Rozsypana Pastorałka
Od czterech lat "Pastorałkę" Leona Schillera pokazuje Teatr Bagatela. Ostatnio Teatr Ludowy przygotował z kolei "Po górach, po chmurach..." Ernesta Brylla do muzyki skomponowanej przez Andrzeja Zielińskiego, w wykonaniu zespołu "Skaldowie".
Już w samej muzyce tkwi słabość nowohuckiego spektaklu. Choć aranżacje "Skaldów" są intrygujące, wręcz narzuca się, by apostołowie i pasterze kolędowali u żłóbka Jezusa na prawdziwych dudach, piszczałkach, skrzypcach i cymbałach. Ktoś może powie, że pastorałka współczesna dociera do widza przez dźwięk syntezatora, szarpnięcia basów i kilka solówek gitarowych. Fakt, że muzyka do spektaklu nadawana jest z ustawionych w dwóch rogach sali głośników, a aktorzy śpiewają do zaczepionych u kostiumów malutkich mikrofonów, powoduje, że "Po górach, po chmurach..." wygląda jednak bardziej jak estradowy show, niż jak swojskie, zachowane w dobrym, góralskim stylu, jasełka.
Na jednolitym tle zdecydowanie przewodzi głos Marii (Marty Bizoń), słychać wyraźnie kilka partii Adama (Piotr Urbaniak) i czterech apostołów (Krzysztof Gadacz, Piotr Piecha, Jarosław Szwec, Jacek Wojciechowski), którzy stanowią najbardziej rubaszną grupę pośród kilkudziesięciu wykonawców przedstawienia.
Muzyka współczesna narzuca dostosowaną do języka naszych czasów formę. Tymczasem jasełkowa forma "Po górach, po chmurach..." wyraźnie odbiega od nowoczesnych aranżacji. Wielu aktorów wpada na scenę zupełnie bez sensu, by za chwilę wybiec i już za moment znowu się pojawić. Wystarczy zaledwie kilka minut, by zacząć przewidywać dobór kolejnych figur choreograficznych autorstwa Jacka Tomasika.
Wszystko to dzieje się na tle drewnianej, dwupiętrowej szopki. Górale zamieniają się nagle w postacie biblijne, żołnierze rzymscy przyjmują postać zwierząt mówiących ludzkim głosem, anioły stają się tworami imaginacji. Akcja spektaklu jest do tego stopnia chaotyczna, że dokładnie nie wiadomo, kto w końcu zmierza do Betlejem, a kto nie. Parafrazując formę tradycyjnych ludowych jasełek, aktorzy postawili w "Po górach, po chmurach..." wyłącznie na taniec i śpiew, zapominając, że teksty piosenek mają informować o wydarzeniach, a dobre kreacje aktorskie uwierzytelniać bohaterów scenicznych.
Wprawdzie zakrojone na szeroką skalę przedstawienie Krzysztofa Orzechowskiego przyciąga czarownością obrazów, liryzmem, aurą cudowności, feerią kolorów, ale jakoś nikt na końcu spektaklu nie porywa się z krzeseł, by wspólnie z aktorami kolędować.