Artykuły

Śmierć, której nie zapowiedział Facebook

Nie sądziłem, że tak wcześnie będę musiał skonfrontować się ze śmiercią przyjaciół. Przecież nie jesteśmy jeszcze w tym wieku, w którym znajomych spotyka się częściej na pogrzebach niż w klubie. Ale tak się złożyło, że w ciągu pół roku dwa razy znalazłem się na wojskowych Powązkach na pogrzebach ludzi, których znałem, lubiłem, z którymi piłem wino i gadałem o życiu i sztuce - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Ich śmierć była kompletnym zaskoczeniem, nie było jej w komputerowych kalendarzach, alarm w telefonie nie uprzedził o niej dzień wcześniej, nie wyświetliła się w formie wydarzenia na Facebooku, nie było więc czasu, aby się przygotować i zastanowić, czy wezmę udział, czy jednak nie. W tym poukładanym wirtualnym świecie, gdzie wszystko ma swoje okienko, śmierć jest jak zawieszenie systemu. Chciałbyś zresetować życie w nadziei, że brakujący profil znów się pojawi z pulsującym zielonym światełkiem sygnalizującym aktywność, ale nie ma takiej opcji. Daremnie naciskasz klawisze, przed sobą masz wciąż czarny ekran.

Najtrudniejsze jest nie tyle uczucie straty, co konfrontacja z rytuałem pogrzebowym, z tym całym teatrem śmierci. Pamiętasz pogrzeby dziadków, na których śpiewano starą pieśń "Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie", polską wersję średniowiecznego "Dies irae" - "Dnia gniewu", pamiętasz czuwanie przy zmarłym, zapach jedliny z wieńców, różaniec, odgłos piachu rzucanego na złożoną do grobu trumnę, kazanie o Łazarzu. To wszystko trudno sobie wyobrazić, kiedy masz trzydzieści, czterdzieści kilka lat, w kościele byłeś ostatnio dziesięć lat temu na ślubie przyjaciela, a śmierć nie pojawia się w twoim biznesplanie. Ale człowiek, nawet niewierzący, potrzebuje rytuału, który pokaże, że nie wszystko było daremne. Nawet jeśli to tylko złudzenie.

Na obu pogrzebach, w których brałem udział, rytuał był świecki. Bliscy i przyjaciele wspominali zmarłych, z głośników płynęła ich ulubiona muzyka. Na pożegnaniu krytyka muzycznego Roberta Leszczyńskiego słuchaliśmy "Wish You Were Here" Pink Floyd, riffy gitarowe Davida Gilmoura wypełniały dom pogrzebowy, jakby to był klub muzyczny. Kiedy odprowadzaliśmy fotografika Konrada Pustołę, na ekranie, gdzie zwykle wyświetla się słowa religijnych pieśni, widać było wykonane przez niego zdjęcia, te z projektów artystycznych i te prywatne, zrobione komórką podczas wakacji. Kompozytor teatralny Jan Duszyński improwizował muzykę, a przed naszymi oczami przesuwały się nasycone kolorami obrazy, plaże, błękitne niebo i roześmiana gęba Konrada. Życie zatrzymane w martwych pikselach.

Ale najważniejsza była wspólnota, czułem, że byliśmy razem, próbując ogarnąć myślami to, co się stało, i wspominając intensywnie tych, których nam zabrano. Kiedy po półtorej godziny wracaliśmy do świata, w którym czekały na nas niedotrzymane terminy, nieprzeczytane maile, miałem poczucie, że oni są wciąż z nami. Nie tylko w naszych telefonach przechowujących jak czarne skrzynki ostatnie wiadomości, ale głęboko w pamięci. Dopóki tam są, żyją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji