Artykuły

Z Kantora my i oni wszyscy?

"Kantor Downtown" Jolanty Janiczak, Joanny Krakowskiej, Magdaleny Mosiewicz i Wiktora Rubina w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Reszka w Expressie Bydgoskim.

Jak polski wizjoner dotarł do umierającej klasy na Broadwayu.

Wykład performatywny... A fuj! Takim określeniem można przekreślić spory i zakończony świetnym efektem wysiłek twórców "Kantor Downtown" - najnowszej propozycji Teatru Polskiego.

W twardych szkolnych ławkach z surowego drewna, ustawionych na scenie, siedzi tylko jeden manekin. Ożyje w drugiej części spektaklu. Pozostałe miejsca zajmuje dziewięć monitorów. Do takiej klasy wkracza brodaty, przypominający Żyda mauczyciel. Gnąc się, dziwnie modulując głos, rozpoczyna lekcję. Podczas niej będzie nieustannie aktywizował uczniów, wyrywając ich do odpowiedzi.

Na monitorach po kolei pokazują się postacie starszych osób w ich domowych pieleszach. Mówią po angielsku. Przeciętny polski widz ich nie rozpoznaje. Powoli jednak zaczyna się orientować, że ma do czynienia z legendami niezależnego teatru na nowojorskim Broadwayu - ludźmi, którzy w latach 70. i 80., za drobne pieniądze albo czasem i za darmo tworzyli nową sztukę. Niektórzy zresztą są aktywni do dziś. Przemawiająca z ekranu bodaj najczęściej rudowłosa Penny Arcade w tym roku odbierała nagrodę na festiwalu w Edynburgu. - Wkrótce kończę 65 lat - zwierza się przed kamerą. - Wychodzę więc na ostatnią prostą. Przede mną jeszcze jakieś 20 lat aktywności twórczej...

Do słynnego teatru La Mama Tadeusz Kantor i jego Cricot 2 zapraszani byli kilkakrotnie -pomiędzy 1979 i 1991 rokiem. Twórcy spektaklu "Kantor Downtown" w tym roku postanowili sprawdzić, co i ewentualnie ile po Kantorze na Broadwayu pozostało. Wykonali kawał rzetelnej dziennikarskiej roboty, docierając z kamerą i mikrofonem do kilkunastu wielkich postaci teatralnej kontrkultury. Musiała zaskoczyć ich wiedza i uznanie, jakim polski reformator teatru wciąż cieszy się za oceanem.

Publiczność "Kantor Downtown" zaskakuje natomiast wigor i spontaniczność, która wylewa się z tego spektaklu. Nie ma w nim nic z nudnego wykładu. Po pewnym czasie mówiący tekstem samego Kantora Grzegorz Artman usuwa się w cień. Ożywa natomiast manekin w jednym bucie. Wychodzi z niego polska aktorka. Marta Malitowska opowiada, mam wrażenie, kawałek swojego życia (szkoda, że nie z lepszą dykcją). Młoda, lecz przecież nie debiutantka na scenie, domaga się traktowania jej jak twórczynię, a nie tylko odtwórczynię. Chce tworzyć i chce dzięki temu godziwie zarabiać. W tym fragmencie przedstawienie zatrąca o happening. Półnaga autorka wypisuje flamastrem na swym ciele kwotę aktorskiej gaży, po czym prosi widzów, by wypisali na jej ciele, ile oni zarabiają.

"Kantor Downtown" tylko w części opowiada o odbiorze Kantora w Nowym Jorku. Także wątek kondycji aktora nie wyczerpuje tematyki tego mądrego i świetnie zrealizowanego przedstawienia. Dzięki błyskotliwemu dialogowi postaci na monitorach dowiadujemy się o zmierzchu teatralnej awangardy na Broadwayu, który kilka lat temu ostatecznie ustąpił pola biznesowi. Trudno osądzić, czy to prawdziwa diagnoza, czy tylko tęsknota starych ludzi za najpiękniejszym ze światów - światem młodości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji