Artykuły

Fałszywe nadzieje

"Nie napastujcie dyrektora, który wystawił słabą sztukę polskiego autora współczesnego. Znam lepsze cele ataków." Tak kończył się pewien artykuł, wydrukowany w kwietniu tego roku. Gazeta, w której ukazała się owa wypowiedź, lekko już pożółkła, niewielu sięgnie po zszywki tego pisma codziennego szukając w nim rad, jak uzdrowić współczesną literaturę dramatyczną. Bezcelowe i jałowe byłoby więc wszczynanie spóźnionej polemiki z krytykiem, z której i tak nic nie będzie wynikało. Może jednak warto przyjrzeć się bliżej samemu wyżej zacytowanemu zdaniu,zapominając o tym, kto je napisał i gdzie wydrukował? Może warto się zastanowić nad tym, co z tego zdania wynika i jakie byłyby skutki ulegania podobnym namowom? Sprawa nie ma bowiem charakteru incydentalnego. Sąd taki - choć zdanie zacytowane brzmi zgoła absurdalnie - nie jest zdarzeniem przypadkowym. A wreszcie - nie chodzi tu tylko teatr. Rzecz dotyczy sprawy szerszej, mowa jest w ogóle o taktyce w upowszechnianiu przez instytucje państwowe płodów pióra twórców współczesnych. O zasadach działania teatru, kina i telewizji. Autor występuje jako rzecznik wprowadzenia taryfy ulgowej w polityce kulturalnej. Pisze z całym przekonaniem, że wymierzanie cięgów słabym autorom i placówkom, które tych słabych autorów prezentują, to nie "najlepszy sposób praktycznego popierania rodzimej twórczości dramatycznej."

Inaczej mówiąc: nie miejmy za złe teatrom, że grają złe sztuki, nie miejmy za złe zespołom filmowym, że zgłaszają do realizacji złe scenariusze, nie miejmy pretensji do wydawców, że wydają złe powieści i złe tomiki wierszy, bo... Właśnie, bo co? Cytowany autor nie udziela tu odpowiedzi jasnej i jednoznacznej. Słusznie - byłoby to niebezpieczne. Daje jednak do zrozumienia, że powody są poważne. Lepsza jest jakoby zła polska pozycja współczesna niż brak polskich pozycji współczesnych. Ganiać twórców za złe dzieła współczesne sprawimy, że pisać będą nie tylko gorzej, ale i bez wiary i przekonania. Wymierzając cięgi teatrom, filmowi, telewizji, wydawcom za upowszechnianie złych dzieł współczesnych doprowadzimy do tego, że w ogóle znikną dzieła współczesne. Wreszcie: wielokrotnie ponawiane próby ożywienia złych propozycji literackich pozwolą pojawić się dojrzałym dziełom. Czytamy bowiem: narzekanie na dzieła nieudane "staje się nawet okazją do uogólnień krytycznych, wymierzonych przeciw autorom słabym w ogóle i teatrom gotowym nawet tych słabych autorów prezentować na swoich scenach". Autor artykułu jest tym zaniepokojony. "Byłbym ostrożniejszy w atakowaniu dyrektorów teatru za to, że grają nawet słabe sztuki polskich autorów."

O cóż więc mieć pretensje do kierowników różnych placówek, jeżeli rozgrzeszymy ich z tego, że produkują braki, że przyjmują do realizacji rzeczy kalekie, że wykonują zwyczajnie złą, szkodliwą społecznie i artystycznie robotę? Czyżby - odwrotnie - grzechem ich miałoby być to, że nie zawsze godzą się na stosowanie taryfy ulgowej?

Istnieje spory, na różnych piętrach funkcjonujący aparat nadzoru artystycznego, którego działanie ma ustrzec odbiorcę od prezentowania mu złych przedstawień, filmów, programów telewizyjnych, książek. Jest to jedno z założeń polityki kulturalnej i jeden ze sposobów jej realizowania. Sieć ta ma jednak oka o różnej gęstości, różny jest stopień wyrozumiałości u rozlicznych doradców, lektorów, konsultantów, recenzentów wewnętrznych, kierowników literackich, kierowników artystycznych, dyrektorów, naczelników, przewodniczących i prezesów. Działają także niekiedy względy o charakterze pozaartystycznym, nie zawsze łatwe do uchwycenia, często oparte na demagogicznej mistyfikacji hasła mówiącego o domniemanej użyteczności taktycznej. Nie ma więc gwarancji, że jakaś niefortunna propozycja nie prześliźnie się mimo zapór ochronnych na scenę, na ekran, do witryny księgarskiej. Wbrew interesom sztuki i wbrew interesom odbiorcy - a więc w niezgodzie z najistotniejszymi założeniami polityki kulturalnej. Mamy wtedy do czynienia z pomyłką artystyczną, której miara szkodliwości społecznej jest wprost proporcjonalna do zakresu oddziaływania i odwrotnie proporcjonalna do towarzyszącej tej pomyłce krytyki publicznej. Im więcej osób "korzysta" z podobnie nieudolnych usług - tym gorzej. Im częściej towarzyszą tej fałszywej propozycji artystycznej głosy krytyczne, nazywające po imieniu jej charakter i wartości - tym lepiej. Publicznie wypowiedziane słowa krytyki niczego już nie naprawią; ale są ostatnią szansą przypomnienia o tym, jaki jest cel, wymiar i sens istnienia działalności artystycznej. Proszę pomyśleć, jakie byłyby skutki społeczne upowszechniania serialu o doktor Ewie, gdyby dzieło to było przyjęte przez krytykę ciepło i życzliwie, albo choćby z obojętną wyrozumiałością. Z jakimi minami rozmawialibyśmy wtedy o kształceniu wrażliwości odbiorcy, o odbiciu w obrazie artystycznym tego, co się dzieje w Polsce współczesnej, o randze i ambicjach sztuki w Polsce socjalistycznej.

Złe, nieudane realizacje widowisk reprezentujących nieudolnie najbardziej nawet deficytowe gatunki sztuki przynoszą skutki opłakane. Są szkodliwe nie tylko wobec odbiorcy. Równie groźnie demoralizują samo środowisko twórcze. Łatwo zauważyć absurdalność hasła, że nie należy krytykować dyrektora fabryki obuwia, który godzi się na produkowanie w podległym mu zakładzie bucików, opartych na fałszywie przygotowanych wzorach. W sztuce skutki zastosowania taryfy ulgowej są równie szkodliwe jak w przemyśle. Dlaczego mielibyśmy nie napastować dyrektora teatru, który wystawił słabą sztukę polskiego autora współczesnego? Chyba właśnie o to chodzi: nie ma innego sposobu na premiowanie naprawdę dobrej roboty. A ta jest potrzebna również w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji