Artykuły

Poławiacze pereł w Warszawie

FRANCUSKI kompozytor Georges Bizet zapewnił sobie poczesne miejsce w historii oper dzięki sławnej i po dziś dzień stale grywanej "Car­men". Twórca nie dożył jednak sławy tego dzieła, które, nieste­ty, na swej premierze - krótko przed śmiercią Bizeta - z róż­nych przyczyn, jak to się mówi, padło.

Całkiem przeciwny los spotkał natomiast sporo wcześniejszą operę Bizeta "Poławiacze pereł", zamówioną w ramach fundacji ówczesnego ministra Sztuk Pięknych Francji hr. Walew­skiego - przewidującej nagro­dę za trzyaktową operę, stwo­rzoną dla paryskiego Theatru Lycique przez jednego z lau­reatów tzw. Nagrody Rzymskiej. Bizet otrzymał ją właśnie, koń­cząc konserwatorium, a z za­mówienia na operowe dzieło wywiązał się następnie tak dobrze, że premiera "Poławiaczy pereł" oprócz nagrody hr. Walewskiego przyniosła mu duży sukces i powodzenie u pub­liczności.

Minęło stulecie i "Poławiacze pereł", nie dorównując klasie i popularności "Carmen", grywa­ne są dziś z rzadka, jako jedno z wielu nie wyróżniających się specjalnie pozycji, wyznaczają­cych nurt tzw. opery lirycznej. Powierzchowna i wymyślona ra­czej egzotyka dość banalnego libretta "Poławiaczy" nie znajduje na dobrą sprawę odbicia w muzyce, która odznacza się wprawdzie dużą inwencją melo­dyczną i zawiera efektowne partie solowe, ale też - na dzisiejsze gusta - grzeszy nadmiarem sentymentalnej ckliwości. Prawdziwe popularne stały się tylko fragmenty tej opery ze słynnym tenorowym "Romansem Nadira" na czele.

Aby ją dziś z pełnym sukcesem wystawiać, potrzeba nie tylko autentycznie wybitnego garnituru solistów, lecz jeszcze co najmniej dobrego pomysłu inscenizatorskiego, z jakimś dys­tansem wobec stereotypowo--konwencjonalnej treści. Trochę szkoda, że warszawskiej realiza­cji "Poławiaczy pereł" nie udało się spełnić tych warunków, a szkoda tym większa, że tak typowa "reprezentacja" opery lirycznej bardzo przydałaby się w repertuarze Teatru Wielkie­go, który wydaje się zanadto skłaniać ku tzw. pozycjom am­bitnym oraz... powtórzeniom dzieł bardzo niedawno skreślo­nych z własnego afisza. Być może zresztą "Poławiacze pereł", których w ostatnim 40-leciu jeszcze tu nie grano, znaj­dą wielu zwolenników - nawet w tym kształcie jaki nadała im reżyseria i scenografia belgij­skich gości - Raymonda Rosiusa i Marie-Claire van Vuchelen - ale wówczas doprawdy nie wiadomo czy wypadałoby się z tego cieszyć... Niestety bowiem dość wyraźnie kiczowata oprawa plastycz­na i prawie niezauważalna w przebiegu akcji i rysunku po­staci ingerencja reżyserska po­zostawiają wrażenie bylejakości, którego nie poprawia ani nerwowo, ale bez napięcia prowadzona przez Bogdana Hoff­manna orkiestra, ani bezbarwna choreografia Teresy Kujawy. Niewiele również w tej sy­tuacji, gdy np. chatę wodza cejlońskiej wioski pozoruje komiczny wręcz niby - indiański wigwam, mogą zdziałać sami wykonawcy.

Piękny głos Paulosa Raptisa zwykle sprawia słuchaczom wie­le przyjemności - i w roli Nadira również mu się to udało; liryczne koloratury dość gładko wychodziły miniaturowej na szczęście z postury Alicji Sło­wakiewicz, a Bronisław Pekowski starał się postać Zurgi wy­posażyć w jakiś wewnętrzny dramatyzm. Chóry w sposób po­prawny zaśpiewały swoje, wi­dzowie uprzejmie podziękowali artystom oklaskami, kurtyna spadła, teatr rozpoczął zasłużo­ne wakacje. Sezon dużych am­bicji i mniejszych porażek za­kończył się - jaki będzie na­stępny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji