Artykuły

Labirynt pozłacany

Oto Teatr Dramatyczny prezentuje nową adaptację. Tym razem oglą­damy udramatyzowaną powieść Jed­nego z naszych najbardziej intere­sujących prozaików - Tadeusza Brezy. Zabiegom poddana została jego wybit­na, wielokrotnie wznawiana powieść Urząd. Książka, jak powszechnie wiadomo, zyskała świetne opinie krytyki i można ją śmiało uznać za jeden z naj­większych sukcesów pisarskich sprzed kilku laty.

Breza przedstawił dzieje załatwiania pewnej sprawy w urzędzie watykań­skim. Do Rzymu przybył młody polski naukowiec, który pełen zapału i do­brych chęci pragnie pomóc swemu dotkniętemu nieszczęściem ojcu. Adwo­kat konsystorski urzędujący w Toruniu niesłusznie został pozbawiony prawa peł­nienia swych obowiązków. Młody Polak wędruje od kancelarii do kancelarii, referuje z pozoru prostą sprawę w salonach watykańskich dostojników, a wszystko w imię sprawiedliwości, której po­szukuje dla swego poszkodowanego ojca. Pomysł fabularny zaczerpnął autor z antentycznego zdarzenia. Spotykał on pod koniec pobytu w Rzymie, gdzie pełnił funkcję attache kulturalnego przy ambasadzie polskiej, pewnego znajome­go który przyjechał z Warszawy w ce­lu załatwienia w Watykanie swojej sprawy. Śledząc zmagania petenta z przeogromną, a uświęconą maszyną biurokratyczną, doskonale zdajemy sobie sprawę z nonsensownej i bezużytecznej pracy jej trybów i trybików. Wszyscy są dla przybysza z Polski pozornie życz­liwi, lecz jego zdawałoby się prosta, sprawa stopniowo napotyka na prze­szkody nie do pokonania.Niezwykła oryginalność prozy Brezy polega na tym, że przeniósł on środek ciężkości ze spraw opisów obyczajowych czyli obserwacyjnych, postrzega­nych, w strefę wewnętrzną, intelek­tualną. Jego pasjonująca książka, to właściwie zbiór dialogów, monologów - wielka dyskusja człowieka w bądź co bądź też przez ludzi stworzonym urzę­dzie. Nie zgadzam się z opinią, że powieść Brezy jest już bez przeróbek doskona­łym materiałem dla teatru. Scena ma swoje prawa, a tekst na niej podawa­ny a zdobyty drogą adaptacji, rzadko zabrzmi czysto. Nie wystarczyło doko­nać wyboru i uporządkować tekst głów­nego wątku , wierność nie jest gwa­rancją oddania specyficznej atmosfery powieści. To jeszcze nie jest teatr. I choć "Urząd" udramatyzowany zo­stał przez tak wybitnego reżysera, ja­kim jest Władysław Krzemiński, nie można tu mówić o sukcesie. Trzy, nie­zwykle obszerne akty ("Fałszywe miło­sierdzie", "Fluktuacje", "Wielość wzglę­dów"), konkretny, pasjonujący, reali­styczny dialog Brezy czynią przydługim i rozwodnionym. Widzowi już wresz­cie nie zależy aż tak bardzo na spra­wie byłego adwokata toruńskiej kan­celarii, napięcie spada. A od książki nie można się było oderwać. Często zestawia się "Urząd" z Kafką, a szczególnie z jego "Zamkiem". Bre­za kafkowską niewolniczą zależność człowieka od moralnych tortur nieokreślonych, nadludzkich sił potrafił ukonkretnić i sprowadzić do ziemskich, ludzkich wymiarów. Znane nam są cele i metody postępowania urzędu watykań­skiego, są one bardzo konkretne. Ta wieczysta instytucja prowadzi całkiem ziemską i niedwuznaczną politykę. Kli­ent nie przypadkiem zostaje zmiażdżo­ny przez jej "nadprzyrodzone" siły. W teatrze nie czuje się jakoś grozy tej machiny, a sprawa - jak rzekłam - potrosze rozchodzi się po kościach. Logiczny, jasny, konsekwentny wy­wód Brezy, poszatkowany został nieu­danym rozwiązaniem wielości miejsc akcji. Krzysztof Pankiewicz umieścił rzecz całą w pozłacanej ni to jaskini, ni to świątyni. Koncentryczne koła nasuwać mają skojarzenie sytuacji bez wyjścia. Przeładowanie i przesyt nie spełniają swego zadania. Chodziło pewnie o za­gubienie bezradnego Andrzeja Łapickie­go(On), o wyskalowanie jego syl­wetki tuż po podniesieniu kurtyny, za­nim jeszcze zdąży powiedzieć choć jed­no słowo. Ma być malutki i przegrany już z góry. A przecież problem ten po­winien chyba narastać. Materiał sceniczny "Urzędu" nie daje głównej postaci wielkiej szansy stwo­rzenia niezapomnianej kreacji. Właści­wie ta rola nie jest interesująca, wdzięczna (znowu odwrotnie niż w po­wieści). Nie dziwię się, że nie mógł wykrzesać z niej życia aktor nawet tak intelektualny i wybitnie utalentowany. Dużo łatwiej było "wybrać" rolę drugoplanową, charakterystyczną. Jan Świ­derski stworzył postać profesora Cam­pilli. Ten wyborny aktor potrafił opra­cowaniem każdego niemal szczególiku, każdego gestu, każdego słowa, zaćmić (chyba wbrew zamierzeniom reżysera) Andrzeja Łapickiego. Przebiegłych, a świątobliwych przed­stawicieli urzędu grają Bolesław Płot­nicki (Ojciec de Vos), Tadeusz Bartosik (Monsignore Rigaud), Janusz Paluszkie­wicz (ksiądz Miros) oraz Zbigniew Koczanowicz (kardynał Celso Travia). Tym wszystkim przeciwstawiony jest jeden tylko ksiądz Piolanti z ubogiej parafii, który ośmielił się mówić prawdę. Po­stać tę z umiarem i prostotą kreuje Józef Duriasz. Oprócz tego występuje cała armia aktorów Teatru Dramatycz­nego. Aby uteatralnić rzecz, przedsta­wiono na scenie moralitet o "Fałszy­wym miłosierdziu". Te dodatki, a mam na myśli jeszcze scenę z kołatkami, która jest jakby rozrachunkiem boha­tera, nie ratują sprawy. Gdyby zostały skasowane znakomicie rozjaśniłyby obraz sprawy. Adaptator zawsze podejmuje ogromne ryzyko decydując się przenieść rzecz świetną z konwencji literackiej w kon­wencję teatru. Ta próba nie została uwieńczona sukcesem, ale warto poszu­kiwać - przecież nie co dzień zdarza­ją się odkrycia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji