Artykuły

Henryk Pasiut: Myśleć Nowym Jorkiem, a nie grajdołkiem

- Dzisiaj wielu widzów szuka w teatrze odpoczynku i relaksu. Staram się jednak, żeby za śmiechem szło jakieś przesłanie i głębsza myśl - mówi Henryk Pasiut, producent teatralny, długoletni animator i działacz kultury, prezes Stowarzyszenia Teatrów Nieinstytucjonalnych STeN w Krakowie.

Jest Pan prezesem Stowarzyszenia Teatrów Nieinstytucjonalnych, mającego swoją scenę przy ul. Kanoniczej 1. W każdym roku scena ma swój własny repertuar, a od dziewięciu lat w sierpniu organizuje festiwal. Od czego się to zaczęło?

- Stowarzyszenie powstało 20 lat temu, w okresie wielkich przemian w naszym kraju. Jednym z inicjatorów był Jacek Milczanowski, aktor krakowskiego Teatru im. J. Słowackiego, który chciał rozwijać się także poza macierzystym teatrem. Zrobiliśmy rozeznanie i okazało się, że jest nas więcej. Postanowiliśmy zawiązać stowarzyszenie, by poza głównym nurtem instytucji móc realizować swoje pomysły. Novum polegało na tym, że miało to być stowarzyszenie stowarzyszeń, silna reprezentacja, która mogłaby występować do wydziału kultury urzędu miasta z inicjatywami. Nasze spektrum myślenia o działalności kulturalnej było bardzo szerokie, skupiliśmy różne stowarzyszenia i inicjatywy indywidualne. I tak powstał STeN. Jego członkami są aktorzy, reżyserzy, dramaturdzy, twórcy kultury.

Z czego się utrzymujecie?

- W ciągu lat z finansowaniem bywało różnie. W naszym mieście ciężko się utrzymać tylko z wpływów z biletów. W Krakowie wiele imprez jest za darmo, ludzie są przyzwyczajeni, że nie muszą płacić. Na początku naszej działalności było łatwiej, bo można było liczyć także na sponsorów, którzy robili odpisy podatkowe. Obecnie sponsorom po prostu nie opłaca się firmować spektakli dla tak małej liczby widzów. Początkowo mieliśmy zagwarantowaną dotację z miasta, robiliśmy kilka premier rocznie i festiwal. Potem nastąpiła zmiana w ustawodawstwie i wszystkie organizacje pozarządowe muszą aplikować o granty i nie jest takie pewne, czy te pieniądze otrzymamy. A dzisiaj bez wsparcia gminy czy województwa bardzo ciężko utrzymać stowarzyszenie.

Jak wygląda wasza obecna praca i czym się różnicie od teatrów instytucjonalnych?

- Wynajmujemy od Politechniki Krakowskiej scenę teatralną przy ul. Kanoniczej 1. Tam artyści za niewielkie kwoty pomnożone przez własną determinację przygotowują kameralne spektakle. Potrafimy wyprodukować spektakl za kilkanaście tysięcy złotych, w teatrze instytucjonalnym takie przedsięwzięcie kosztowałoby kilkaset tysięcy. Musimy starać się o granty, a równolegle wykazywać gwarantowane środki własne. Nasze finanse pochodzą ze składek i wpływów z biletów. Ale udaje się nam co roku przygotować dwie premiery, wyprodukowaliśmy kilkadziesiąt spektakli, mamy kilkanaście tytułów stale pokazywanych w ciągu roku.

Na czym polega odmienność waszej sceny?

- Ciekawą formą naszej działalności jest teatralny Hyde Park. Propozycja ta powstaje raz na kwartał. Pomysłodawczynią jest prof. Józefa Zającówna z krakowskiej PWST. Zbiera się grupa aktorów, którzy improwizują na określony temat, każdorazowo spotkania mają charakter czysto performatywny. Nowatorstwo jej metody polega na tym, że każdy widz może aktywnie uczestniczyć w Hyde Parku, może coś przeczytać, zaśpiewać, łączyć się w improwizację. Tych Hyde Parków odbyło się już kilkanaście. Jest to forma autorska wymyślona przez panią profesor. Prowadzimy również warsztaty teatralne dla świeżo upieczonych adeptów szkół teatralnych, także tych niepaństwowych. Absolwenci szkół artystycznych mają potrzebę realizowania się na scenie i my im w tym pomagamy. Najnowszą premierą jest spektakl "Żar żre". Jego wykonawcy najpierw przychodzili na Hyde Park oraz organizowane przez nas warsztaty, a potem wyszły z inicjatywą realizacji własnego spektaklu. Przedstawienie powstało na podstawie filmu "Upał" (obraz K. Kutza z udziałem Kabaretu Starszych Panów).

Co wyróżnia letni festiwal STeN?

- Mimo trudności festiwal STeN odbywa się od dziewięciu lat. Został powołany po to, żeby uzupełnić lukę, jaka powstawała na kulturalnej mapie miasta w okresie wakacyjnym. Teraz teatry instytucjonalne już grywają w lecie, ale gdy zaczynaliśmy, była to okazja do pokazania naszych produkcji w wakacje. Jest to przegląd naszego całorocznego dorobku. W tym roku zobaczyć było można między innymi przestawienie Teatru Mumerus "Głupia mąka wariatów" na motywach twórczości Bruno Schulza, wspomniany spektakl "Żar żre", "Salę iluzji" z cyklu "Teatralny Hyde Park" w reż. Józefy Zającówny, spektakl "Atomowy sex" w pierwszorzędnym gatunku w reżyserii i wykonaniu Zbigniewa Kozłowskiego.

Przez wiele lat pracował Pan w Klubie Garnizonowym w Krakowie...

- ...etatowo ponad 30 lat. Ale prowadzę też od kilkunastu lat własną działalność gospodarczą, w tym od kilku producencką. Mam więc porównanie pomiędzy instytucją kultury jaką jest Klub Garnizonowy, pracą w organizacji pozarządowej, czyli w STeN-nie, oraz jak to jest samodzielnie finansować spektakl jako producent. Wielokrotnie na różnych konferencjach czy spotkaniach dotyczących kultury byłem jedną z nielicznych osób mającą takie doświadczenie.

Jakie są pana główne spostrzeżenia?

- Najprościej jest działać w obrębie systemu państwowego, ma się ustalony konkretny budżet na dany rok i trzeba się go tylko trzymać. W stowarzyszeniu pieniądze trzeba pozyskać, starając się o granty. We własnej działalności musisz pieniądze zainwestować, by kiedyś ci się zwróciły.

Na czym polega praca producenta?

- Producent to w naszym kraju nowe zjawisko, trzeba w spektakl włożyć albo własne pieniądze, albo sponsorów. Pozyskiwanie sponsorów jest zadaniem bardzo trudnym, trzeba kogoś przekonać, żeby zainwestował w spektakl, często jedyną motywacją dla nich jest splendor. Trzeba pozyskać ludzi, którzy będą tworzyć spektakl. Najpierw aktorów, potem reżysera, kompozytora itd. Dzisiaj przy premierze filmu najpierw wymienia się producenta, a potem reżysera, bo jeśli producent dobrze dobierze zespół, to produkcja będzie sukcesem.

Gdzie pan się uczył fachu producenta?

- Nauczyłem się sam, wcześniej wykonywałem różne zawody, byłem kierownikiem planu filmowego, prowadziłem program w Radiu Alfa. Od wielu lat współpracuję z aktorką Aldoną Jankowską. Zaczęliśmy od produkcji jej stand-up comedy, następnie powstała we współpracy z Teatrem Groteska rewia "Różowe konie", a następnie monodram Aldony "Lataj z Krystyną". Ten ostatni spektakl został przeze mnie w całości wyprodukowany, jednak ostateczny efekt był rezultatem współpracy około dwudziestu osób. Często widz nie zdaje sobie sprawy, że aby powstała produkcja teatralna, w której gra tylko jedna aktorka, zaangażowanych jest tak wiele osób - ktoś musi napisać tekst, skomponować muzykę, ułożyć choreografię. Koszt takiego spektaklu to koszt dobrego samochodu. A rynek w Polsce jest taki, że produkt kulturalny wyprodukowany indywidualnie trudno sprzedać w teatrach instytucjonalnych - dyrektorzy boją się konkurencji. Odzyskanie zainwestowanych pieniędzy trwa kilka lat, ale nam się udaje.

Dlaczego tak długo?

- W polskiej świadomości tkwi głęboko przekonanie, że powinniśmy mieć kulturę za darmo. W Warszawie jeśli ktoś kogoś zaprasza na spektakl, to wiadomo, że ta osoba musi kupić sobie bilet. W Krakowie oczekuje się, że to będzie za darmo, a najlepiej jeszcze z bankietem po spektaklu.

Co daje satysfakcję w pana pracy?

- Trzeba myśleć Nowym Jorkiem, a nie grajdołkiem. Kiedy zapalimy się do jakiejś idei, nawet nie mając jeszcze środków, ludzie się otwierają. Miło mi obserwować rozwój osobowości, z którymi mam do czynienia. Kiedy byłem młody, mnie też ludzie pomagali, teraz czuję, że muszę spłacić dług wdzięczności. Telewizja omamia młodych ludzi, pokazując, że sukces można odnieść od razu. Żeby coś funkcjonowało całe życie potrzeba ciągłej pracy, cały czas trzeba ćwiczyć, rozwijać się, mieć kontakt z ludźmi mądrzejszymi od nas.

Jak zmienił się przez lata widz krakowski?

- Dzisiaj widz jest faktycznie inny niż kiedyś. Kiedyś chodziliśmy na "smutne sztuki", dramaty narodowe z podtekstem - było to nam potrzebne w tamtym ustroju. Dzisiaj wielu widzów szuka w teatrze odpoczynku i relaksu. Jako producent muszę brać to pod uwagę. Staram się jednak, żeby za śmiechem szło jakieś przesłanie i głębsza myśl. Tak jak u Moliera, żeby widz zobaczył w bohaterze samego siebie.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji