Artykuły

Halka w Poznaniu

Dramat uwiedzionej przez panicza góralki jest dziś, jak i był w chwili powstania dramatem o wyraźnie sym­bolicznym znaczeniu. Reżyseria Ka­rola Urbanowicza umiejętnie podkreśliła moment społecznej niesprawiedliwości, gdy weselni goście wychodzą szczęśliwi z drewnianego kościółka i nie dostrzegają wrogiej postawy górali, którym najdokładniej wiadomo o przyczynie śmierci Halki. Przykro patrzeć na owo zakończenie ale na szczęście dawno już minęły czasy upiększania i perfumowania chłop­skiej nędzy.

Latoszewski zabrał się z powodze­niem do nowej inscenizacji moniusz­kowskiej opery. Wiadomo że wileń­ska premiera odbyła się bez mała sto lat temu. Wystawiono "Halkę" przy pomocy miejscowych amatorów - jak to uczynił zresztą w Poznaniu w 1875 Bolesław Dembiński - nie na deskach sceny a na estradzie w sposób, w jaki wystawia się oratoria czy kanta­ty. Pierwotna wersja "Halki" mieści­ła się w dwóch obrazach i była od warszawskiej (obecnie powszechnie wystawianej) o szereg ważnych nu­merów muzycznych krótsza. Dokład­ny przecież wgląd w libretto Włodzimierza Wolskiego każe inteligentne­mu inscenizatorowi pomyśleć nad możliwością rozdziału dwóch środo­wisk: zamku nad Wisłą (geograficz­nie może Kraków a lepiej Baranów) i wioski w Karpatach. Ani Moniuszko ani Wolski góralszczyzny nie widzieli i mało o niej słyszeli to też "Halka" nie jest operą podhalańską; Jontek przynosi raczej wstyd potomkom zbójników swą ślamazarnością wobec ,,dobrego pana". Mimo te wszystkie zastrzeżenia "Halka" od dawna może być uważana za polską reprezenta­cyjną operę i stale w zagranicznych środowiskach wywierała znaczne wra­żenie.

Po wysłuchaniu poznańskiej pre­miery można być pewnym, że nie szczędzono starań za kulisami i w or­kiestrze, by otwarcie sezonu wywarto jak najlepsze wrażenie. Istotnie - mało możnabv zarzucić całości tego pięknego spektaklu. O ile dotąd or­kiestra bywa najmocniejszym trzo­nem opery, o tyle w "Halce" i śpie­wacy stanęli w zgodnym poziomie. Począwszy od precyzyjnie i pięknie grającej orkiestry przez pieczołowitą i obmyśloną w wielu ważnych szcze­gółach reżyserię: poprzez imponują­ce rozmachem i wspaniałym wyczu­ciem sceniczności dekoracje Szpingiera aż do dobrze dysponowanych śpiewaków z nieopisanie świetną Fedyczkowską w tytułowej roli. "Halka" w poznańskiej inscenizacji wysuwa się niewątpliwie na czoło osiągnięć repertuarowych. Pierwszeństwo należy się oczywiście Fedyczkowskiej. Warto przeanalizować szczegółowo jej sztukę aktorską. Przejmująca dyskretnym i absolutnie nie przerysowanym realizmem scena obłąkania jak również wzruszający ostatni akt z kołysaniem nieistnieją­cego dziecka stanowią w artystycz­nym dorobku Fedyczkowskiej niezapomniane pozycje. Trzeba je odnoto­wać i trzeba się im uważnie przyglądać. Ileżby skorzystali młodzi adepci sceny operowej, gdyby Fedyczkowska miała dla nich "wykłady" z analizą granych przez siebie ról. Nie znaczy to bynajmniej, by Fedyczkowską na­śladowano. Wszelaki wzór jest wy­raźny a pomysłowość młodego pokolenia zrobi swoje - przy umiejętnym oczywiście nadzorze. Podkreślając tak wyraźnie aktorstwo Fedyczkowskiej nie mogę nie wspomnieć o świetnej dyspozycji śpiewaczej, jaką zademon­strowała ostatnio. Widywałem wiele

"Halek" ale Fedyczkowska najżywiej mi odpowiada pod każdym operowym względem. Jontek Franciszka Arno imponował siłą i szlachetnością głosu a równocześnie w skutecznymi wysiłkami aktorskimi. Wiele miłych słów należy się debiutującemu w Poznaniu Marianowi Woźniczko który śpiewa­jąc partię Janusza okazał piękny głos o bardzo szlachetnym i wyrów­nanym brzmieniu. I w tym przypad­ku aktorsko młody artysta wyszedł na swoje. Pięknie wyglądała w ślubnej sukni Krystyna Kostalówna a z anemicznej scenicznie figury Zofii po­starała się wydobyć maksimum wy­razu. Oczywiście śpiewała bardzo miło. Stolnik-Mikulin czyni wrażenie, że właśnie zstąpił ze starego obrazu rodowego. Zarówno Dziemba (Szczurowski) jak i weselni goście (Bieńkowski i Grzegorzewski) dostroili się cał­kowicie do wyrównanego poziomu przedstawienia. Czemu Dudarz z ostat­niego aktu siedzi jak marmurek z głową spuszczoną? Chóry przygotował Edwin Kowalski. Brzmiały dobrze, chociaż w męskim zespole wciąż brak tenorów. Mazur i Tańce góralskie tym razem niezbyt się Kaplińskiemu udały. Górale z trzeciego i czwartego aktu niemrawi, źle ubrani. Ale całość przedstawienia z Latoszewskim i Fedyczkowską na czele znakomita.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji