Artykuły

Dwie twarze Aleksandry Kurzak

Aleksandra Kurzak zdaje się mieć dwie twarze. Jedna z nich to twarz gwiazdy, która nie stroni od masowych komercyjnych wydarzeń - pisze Anna S. Dębowska

Światowej sławy polska sopranistka Aleksandra Kurzak zaśpiewała w sobotę w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Dawno jej tu nie było, zmienił się głos i repertuar, ale klasa i muzykalność są niezmienne. Koncertowi Kurzak towarzyszyła promocja książki "Si, Amore", wywiadu rzeki z artystką.

Nie było gali, nie było też tłumów (bilety kosztowały nawet 290 zł), było za to satysfakcjonujące spotkanie z muzyką i sztuką wokalną. Aleksandra Kurzak zdaje się mieć dwie twarze. Jedna z nich to twarz gwiazdy, która nie stroni od masowych komercyjnych wydarzeń, jak np. koncert z Krzysztofem Cugowskim we Wrocławiu czy płyta nagrana z Sebastianem Karpielem-Bułecką ("Hej, kolęda"). Ma do tego prawo i chyba słusznie się oburza, gdy w Polsce z tego powodu nazywana jest celebrytką. "Tak, jestem celebrytką. Zapisz to tłustym drukiem" - mówi Aleksandrowi Laskowskiemu w wywiadzie rzece wydanym niedawno pod tytułem "Si, Amore" (Polskie Wydawnictwo Muzyczne).

Nie wiem, dlaczego Aleksandra Kurzak zaśpiewała z Cugowskim, ale dopóki romans z popkulturą nie ma złego wpływu na jej drugą twarz - artystki śpiewającej Mozarta, Verdiego czy Ryszarda Straussa - to mnie to nie obchodzi. Jej sobotni koncert w Filharmonii Narodowej pokazał, że jest w znakomitej formie wokalnej, a do muzyki ma wciąż to samo serce - szczere i gorące. Żadnego estradowego gwiazdorstwa, wprost przeciwnie: muzykalność i świetne rzemiosło. Z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka wykonała program, którego nie powstydziłaby się słynna Elisabeth Schwarzkopf.

Na początek trudny Mozart

W pierwszej części Kurzak ubrana w elegancką, acz skromną czarną suknię zaśpiewała Mozarta, wcielając się wokalnie w trzy postaci: Fiordiligi z "Cosi fan tutte", Hrabiny z "Wesela Figara" i Donny Anny z "Don Giovanniego".

Mozart jest trudny, bo eksponuje zalety głosu, ale też wady. Kurzak wykonuje Mozarta bardzo dobrze, bo nie ma nic do ukrycia. Śpiewa czysto, długimi łukami melodycznymi (świetnie panuje nad oddechem), ma nienaganną dykcję, dzięki czemu recytatyw "Temerari!" poprzedzający zaśpiewaną na początek arię Fiordiligi "Come scoglio" nabrał retorycznego charakteru. Nie był tylko "przygrywką" do właściwego "numeru", jak to niekiedy bywa (podobnie było w przypadku "Crudele?... Non mi dir" z "Don Giovanniego").

Wielki głos dziesięć lat później

Pamiętam koncert Kurzak wiele lat temu w Studiu Koncertowym Polskiego Radia w Warszawie, jeszcze przed wybuchem jej oszałamiającej kariery, kiedy również śpiewała Mozarta, a orkiestrą Sinfonia Varsovia dyrygował zachwycony śpiewaczką Jerzy Maksymiuk. Wtedy Kurzak wprost zanosiła się koloraturą, cudownie czysto i lekko wyśpiewywała wysokie dźwięki.

Przez te niespełna dziesięć lat jej głos się zmienił, zgęstniał, ściemniał, nabrał siły i dramatycznego wyrazu. W sobotę w Filharmonii śpiewaczka pewnie czuła się w średnim i niskim rejestrze. Śpiewała z wdziękiem, ale też z wolumenem świadczącym o przyzwyczajeniu do wielkiej sceny. W tę stronę idzie również jej repertuar. Fiordiligi to partia dla koloratury dramatycznej i z nią właśnie Kurzak poradziła sobie znakomicie. Pięknie zabrzmiała też aria Donny Anny ("Non mi dir"), za to najsłabiej zapamiętałam liryczne "Porgi amor" Hrabiny z "Wesela Figara".

Liryczno-dramatyczny popis

Na drugą część złożyły się wybrane pieśni Ryszarda Straussa napisane ponad sto lat temu do wierszy niemieckich poetów. To nowość w repertuarze Kurzak. Tym razem artystka wyszła na scenę w złocistej sukni - czyżby aluzja do wiedeńskiej secesji i Klimta? Te liryczno-dramatyczne utwory bardzo dobrze leżą w głosie Aleksandry Kurzak, który z jednej strony świetnie łączył się z orkiestrą, wkomponowany w bogactwo jej dźwięku, z drugiej - unosił się swobodnie nad tą masą brzmienia.

W "Morgen!" op. 27 śpiewaczka weszła w dialog z pięknym solo skrzypiec w wykonaniu Marii Machowskiej. Dzięki swojej wrażliwości na zmiany współbrzmień harmonicznych, które od razu znajdują odzwierciedlenie w odcieniach jej głosu, uchwyciła też zmysłowy charakter tego utworu. A harmonia jest w "Morgen!" gęsta, schromatyzowana, podobnie jak w "Verfuhrung" op. 33, które jest czymś w rodzaju sceny dramatycznej ze wspaniale zaznaczoną przez Kurzak kulminacją i wyciszonym zakończeniem. I tu artystka dała się ponieść swemu teatralnemu temperamentowi, świetnie podając tekst. Na koniec uroczo zabrzmiały pieśni "An die Nacht" op. 68, a zwłaszcza "Cacilie" z op. 27.

Telefonuje nieobecny bohater

W Warszawie Aleksandra Kurzak zaśpiewa jeszcze trzykrotnie: 11, 12 i 29 grudnia wcieli się w Gildę w "Rigoletcie" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Cały czas jej koncertom towarzyszy promocja książki "Si, Amore", wspomnianego wywiadu rzeki, który przeprowadził dziennikarz i tłumacz Aleksander Laskowski. Rozmawiał z artystką w trzech turach: wiosną 2013 r. w Wiedniu, kilka miesięcy później w Warszawie, gdy rozmówczyni była już w ciąży z Maleną (ojcem jest sławny tenor Roberto Alagna), wreszcie pod koniec 2014 r. w parku w Wilanowie, już po narodzinach Maleny.

Roberto Alagna jest zresztą nieobecnym bohaterem tej książki, w której przerywnikami między kolejnymi odcinkami dialogu śpiewaczki z dziennikarzem jest dźwięk komórki: "Dzwoni Roberto. "Zróbmy przerwę " - prosi Ola, odbierając telefon. "Si, Amore?". Ten passus powtarza się jak refren, tytuł książki narzucił się sam.

Dwie twarze w książce

I znów z tej toczącej się wartko i zajmująco rozmowy wychylają się do czytelnika dwie twarze Aleksandry Kurzak. Z jednej strony to kobieta, która jako dziecko śpiewaczki i waltornisty dosłownie wychowała się w operze. Uwielbiała zbierać do pudełeczka świecidełka, które odpadały z dekoracji i kostiumów. Mówi, że lubi błyszczeć i występować przed milionową publicznością, w wielomiesięczną podróż zabiera dwie walizki, cztery torebki i osiem par butów. Uwielbia zakupy, zwłaszcza w sklepach obuwniczych, lubi się stroić i malować, tym bardziej że na scenie "makijaż powinien być aż za mocny".

Z drugiej strony - kto się spodziewał rasowej gwiazdy, ten się zawiedzie, bo ma do czynienia z inteligentną bezpośrednią dziewczyną, która po partnersku rozmawia z dziennikarzem o muzyce, o swoim zawodzie, o miłości, o rodzinie - bez żadnych przechwałek czy poczucia wyższości.

Cieszy się, że nie ścigają jej paparazzi, i trochę narzeka, że wprawdzie jest zwierzęciem scenicznym, ale poza sceną nie ma potrzeby zwracania na siebie uwagi. Co innego Roberto, który poza sceną wciąż śpiewa, jest widoczny, ekstrawertyczny i mawia: "Ty jesteś muzykiem, a trzeba z ciebie zrobić śpiewaczkę!". Bo Kurzak ma za sobą wiele lat grania na skrzypcach, dla niej bardziej niż spontaniczność liczą się precyzja i rzemiosło.

Gdy mówi o swoim dorastaniu, też trudno uwierzyć, że wyrosła na gwiazdę. Ta światowa kobieta na dyskotekę poszła dopiero na pierwszym roku studiów. Wcześniej bez oporu chodziła w kieracie podwójnego obowiązku szkolnego, ogólnokształcącego i muzycznego: po 12 godzin w szkole, a po powrocie do domu odrabianie lekcji i ćwiczenie na skrzypcach. W jej życiu nie było niczego poza muzyką.

Wnuczka rzeźnika, córka śpiewaczki

Rozmowa płynie swobodnie i wciąga czytelnika, czasem Kurzak przedstawia inny punkt widzenia na sprawę niż wcześniej, ale to właśnie jest w niej naturalne, tak jak naturalnie toczy się ten dialog. Wydaje się, że nie ma nic do ukrycia: przyznaje, że lubi dobrze zjeść, zwłaszcza przed wyjściem na scenę, ma słabość do tłustych potraw.

Jej pradziadek i dziadek ze strony matki, wybitnej śpiewaczki Jolanty Żmurko, byli z zawodu rzeźnikami (o mięsie jest sporo w tej książce). Dzięki nim w jej żyłach płynie również ukraińska krew, pochodzili bowiem z Kresów, a po wojnie repatriowali się na Dolny Śląsk (Kurzak pochodzi z Wrocławia). Mieczysław Żmurko, dziadek, miał fenomenalny głos ("podobno wyśpiewywał wszystkie góry") - jego talent przeszedł na córkę i wnuczkę.

Sporo dowiadujemy się o dzieciństwie śpiewaczki, ale też o jej pierwszych lata w operze w Hamburgu i okolicznościach, w jakich było jej dane zrobić wielką karierę w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i Operze Królewskiej w Londynie, gdzie jest wprost uwielbiana. Jest sporo o operowej "kuchni", o tym, że dziś już nie płaci się śpiewakom za udział w próbach, a zanim dostaną honorarium, muszą dokładać z własnej kieszeni za nocleg i utrzymanie.

Na wagarach z opery

Śpiewak jest zobowiązany do bycia przez cały czas do dyspozycji, tymczasem naszej bohaterce zdarzało się parokrotnie wagarować, co wiązało się z mrożącymi krew w żyłach przygodami w drodze powrotnej. Najbardziej boi się rozśmieszenia na scenie - wiele sytuacji do tego skłania, a wtedy jest się "ugotowanym", bo nie sposób śmiać się i śpiewać jednocześnie. Gdy więc zobaczymy, że Kurzak zasłania się nutami, możemy być pewni, że znów coś ją rozbawiło.

Laskowski, który na ogół unika trudnych pytań i konfrontacji, delikatnie próbuje dopytać, jak to jest między partnerami na scenie. Czy pojawia się flirt, czy można przekonująco zaśpiewać miłość, gdy nie lubi się kolegi śpiewaka, gdzie są granice bycia w roli i prawdziwego życia? W końcu Kurzak Alagnę poznała właśnie na scenie, sopran i tenor to operowi amanci. "Niezobowiązujący flirt wydaje się wręcz wskazany na scenie, pomaga przekonująco kreować rolę. Szkoda, że w naszych czasach już tak nie umiemy" - żałuje gwiazda.

Otwarcie mówi o depresji poporodowej, obawie o kondycję głosu po ciąży, ostrożnym powrocie do śpiewania po wielu miesiącach przerwy i o stopniowym zmienianiu repertuaru, planach porzucenia partii koloraturowych.

W sobotę w Filharmonii słuchaliśmy pierwszych efektów tych zmian - brzmiały bardzo obiecująco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji