Artykuły

Zygfryd, czyli... w strasznym borze

Las w tradycji niemieckiego romantyzmu to miejsce groźne, które wyobraża to wszystko, co zostało wyparte z uporządko­wanej przez rutynę codzienności, a więc mroczną dziedzinę irracjonalnego i nieświa­domego, nieokiełznanych żywiołów oraz wywoływanych przez nie lęków.W ostępach lasu rozgrywa się spora część akcji Wagne­rowskiego "Zygfryda" - trzeciego ogniwa tetralogii "Pierścień Nibelunga", które właśnie wystawiono we Wrocławiu. W II akcie, w którym występuje słynny ustęp progra­mowy "Szmer lasu", las materializuje się dosłownie za sprawą projekcji przezroczy (w następnym akcie zamiast mrocznych ostępów widzimy abstrakcyjne motywy ru­niczne). Szczęśliwiej niż w dwóch poprzed­nich częściach ("Złocie Renu" i "Walkirii") do­brano oprawę scenograficzną. W I akcie tworzą ją ziejące ogniem piece hutnicze - do ich rozmiarów urosła kuźnia karła Mi-mego, który kuje zwycięski miecz dla tytu­łowego herosa. Interesująco zapowiadało się też przydanie znamion industrialnych fantastycznemu światu smoka Fafnera. Nie­stety, parowa machina przekształciła się później w stalową dżdżownicę z zębatą paszczą, z której wyzierał śpiewak niczym czołgista z wieżyczki swego wehikułu. Bo­hater stacza ze smokiem swój inicjalny bój, dzięki któremu zyskuje poznanie tajników natury. Samej scenie pojedynku, w której cięcia miecza sygnalizowały rozbłyskujące czerwone światła, nie można odmówić efektowności. Kiedy indziej jednak nie ustrze­żono się naiwności. Grzeszyło nią na przy­kład wprowadzenie na scenę niedźwiedzia niczym z zakopiańskich Krupówek. Do krę­gu zbyt dosłownych wyobrażeń należy też przybranie w "prawdziwe" pióra Leśnego Ptaszka odsłaniającego przed bohaterem odgłosy natury. Grozę tego świata miały przywołać skrzydlate stwory rodem z Caprichos Goyi, dość już wyeksploatowane w te­go rodzaju roli. W rezultacie - zaświadczy­ły jedynie o bezradności reżysera. O wiele lepiej broni się pierwsze spotkanie Zygfry­da i Brunhildy, zrealizowane w umownej konwencji - zamiast bariery ognia musi on pokonać zaporę ze skrzyżowanych włócz­ni jej sióstr - mitycznych walkirii. Nie do końca natomiast zrozumiała jest charakte­ryzacja Alberyka, jakby żywcem wzięta z an­tysemickich karykatur (jarmułka spoczywa­jąca na zmierzwionych włosach). Jeśli już, to zabieg ten byłby bardziej odpowiedni w odniesieniu do karła Mimego, który - jak szekspirowski Kaliban - należy do ga­lerii postaci mających budzić niechęć przez sam wygląd. Jego uśmiercenie przez Zyg­fryda kładzie podwaliny pod nowy ład - tu tkwią źródła pomysłu na wykorzystanie spuścizny Wagnera przez ideologię nazi­stowską. Faktem jest, że "Zygfryd" to najbar­dziej dwuznaczne dzieło w dorobku kom­pozytora. Przypomnijmy, że pierwszy radziecki minister kultury upatrywał w boha­terze tego dramatu uniwersalny wzorzec osobowy rewolucjonisty. Także Rosjanin, Leonid Zachożajew, wcielił się w rolę Zyg­fryda we Wrocławiu. Wcześniej śpiewał tę partię w macierzystym Teatrze Maryjskim w Petersburgu. Za dwa lata ma ją wykonać w nowojorskiej Metropolitan Opera. Zacho­żajew operuje głosem dobrze ustawionym i równie dobrze brzmiącym, niewysilonym, aczkolwiek nie na tyle potężnym, by w peł­ni zmieścić się w kategorii "młodzieńczego tenora bohaterskiego". Pamiętajmy jednak, że nawet Bayreuth miewa dziś kłopoty z właściwą obsadą tej roli. Z kolei Wotan, występujący w "Zygfrydzie" jako Wędrowiec, albowiem wraz z boską mocą utracił kon­trolę nad biegiem wydarzeń i z ich aktyw­nego kreatora przeobraził się w biernego obserwatora, znalazł dojrzałego interpreta­tora w osobie Bogusława Szynalskiego. Dys­ponuje on barytonem o rozległej skali i na­syconym dźwięku, przez Włochów zwanym robusto, co wraz ze znacznym doświadcze­niem scenicznym daje mu pełną swobodę w doborze odpowiednich środków wyrazu. Wszelako największą kreację stworzyła Elż­bieta Kaczmarzyk-Janczak w roli Erdy. Jej dramatyczny mezzosopran, sięgający wyso­kiego rejestru, a zarazem posiadający głę­bokie zaplecze altowe, znakomicie wydobył tragizm nie tyle samej postaci bogini, co jej świadomości nieuchronnej katastrofy do­tychczasowego świata opartego na przemo­cy. Natomiast zasługą tenora charaktery­stycznego Uwe Eikottera było uczynienie z Mimego postaci żywej i barwnej, choć niebudzącej sympatii i zasługującej na sądzo­ny jej los. Był to zatem tryumf słowiańskiej wokalistyki, za sprawą Łarissy i Walerija Giergijewa w Rosji oraz Ewy Michnik w Pol­sce - powoli odbudowującej niegdysiej­sze tradycje wagnerowskie. Godzi się od­notować, że znacznie poszerzona orkiestra Opery Dolnośląskiej pod batutą Ewy Mich­nik czyni postępy i gra ze wzrastającym poczuciem specyfiki muzyki Wagnera. Za rok "Zmierzch bogów" dopełni cykl, a tym samym obchodząca właśnie sześćdziesięciolecie sce­na operowa we Wrocławiu stanie się trzecią po lwowskiej (1911) i warszawskiej (lata 80.), która zmierzyła się z całością arcydzieła Wa­gnera, będącego do dziś probierzem najwyż­szej artystycznej rangi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji