Stare kobiety wysiadują
Prezydentki są wśród nas. Wysiadują w swoich oknach, trzymając łokcie oparte o specjalnie ułożoną na parapecie poduszkę. Chodzą, sprzątają, gotują, czasami wpadną do sąsiadki, by poplotkować i ponarzekać. Kiedy już to zrobią, łatwiej im pogodzić się ze swoim nieudanym życiem. I takie właśnie są bohaterki "Prezydentek" Wernera Szwaba, które w Teatrze Polskim we Wrocławiu przygotował Krystian Lupa i które teraz pokazał krakowskim widzom, tłumnie biorącym udział w przeglądzie twórczości reżysera.
Na scenie Krystian Lupa wybudował kuchnię, w której każdy z nas może odnaleźć coś bliskiego, coś co dobrze zna z wizyt u starych ciotek czy babć. Odrapany, biały kredens, makatki i obowiązkowe portrety świętych wiszące nad kanapą. W kącie niedawny nabytek - używany, kolorowy telewizor, w którym transmitowana jest msza papieska. Nie bez powodu reżyser wybrał na tę okazję kazanie Jana Pawła II o pornografii i eutanazji. To tematy, które mogą oburzyć kobiety, a jednak w kontekście tego, co wydarzy się na końcu, nabierają wyjątkowego znaczenia.
Zanim dojdzie do najgorszego, zarówno autor sztuki jak i reżyser pozwalają nam poznać historie i sposób myślenia bohaterek. Erna (Bożena Baranowska) wiedzie swe ciężkie życie, cały czas na wszystkim oszczędzając i walcząc z synem, który nie dość, że nie chce dać jej wnuków, to na dodatek cały czas pije. Greta (Halina Rasiakówna) żyje samotnie ze swoim psem, gdyż córka ją opuściła, wyjeżdżając przed laty do Australii. Nie odzywa się do matki, która tolerowała gwałty dokonywane na niej przez ojca. Najmłodsza z nich Maryjka (Ewa Skibińska) sprawia wrażenie osoby nieco zidiociałej, zajmującej się przetykaniem toalet - jak elegancko moglibyśmy nazwać, traktowane przez nią jako misja, zajęcie. Tę część przedstawienia reżyser rozgrywa w sposób realistyczny, tworząc nie raz powodujące wybuchy śmiechu, zabawne sceny rodem ze sztuk obyczajowych.
Sytuacja zmienia się, gdy kobiety zaczynają marzyć - Erna o panu Wottili, miejscowym rzeźniku, który mógłby się przecież z nią ożenić, Greta zaś o Fredziu, przystojnym chłopie na schwał, który wie jak zaspokoić kobietę. Nawet pogrążona w ludzkim gównie Maryjka, szczycąca się tym, że wkłada rękę do ubikacji bez rękawiczek, marzy o perfumach, które wypije i które sprawią, iż będzie pachniała od środka, tak jak wielkie damy tego świata. Postać grana przez Ewę Skibińską różni się znacznie od swoich przyjaciółek. Porusza się na cienkiej granicy szaleństwa, wstępując w rejony religijnych uniesień, prowadzących do proroczych wizji. I właśnie te proroctwa, sprowokują bohaterki do morderstwa. Przywrócenie rozmarzonych kobiet brutalnej rzeczywistości spowoduje śmierć Maryjki - tak samo świętej przetykaczki kibli jak wchodząca w finale Matka Boska z kiczowatą aureolą na głowie. "Prezydentki" były już pokazywane w Krakowie. Zrealizował je w Teatrze STU Grzegorz Wiśniewski. Wtedy ten "fekalny dramat" robił rzeczywiście wrażenie. Minęło parę lat, a nikt już specjalnie nie reaguje na zawarte w tekście obrzydliwości, nurzanie się ekskrementach, a nawet na kapiącą na podłogę krew z poderżniętego gardła Maryjki. Czyżbyśmy tak zobojętnieli, przyzwyczaili się do tego, że w teatrze naznaczonym przez "młodych brutalistów" wszystko jest możliwe? Czy może spektakl Lupy nie ma w sobie tak dużej jak niegdyś siły oddziaływania?