Artykuły

Seks w sztuce "Śmierć i dziewczyna"? Banalny, pusty

"Śmierć i dziewczyna" wg Elfriede Jelinek w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Modlitwy pod Teatrem Polskim we Wrocławiu zadziałały: w sobotni wieczór między sceną a widownią unosiła się wyjątkowa energia.

Mimo blokady wejścia do teatru przez bojówki ONR-u, "Śmierć i dziewczyna" wystartowała zgodnie z planem. I zebrała brawa już po pierwszej scenie, w której wzięli udział porno aktorzy z Czech. Atmosfera wokół spektaklu, pikiety, apele, modlitwy - to wszystko sprawiło, że między aktorami a publicznością zrodziło się poczucie wyjątkowej wspólnoty, która spontanicznie ukonstytuowała się w opozycji do cenzorskich zapędów ministra i determinacji bojówkarzy, którzy próbowali siłą wprowadzić je w życie. Tego wieczoru nam wszystkim po prostu bardzo zależało, żeby spektakl poszedł jak najlepiej. Stąd pierwsze brawa - niejako a conto.

Na zakończenie twórcy przedstawienia dostali owacje na stojąco. Tym razem całkowicie zasłużone - spektakl Marciniak jest jednym z najlepszych, jakie wrocławska publiczność miała okazję ostatnio oglądać.

Jelinek zaskakująco subtelna

Z pomocą choreografki Dominiki Knapik reżyserka inscenizuje sceny erotyczne w chłodny, niemal laboratoryjny sposób, a jednocześnie sprawia, że głęboko widza poruszają. W kotłowaninie nagich ciał na scenie jest coś uwodzicielskiego i mrocznego zarazem, a erotyczna gimnastyka w wykonaniu Małgorzaty Gorol i partnerującego jej Andrzeja Kłaka, obok podziwu dla ekwilibrystycznych zdolności aktorów, budzi dojmujący smutek.

Przy fortepianie, na scenie, na pokrytej lodem arenie i w łóżku cały ten arsenał wyrafinowanej techniki jest rozpaczliwie bezradny, jeśli towarzyszy mu pustka. I o tym bolesnym głodzie odczuwania w świecie bez miłości, o ranach, jakie zadajemy najbliższym, o torturze ciał poddawanych tresurze, o znieczuleniu zmysłów i emocji mówi spektakl Marciniak.

Ci, którzy spodziewają się szokujących scen, przeżyją zawód - w zderzeniu z tekstem Jelinek, sceniczny świat "Śmierci i dziewczyny" jest zaskakująco subtelny.

Wraz ze sceną, w której centrum znajdują się trzy fortepiany, przenosimy się w rzeczywistość szkoły muzycznej. Znajdziemy w niej opowieść o niewoli matczynej osaczającej miłości, o terrorze autorytetów, o szkolnej tresurze, o beznadziejnej walce o wyzwolenie z tych ram. Opowieść o kobiecie, która chce dyktować warunki. I która ponosi porażkę.

Teatr formy, nie bebechów

W tym wszystkim kryje się też metafora teatralnego świata - tyle że a rebours. Bo tutaj to właśnie zagęszczenie formy wywołuje wstrząsający efekt. Marciniak nie pozwala aktorom budować psychologicznie pogłębionych postaci, grzebać w bebechach. Każe traktować je z dystansem, na chłodno. I paradoksalnie, w tych laboratoryjnych warunkach czuje się, jak podskórnie aż kipi od emocji. Jakby ktoś rozpalił ogień na tafli lodu. Jeśli szukać dla świata Marciniak istotnych punktów odniesienia, to prędzej znajdziemy je w niemieckim teatrze - choćby w prezentowanym na Dialogu znakomitym spektaklu Suzanne Kennedy "Dlaczego pan R. wpada w szał", niż w twórczości polskich współczesnych mistrzów - Lupy czy Warlikowskiego. Tyle że Marciniak nie jest jak Kennedy tak niewolniczo przywiązana do wybranej przez siebie formy - opowiada z większą swobodą, pozwala sobie na oddech, moment poluzowania więzów.

Cała obsada spektaklu - siódemka aktorów Polskiego, trójka muzyków (dorośli pianiści Mikołaj Ferenc, Grzegorz Rdzak i dziewięcioletni Krzysztof Dudek grający na trójkącie) oraz para czeskich aktorów porno - działa tu jak idealnie współgrająca orkiestra. Po raz kolejny w tym sezonie - po rolach w "Media Medei" - błyszczą Andrzej Kłak jako uczeń i Katarzyna Strączek w roli niezdolnej uczennicy i Śpiącej Królewny. Ewa Skibińska na przemian śmieszy i przestrasza jako potworna i żałosna zarazem Matka. Michał Opaliński i Piotr Nerlewski są jak destylat męskiej pychy i poczucia władzy.

Ale ten spektakl należy przede wszystkim do Małgorzaty Gorol w roli Córki, nauczycielki, Królewny Śnieżki. Po zjawiskowej roli w "Podróży zimowej", także wg Jelinek i w reżyserii Pawła Miśkiewicza, tutaj tworzy prawdziwie wielką kreację. Z fascynacją patrzymy, jak kruszeje budowana umiejętnie, minimalistycznymi środkami, pozycja dystansu jej postaci - wobec matki, uczniów, ojca, pożądającego ją mężczyzny. Rozpada się w pył całkowicie, kiedy odsłoni to, co w niej najdelikatniejsze. Nie, żeby powiedzieć: "kochaj", ale: "uderz". Bohaterka Gorol przegrywa, bo ośmiela się dyktować warunki. Bo odsłania arsenał ostrych narzędzi, niezbędnych, żeby mogła coś poczuć.

Jej nauczycielka to już nie uczennica, która zawiodła oczekiwania profesorów, jeszcze nie matka, chowająca się przed światem w chorobliwej relacji z córką. Ale w finale zdecydowanie bliższa tego drugiego bieguna - na tym polega jej porażka.

Porno przegrywa. Wygrywa sztuka

A aktorzy porno? Rossy i Tima oglądamy trzykrotnie - w pierwszej scenie migają nam w stroboskopowych światłach, jak zapowiedź składanej medialnie obietnicy. Wracają w środku spektaklu, kiedy bohaterka przygląda się im w peep show. I wychodzą na zakończenie do braw - ubrani według dress code'u scenicznej szkoły muzycznej (świetna scenografia i kostiumy Katarzyny Borkowskiej!), gubią się w gronie jej uczniów i profesorów. Mogliby być jednymi z nich, mogliby obok nas siedzieć na widowni - nikt nie zwróciłby na nich uwagi.

Sceny mechanicznego seksu w ich wykonaniu teoretycznie mogliby zagrać dowolni statyści - przecież w to, że oglądamy seks na żywo, musimy uwierzyć na słowo. Ale właśnie w naszej świadomości ukryta jest pułapka zastawiona na widza przez Ewelinę Marciniak. Podprowadzeni towarzyszącym spektaklowi rozgłosem czekamy na te sceny, a potem odczuwamy zawód - okazuje się, że oglądane w teatrze nie bulwersują, nie oburzają, nie zniesmaczają, nie obrażają. I z całą pewnością - nie wywołują podniecenia, jakiego można spodziewać się po pornografii. Bo też nie o sam seks tu idzie, ale o zderzenie tej mechaniki dwóch ciał z artystycznym wyrafinowaniem scen z udziałem teatralnych aktorów - instynktu z aktorską techniką, nagiego życia ze sztuką. Cały ten seks w zderzeniu z inscenizacyjną wirtuozerią wydaje się banalny, toporny, pusty, rozpaczliwy. I to jest efekt, o jaki chodziło Marciniak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji