Artykuły

Europa, zmiana, wspólnota niewykluczania

Mamy za sobą tydzień Wioski Teatralnej. Po całym tygodniu, po tym wszystkim, co tutaj już się wydarzyło, boję się, że mogę wypaść jak musztarda po obiedzie. Po wszystkich spotkaniach, przedstawieniach, performansach i wydarzeniach, jakie miały miejsce i po raz kolejny uczyniły Węgajty omphalos mundi - pępkiem świata - pisze Edwin Bendyk.

Niby na uboczu, to jednak wszyscy tu przyjeżdżają, tu skupia się energia zespołów i ludzi, którzy chcą się wypowiedzieć, podejmując najważniejsze tematy współczesności. Najczęściej mówią swoim językiem, językiem sztuki i teatru, który pozwala przekraczać granice, które były głównym w tym roku tematem Wioski. W dyskursie akademickim granice dyscyplin i specjalizacji krępują często możliwość rozpoznania rzeczywistości.

Jestem tu, na Wiosce Teatralnej po raz czwarty. Jako podsumowanie dotychczasowych wrażeń chciałbym zaproponować Państwu krótką recenzję. Nie wiem czy poznacie Państwo autora, ale wybrałem akurat ten fragment tekstu, aby pokazać jak spotykają się pewne nurty myślenia dzisiaj i dlaczego jesteśmy dzisiaj w tak specyficznym i ciekawym czasie myślenia o świecie, o nas i o przyszłości.

Tekst będzie się odnosił m.in. do pierwszego spotkania, do pierwszego spektaklu Wioski Teatralnej, pt. "Mniej!" , ale również do całego cyklu teatru węgajckiego poświeconego sprawom ekologicznym. Do tej refleksji, która wychodzi z konstatacji, że dotychczasowy model życia się wyczerpał i konieczna jest zmiany stylu życia, przemiana systemu wartości, tak byśmy po prostu mogli przeżyć i żyć w tym świecie:

"To, co się dzieje, stawia nas w obliczu naglącej konieczności przystąpienia do śmiałej rewolucji kulturowej. Nauka i technologia nie są neutralne, ale mogą za sobą pociągać od początku do końca procesu różne intencje i możliwości oraz mogą być określone na różne sposoby. Nikt nie chce wrócić do epoki jaskiniowej, ale konieczne jest spowolnienie marszu, aby obserwować rzeczywistość w inny sposób, gromadzić osiągnięcia pozytywne i zrównoważone, a jednocześnie przywrócić wartości i wielkie cele unicestwione z powodu megalomańskiego niepohamowania."

To jest dokładnie to, czym właśnie zajmowała się Inna Szkoła Teatralna w swoich spektaklach "Ziemia B", "Powietrze e(ks)misje" , teraz "Mniej!".

Nie wiem czy Państwo rozpoznaliście ten tekst i jego autora? To najnowsza encyklika papieska "Laudato si", w której papież, nie kto inny, wzywa do śmiałej rewolucji kulturowej. Coś się stało takiego, że pewne hasła, postulaty, które były artykułowane gdzieś w warmińskim lesie i które były traktowane jako domena kultury alternatywnej, z pogranicza - nie z głównego nurtu kultury - nagle okazuje się, że ten głos, powtarzany od lat, jest dzisiaj podejmowany przez najwyższy autorytet. Papież dokładnie mówi to samo, to o czym mówiło się tutaj, wzywając wręcz do rewolucji.

Jesteśmy więc w ciekawym momencie, w którym zdajemy sobie sprawę, że rzeczywiście ta rewolucja kulturowa jest potrzebna i że powrotu do pewnego sposobu życia, jaki był uważany za naturalny i normalny jeszcze dekadę temu, nie ma. Pytanie, jak teraz ten głos i Węgajt i Watykanu uczynić zrozumiałym dla szerszych rzesz społeczeństwa w Polsce.

Zajmowaliśmy się podczas tegorocznego festiwalu granicami, które rozumiem jako różne formy wykluczenia. Czyli, jak to się dzieje, że pewni ludzie ze względu na jakieś cechy, czy będą to niepełnosprawni, czy będą to uchodźcy, nie są włączani do wspólnoty? Podejmując tę kwestię, musimy uwzględnić dwa aspekty. Po pierwsze, kim jest osoba, człowiek. Po drugie, czym jest wspólnota, co to pojęcie dziś znaczy?

Dzisiaj wszyscy, i lewica i prawica, mówią o potrzebie powrotu do wspólnoty. Ale mało kto definiuje, o jakiej wspólnocie mówi. Gdy wypowiada się Andrzej Duda, to mówi o specyficznej wspólnocie. Gdy słucham jego wypowiedzi o uchodźcach, to widzę że prezydent mówi o wspólnocie ekskluzywnej, do której trzeba się zapisać, przyjmując pewne wartości. Trzeba być Polakiem, katolikiem itd. I wtedy dopiero można być w tej wspólnocie. Taka definicja jest dla mnie problematyczna, ja tak wspólnoty nie odczuwam.

Pytanie jednak, czy możemy inaczej budować wspólnotę, tak, żebyśmy nie musieli podczas następnej Wioski Teatralnej, za pięć lub dziesięć lat podejmować takich tematów, jakie podejmowali w tym roku artyści z Wrocławia, ze Śląska, czy chociażby grupa Praktyków Kultury z Warszawy.

Szukając odpowiedzi zastanowić musimy się, kim jest człowiek. Cofnijmy się do renesansu, kiedy powstała chyba najpełniejsza definicja istoty człowieczeństwa. We wszystkich dokumentach dotyczących praw człowieka, będących u podstaw systemów demokratycznych i systemów politycznych opieramy się na stwierdzeniu, że ludzie z natury, z urodzenia są sobie równi. Ten prosty z pozoru fakt, zawsze wywoływał problemy: owszem - wszyscy ludzie są równi, ale zaraz za tym pojawiało się pytanie: kto jest człowiekiem? kto może być człowiekiem? Kto jest godny uznania człowiekiem i kto to w ogóle jest człowiek?

Najpełniejszą definicją człowieka, która jest rozwiązaniem dla wszystkich naszych problemów, powstała w renesansie w 1486 r. Zaproponował ją Pico della Mirandola w Traktacie o godności człowieka. We fragmencie, w którym Bóg mówi do Adama i określa go, kim jest:

"Nie wyznaczam ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego oblicza, ani też nie daję ci żadnej swoistej funkcji, ażebyś jakiejkolwiek siedziby, jakiegokolwiek oblicza lub jakiejkolwiek funkcji zapragniesz, wszystko to posiadał zgodnie ze swoim życzeniem i swoją wolą. Natura wszystkich innych istot została określona i zawiera się w granicach przez nas ustanowionych. Ciebie zaś, nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami, oddaję w twoje własne ręce, abyś swą naturę sam sobie określił, zgodnie z twoją wolą. Umieściłem cię pośrodku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować wszystko, co się w świecie dzieje. Nie uczyniłem cię ani istotą niebiańską, ani ziemską, ani śmiertelną, ani nieśmiertelną, abyś jako swobodny i godny siebie twórca i rzeźbiarz sam sobie nadał taki kształt, jaki zechcesz. Będziesz mógł degenerować się i staczać do rzędu zwierząt; i będziesz mógł odradzać się i mocą swego ducha wznosić się do rzędu istot boskich".

Mówiąc językiem naukowym, Pico della Mirandola twierdził, że człowiek jest istotą normatywną. Nie ma czegoś takiego, jak norma ludzka, która by określała, czym jest człowiek. Człowiek sam się definiuje nieustannie i określa to, co przynależy do istoty człowieczenstwa. I to jest rozwiązanie, ale jednocześnie źródło problemów, jakie bardzo szybko się pojawiły. Już sześć lat później pierwsze statki europejskie dotarły do Ameryki i już pięćdziesiąt lat później w Valladolid odbyła się Junta de Valladolid, czyli rada, w której uczestniczył Bartolomé de Las Casas z jednej strony, z drugiej strony Juan Ginés de Sepúlveda i zastanawiali się, czy Indianie są ludźmi.

Bo spotkali innych. Byli oni trochę podobni, trochę niepodobni. Troszkę inaczej się zachowywali, nie wierzyli w tego samego Boga. Odróżniały ich różne cechy. Dyskutowano ponad rok. Bartolomé de Las Casas, który był biskupem Chiapas, przekonywał, że są ludźmi, w związku z czym nie mogą być niewolnikami. Juan Ginés de Sepúlveda przekonywał inaczej. Okazało się, że poza argumentami antropologicznymi, filozoficznymi i teologicznymi, pojawiły się też ekonomiczne i polityczne. Po prostu potrzebny był ktoś do roboty. I rozwiązano to chytrze. Formalnie uznano Indian za wolnych. Uznano natomiast, że czarnoskórzy mieszkańcy Afryki nie są w pełni ludźmi, i że mogą być niewolnikami. Nie uchroniło to jednak Indian przed zagładą. Jak wiemy, miliony Indian zginęły w czasie procesu kolonizacji.

Z jednej strony mamy więc podstawę filozoficzną, w której człowiek jest istotą o nieograniczonych możliwościach, z drugiej strony właśnie wykorzystujemy tę definicję, aby określać, kto jest człowiekiem, a kto nie. Kto jest godny pełnych praw, a kto nie. I tak np. na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku pojawiła się kwestia uznania, czy kobiety są w pełni ludźmi. Czy posiadają racjonalny umysł, który umożliwiałby uczestnictwo w życiu politycznym?

Czy jest jednak szansa rozwiązania tego problemu i wyjścia z logiki nieustannego kwalifikowania i wykluczania? System wykluczania, mimo, że przeczył podstawom etycznym i filozoficzno-antropologicznym, miał silne uzasadnienie ekonomiczne. Cały system nowoczesnej gospodarki, która przekształciła się w nowoczesny kapitalizm, polegał na tym, że czerpał swój dynamizm z granicy, z tworzenia granicy i z tego, że przerzucał koszty ponoszone przez centra rozwoju na to, co było poza tą granicą, co było wykluczone z "normalności": terytoria kolonizowane, klasę robotniczą. Dziś, w warunkach gospodarki zglobalizowanej, przerzuca się koszty na mieszkańców krajów rozwijających się, których wykorzystuje się jako źródło taniej siły roboczej.

Konieczność istnienia granicy i wykluczenia jako mechanizmu generowania rozwoju utrzymywała się aż do chwili obecnej, w której pojawia się encyklika papieska. Mówi ona nam, że należy dokonać rewolucji kulturowej, bo ten model rozwoju już się wyczerpał. Papież mówi wprost, że jeśli chcemy uniknąć katastrofy o wymiarze eschatologicznym, po prostu zagłady, musimy dokonać radykalnej zmiany. Pytanie, jak ę rewolucję dokonać? W jaki sposób szukać rozwiązania? Czy w różnorodnym świecie tak wielu kultur możliwe jest wypracowanie jakiegoś konsensusu albo modelu rozwoju, który będzie oparty na innej logice? Na logice łączenia a nie wykluczenia?

Dzisiaj mamy już na szczęście mnóstwo racjonalnych, czy naukowych wręcz argumentów pokazujących, że włączenie po prostu się opłaca. Niedawno publikowane analizy porównują dzisiejsze migracje z otwarciem granic jakie było faktem jeszcze sto lat temu. Nie wiem, czy zdajemy sobie z tego sprawę, ale przed pierwszą wojną światową tylko pięć krajów miało paszporty! Granice nie istniały! Dziś daleko nam do intensywności ruchów ludności jakie istniały jeszcze w dziewiętnastym wieku, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że populacja ludzka światowa była czterokrotnie mniejsza. Tylko w okresie 1860-1900, czyli przez mniej więcej czterdzieści lat z Europy do Stanów Zjednoczonych popłynęło pięćdziesiąt milionów ludzi!

Pytanie, czy możemy wyobrazić sobie ten nowy projekt śmiałej rewolucji kulturowej, o której myśli papież i Wacek Sobaszek, my wszyscy chyba też. Odpowiedzi na podobne pytanie szukała i znalazła w latach trzydziestych Simone Weil. Zastanawiała się nad tym w momencie narastania totalitaryzmu komunistycznego i nazistowskiego. Zastanawiała się, czy jest możliwe porozumienie osób, które są równocześnie różne i równe. Czyli inaczej, czy jest możliwa solidarność międzyludzka, która nie miałaby charakteru kolektywizmu. Łatwo jest bowiem wyobrazić sobie solidarność ludzi jednakowych, komunistyczną lub nazistowską, kiedy ludzi łączy wspólna ideologia, polegająca na wykluczeniu tych, którzy do tej ideologii nie podpisują akcesu. To jest łatwe, solidarność plemienna na tym polega. Integrujemy się w oparciu o to, że naprzeciwko nas jest ktoś inny.

Simone Weil pytała, czy możliwe jest budowanie solidarności otwartej, takiej, która pozwoli na zgodne współistnienie ludzi równych i różnych. Przeprowadziła dowód matematyczny - sięgnęła do tradycji pitagorejskiej i z nauki o proporcjach wywiodła dowód, że jest to możliwe. Pod jednym warunkiem. Musi istnieć referens transcendentalny, czyli punkt odniesienia na zewnątrz dyskusji, można powiedzieć środek prawdy. Różni ludzie muszą mieć punkt styku, na którym muszą zaczepić swoje porozumiewanie się. Sam rozum nie wystarczy. Dwie osoby, które są racjonalne, nie dogadają się, jeśli nie będą miały jakiegoś punktu odniesienia na zewnątrz, jakiegoś rodzaju prawdy, czy referensu.

W wielu systemach filozoficznych już uznawano, że referensem transcendentalnym jest po prostu jakaś forma Boga. Dla chrześcijan był to Bóg chrześcijański, dla muzułmanów - Bóg ich wyznania i on w ramach tej wspólnoty był źródłem porozumienia. Dzisiaj stawka jest wyższa. Pytamy, czy możliwe jest porozumienie w skali globalnej. Czy możliwy jest jakiś uniwersalizm, uniwersalny referens transcendentalny, który umożliwiłby nam dogadanie się i obejście problemów ze wspólnotami wykluczającymi, zbudowanie jakiejś wspólnoty włączającej w skali globalnej.

Pozytywnej odpowiedzi możemy szukać w różnych źrodłach. Jedną daje papież w swej encyklice, ale inną wcześniej sformułował niemiecki filozof Peter Sloterdijk. Stwierdził, że wszyscy dzisiaj niezależnie od przekonań, muszą uznać zasadniczy fakt: dotarliśmy do pewnej granicy. Jako ludzkość osiągnęliśmy kres o eschatologicznej skali, uświadamiając sobie, że jesteśmy mieszkańcami jednej tylko planety, poza którą nie ma życia i za którą jesteśmy w pełni odpowiedzialni. Świadomość tę Sloterdijk nazywa monogeizmem, jednoziemskością. To ostatnia, wspólna dla wszystkich religia.

Świadomość nadchodzącej katastrofy jest tym punktem odniesienia, który musi zorganizować nasze działania. To już teraz jest nienegocjonowalne. Świadomość Apokalipsy, która wynika ze zmian klimatycznych, z przemian całego środowiska, jest po prostu faktem. Katolicy nie mogą, z mocą zwraca uwagę papież, przerzucać odpowiedzialności na Boga. On nie rozwiąże tego problemu za nas. To zadanie dla nas, dla ludzi, dla wszystkich, niezależnie od religii. Mamy więc ten punkt odniesienia poza sporami, referens transcendentalny, który powinien umożliwić nam działanie i budowę wspólnoty włączającej. Jak to jednak robić?

Powtórzę, co już zasygnalizowałem wcześniej. Dynamika systemu, który funkcjonował przez całą nowoczesność, polegała na wykluczaniu. Wykluczanie było źródłem energii rozwojowej. Nie dla wszystkich, lecz dla części, dla centrum, które miało siłę narzucać logikę swojego rozwoju. W tym momencie nie możemy już sobie na to pozwolić, bo nie ma granicy, poza którą możemy wyrzucić koszty rozwoju. Na zewnątrz się nie da. Owszem, istnieje utopia kosmiczna Nikołaja Fiodorowa, który wierzył w podbój Kosmosu jako rozwiązanie dla ziemskich problemów, ale na ewentualną jej realizację musimy poczekać co najmniej sto lat.

Jeżeli nowy projekt wspólnego życia i rozwoju ma być skuteczny, musi opierać się na zupełnie innej logice. Nie ma innej możliwości przeprowadzania rewolucji kulturowej i zmiany sposobu rozwoju, niż zmiany myślenia wykluczającego na włączające. Tutaj, w czasie Wioski odbyła się bardzo ciekawa dyskusja po spektaklu Okulików "Opowieść o czasie" . Chodziło w niej o to, kto jest normalny, jak to określić? Doszliśmy do wniosku podobnego, jak Mirandola, wszyscy jesteśmy normalni, to tylko kwestia definicji. Istotniejszy moment pojawił się później - jak uznać normalność tych artystów, którzy nominalnie, mocą narzuconej im etykiety są upośledzeni intelektualnie.

Nie chodzi o paternalistyczne uznanie, że mają oni niezależnie od przypadłości godność, i że należy im się szacunek. Możemy na nich spojrzeć inaczej, jako na źródło. Myśl ekologiczna podpowiada, że im większa różnorodność wewnątrz ekosystemu, tym większa jego zdolność do zmian, do przystosowywania się, a w konsekwencji tym większe jego szanse przetrwania. Więcej sygnałów, więcej informacji, więcej intuicji... W kontekście społecznych ekosystemów dokładnie o to samo chodzi. Łączenie nie jest kosztem, tak jak było we wcześniejszym systemie, kiedy mówiło się: "nie da się ich włączyć, bo to za dużo kosztuje".

Musimy ich włączyć, bo włączenie niepełnosprawnych nie jest kosztem, tylko źródłem rozwojowej energii. Oni są niepełnosprawni tylko ze względu na jakąś cechę. Ktoś może być niepełnosprawny, bo nie ma nogi, ale ma głowę. Nie musi być zatrudniamy w funkcjach, które wymagają sprawnej nogi, ponieważ może doskonale sprawdzać się w funkcjach, które wymagają sprawnej głowy. Tomasz Rakowski, lekarz i etnolog, który bada wsie pod Szydłowcem, pokazuje, że to, co nominalnie uznajemy za obszary katastrofy społecznej i ekonomicznej, jest rezerwuarem niezwykle cennych kompetencji i umiejętności, których my już się pozbawiliśmy, jako mieszkańcy miast, podlegając logice konsumpcji, która polega na używaniu standardowych produktów i ofert handlowych. Nie jesteśmy w stanie działać poza standardem.

Ludzie, którzy nie mogą uczestniczyć w konsumpcji, a jednocześnie mają wysokie kompetencje techniczne, bo kiedyś pracowali w fabrykach, wymyślają dzisiaj znakomite rozwiązania techniczne, np. różnego typu traktory, albo też bardzo ciekawe rozwiązania na pograniczu techniki i estetyki. Mogą być źródłem inspiracji dla mainstreamu. Zaczęto to już stosować w Indiach jako metodę polityki rozwojowej . Nagle okazuje się, że z jednej strony mamy świadomość eschatologiczną, że coś trzeba zmienić, z drugiej strony widzimy, że ta zmiana nie jest tylko utopijnym postulatem, ale koniecznością. Tę konieczność możemy zracjonalizować, odwołując się do całej współczesnej tzw. nowej ekonomii, która pokazuje - w największym skrócie - że to po prostu się opłaca.

Analizy publikowane w "Éthique Publique" pokazują, że gdyby otworzyć granice, tak jak było sto lat temu, światowy PKB wzrósłby o trzy procent. Nikt by nie stracił. Zamykamy się z innych, pozaracjonalnych względów. Argumenty racjonalne pokazują, że otwarcie i włączenie jest konieczne i realne, możliwe do wykonania. Pytanie tylko, jak to wykonać, żeby nie powtórzyć błędu dwudziestego wieku. Jak zbudować wielki projekt społeczny ogarniający całą Ziemię, nie popadając w pułapki totalitaryzmów, które też były wielkimi projektami społecznymi, mającymi ogarniać całą Ziemię i zmienić ją w raj. Wiemy, jak to się skończyło.

Dzisiejszy, niesprawdzony jeszcze pomysł trzeba wprowadzić, odrzucając myślenie w kategoriach utopii globalnych. Musimy raczej myśleć w kategoriach mikroutopii, czyli praktyki poszukiwania rozwiązań w skali takiej, jak Wioska Teatralna. Powiedziałem o Węgajtach, że to jest omphalos mundi, miejsce, w którym w skali lokalnej, ale w rezonansie z wyzwaniami globalnymi, poszukuje się sposobów. Tu ludzie przyjeżdżają i cały czas mówią o praktyce bycia razem w różnych sytuacjach, w różnych kontekstach, za pomocą różnych narzędzi. Wyjeżdżają na pewno wzbogaceni. Czy rozwiążą problemy, trudno stwierdzić, ale chyba innej drogi nie ma, niż zagęszczanie współpracy mikroutopii.

To poszukiwanie ja nazywam pojęciem fraktale, sam projekt o takiej nazwie realizuję. Fraktale to pojęcie matematyczne. Tak jak wszystkie płatki śniegu są niepowtarzalne, ale każdy z nich jest odzwierciedleniem uniwersalnych praw natury. Każdy jest inny i jednocześnie wszystkie są podobne, w pewnym fundamentalnym sensie. Te mikroutopie to są wizje, że możemy żyć w różny sposób w różnych miejscach, jednocześnie realizując jeden wspólny cel. Nie musimy dostosowywać się do jednej wizji wspólnoty. Możemy nadrzędny cel bycia razem w skali globalnej realizować, niekoniecznie formatując to w system, który nazywa się komunizmem, nazizmem, neoliberalizmem, czy jakkolwiek.

Jedno już tylko ostrzeżenie na koniec. Moment rewolucyjny wymaga dużej ostrożności. Nie wystarczą dobre intencje, to znaczy nie wystarczy samo zaangażowanie w dobrej sprawie. Jeśli chcemy komuś pomóc bezrefleksyjnie, tzn. nie uwzględniając kontekstu politycznego i strukturalnego, tego, że jednak funkcjonujemy w kapitalizmie, który został zbudowany na mechanizmie wykluczenia, to grozi nam wzmacnianie tego systemu, a nie jego rozmontowywanie. Dlatego działając nie możemy zapominać o wymiarze politycznym zaangażowania. Z tego też względu warto przyglądać się różnym politycznym projektom podejmowanym na poziomie lokalnym, w miastach i ponadlokalnym, w państwach - jak hiszpańska partia Podemos, które próbują uwzględnić nowe myślenie o wspólnocie, realne działania. Mamy tu gości z Hiszpanii, zobaczymy, co nam powiedzą o tym, jak rozwija się ruch "Podemos". Pamiętam też odbywającą się rok temu dyskusję o nowej ukraińskiej wspólnocie politycznej po rewolucji, która próbowała konstruować wizję bycia razem, odrzucając pułapki dwudziestego wieku, oba mity założycielskie, integralnego nacjonalizmu i komunistyczny. Budować wspólnotę, która będzie wspólnotą polityczną włączającą, zbudowaną na ponad stu etnosach, które tworzą ukraińskie społeczeństwo. Takie projekty warto obserwować, szukając odpowiedzi na pytanie, czy mamy szansę na budowę lepszego świata.

Węgajty, 25 lipca 2015

***

Pokazy spektaklu Teatru Węgajty pt. "Mniej!" odbędą się 5 listopada w Olsztynie (sala Państwowego Liceum Plastycznego, ul. Partyzantów 85) oraz 6 listopada w Teatrze Węgajty (w. Węgajty 18 k. Jonkowa).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji