam swoją spowiedź, albo coś, co uważa za spowiedź, patrzy na swoje życie pod kątem winy własnej i drugich. Pokazany od środka Ouentin musi mieć mniej koloru aniżeli Maggie. Łatwo się domyślić, iż ma go mniej, ale jest przejrzysty, a nawet typowy, to typowy "jajogłowy". W przeciwieństwie do Maggie, dla której tak to tak, a nie to nie, dla niego tak nigdy nie oznacza tak, a nie nigdy nie oznacza nie, i to wiośnie zdecyduje: Maggie dojdzie do końca, a Ouentin nie. On nigdy nie dochodzi do końca, bo nawet koniec nigdy nie jest dla niego końcem, lecz materiałem do rozważań. To Maggie zamknięta, skazana jest na siebie, gdy wszystko co on czyni, czyni nie dla siebie, lecz dla drugich. Aby konwencji stało się zadość, Ouentin jest adwokatem: w ten oto sposób sam pisarz stał się marnym adwokatem własnej swojej sprawy. Alexis Carell powiada, iż żona tragarza ma prawo do stałych codziennych świadczeń ze strony męża, ale małżonka artysty nie ma już tych praw. Nie wiem, czy Alexis Carell rozciągnąłby swoją uwagę również na nowojorskiego adwokata, stosunki świata z artystami są jednak bardziej złożone. Być może, iż Maggie należy do kobiet, dla których to spostrzeżenie Carella mogłoby się wydawać dzikie, ale do zadań Quentina, do głównych jego zadań należała obrona jego specjalnych praw. Z chwilą, gdy się ich wyrzekł, zabił ją, zabił ich miłość, odebrał jej niebo, niebo dodatkowe, bez którego ona nie wyobrażała sobie życia. Z chwilą, gdy postanowił żyć dla niej, uczynił rzecz najgorszą. Nie wiem, czym jest bezpłodność adwokata, ale wiadomo, czym jest bezpłodność artysty, to nie człowiek, to wilk. Quentin-adwokat nawet jako cień własnej żony mógł nadal pełnić swoje obowiązki w sądach, ale artysta, który nie dorzuca świeżej zdobyczy do wczorajszych, przestaje istnieć dla siebie, dla otoczenia, stacza się w głąb pieklą. Tak, jeśli Ouentin podporządkował się Maggie, zabił ją. Nie wiadomo, czy mógł w ogóle tę miłość wygrać, miłość o zbyt silnym nasileniu, nadmiernie atrakcyjna, jest śmiertelnym wrogiem wszystkiego, co wymaga pełnej mobilizacji sił, a zatem Ouentin, pisarz martwy, cień dawnego Quentina, nie mógł być ani mężem, ani kochankiem. To on, on sam stworzył sytuację nie do zniesienia zarówno dla niego, jak i dla niej. Ją zjadł więc jej robak, a jego robak jego własny.
Łatwo sobie wyobrazić piekło tego życia,stopnie tego piekła. W tym związku bogactwo życia reprezentowała ona, nie on, była to po prostu bogatsza organizacja, pełniej, bujniej wyposażona przez naturę, co dla niego musiało stanowić dodatkową udrękę. Tu i ówdzie słyszałem: Pigmalion. Nic podobnego, zresztą Pigmalion zakłada dominację kultury, a gdzież są ci, którzy jeszcze wierzą w kulturę, z wyjątkiem może kobiet, w rodzaju Maggie? Przewaga Ouentina, to przewaga słów, pustych formuł, pustych nazwisk, gdy Maggie wydaje się istotą zdolną do przeżyć, do których on w ogóle nie ma dostępu. Bez słów wraz ze swą ciemnością, wraz ze swoją pięknością, która stanowi jedną z największych tajemnic ludzkich, ona była na pewno bogatsza od niego, sam Ouentin mówi nawet o tym. Zresztą zbliżając się do kobiet wszyscy stwierdzamy nędzę słów. On przypomina mi świerk, który choć zawsze zielony, nigdy nie zna prawdziwej wiosny, ona zaś cudownie delikatną białą brzozę, wyczuloną na wszystko, co się wokoło dzieje, ale i bardziej bezbronną od niego. On zawsze sobie znajdzie schronienie w myślach, gdy ona nie umie oddzielić myśli i marzeń od życia. Anna Nic, cudowne, bezradne stworzenie o imieniu ostatecznym. Tu i ówdzie czytałem, że sztuka powstała w tym celu, aby się usprawiedliwić. Usprawiedliwić, z czego sztuki tego typu nie rodzą się dla usprawiedliwień, rodzą się z fascynacji, z czegoś co rozdziera serca na wieki. Nie można się uwolnić, aby dalej żyć, trzeba to koniecznie wy rzucić z siebie, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego to wszystko tak się potoczyło?. Kiedy nastąpił ów tragiczny błąd? W którym miejscu powstała krzywizna? Człowiek był na dnie, poznał niezwykle prawdy, które chciałby które musi przekazać. I dopiero relacja wydobywa prawdziwą miarę człowieka, który relacjonuje, miarę jego prawdy, której nie da się sfałszować. Dopiero relacja przynosi nagą prawdę ponad głową niejako relacjonującego. Każda miłość jest sprawiedliwa w tym sensie, iż jest tylko na miarę swoich postaci, które, biada jeśli pochodzą z różnych światów i toczone są przez robaki, które się nawzajem muszą pożreć.
Brzozowski powiada, iż miarę człowieka stanowi jego erotyzm Gdyby nowojorski adwokat Quentin był z rzędu istot niezwykłych, gdyby np. miał odwagę bronić Lou, stanąć przeciw światu, narazić mu się, wówczas i Maggie zachowałby niebo, zapewniłby jej głębszą rację bytu, o czym zawsze marzyła. Musiałaby go bronić, a wtedy ich miłość ocalałaby. Kobiety żyją i giną wraz z ideą tych, których kochają i pod tym względem w najgłębszy sposób są nawet sprawiedliwe.
Tak, to małość Ouentina zabija Maggie. Pod koniec Quentin-pisarz dochodzi do wniosku, że wszystkich zabija grzech pierworodny, grzech spotyka się z grzechem, upadek z upadkiem, wszyscy są bowiem po upadku. Tak, ale nie świadomości upadku nam brak, zwłaszcza tym, których wychowano na Biblii, lecz pokory i chęci walki. Zabijają nas nasze namiętności i ambicje, bez których z kolei nie ma życia. Sztuka powinna się była właściwie zacząć w tym miejscu, gdzie się kończy.
Wbrew temu, co mnie doszło, przedstawienie w Teatrze Dramatycznym uważam w całości za dobre, a nawet bardzo dobre, a scenografię Jana Kosińskiego za niezwykłą. Zespół grał bez zarzutu, Jan Świderski wzruszał od początku do końca. Reżyser wieczoru, Ludwik René , doprowadził ideę teatru Millera do skrajnej konsekwencji, jest to teatr oparty na asocjacji. Reni właściwie skompromitował ten teatr, który przynosi nawet znacznie mniej aniżeli każdy inny tradycyjny teatr. Spowiedź Ouentina w ogóle nie mogłaby liczyć na odbiór, byłaby ciemna jak tabaka, gdyby nie to, że wszyscy znają wszystkie punkty odniesienia. Od momentu podniesienia kurtyny widzowie czują się jak gdyby zaproszono ich na plotki. Ponieważ wszystko jest znane, zasada asocjacji mogła znaleźć tak wszechstronne zastosowanie. Jest to jednak zasada uboga. Można i ją było wcielić do teatru, ale jej wyniki są dużo poniżej wyników tradycyjnego teatru, powieści cży filmu. W tym teatrze asocjacji momenty wstrząsu, choć wypunktowane przez Renégo, pozostają momentami tak dalece wewnętrznymi i osobistymi Ouentina, że raz po raz u widza następuje rozbicie uwagi. Zresztą kontakty z ludźmi są czymś tak wielkim - im to teatr zawdzięcza stooją nieśmiertelność - że nigdy ich nie zastąpi uboga jednowymiarowa, strzępiasta zasada asocjacji.