Artykuły

Aktor, ojciec, przyjaciel

Tato wiedział wszystko. Byliśmy najlepszymi kumplami. Rozumieliśmy się niemal bez słów - wspomina aktora HENRYKA LIBURSKIEGO syn, Maciej, obecnie dyrektor Krzeszowickiego Ośrodka Kultury.

- Wszyscy go kochali. Dawał radość bawiąc dzieci i dorosłych. Miał duży urok osobisty i wdzięk. Wzbudzał zaufanie - dodaje córka Henryka, Lidia.

Mimo iż mieszkał w Krakowie, bardzo często gościł na scenach lokalnych, grając w teatrach objazdowych. W latach 60. był jednym z najpopularniejszych aktorów teatralnych w Małopolsce.

Aktor - żołnierz

W 1922 r. w miejscowości Cieszkowy na Kielecczyźnie, w rodzinie Emilii i Antoniego Liburskich na świat przyszedł syn Henryk. Tu skończył szkołę podstawową. Dalszą edukację postanowił pobierać w Krakowie, gdzie spędził lata okupacji. Tam też poznał przyszłą żonę, Domicelę Opłecką, modystkę. Zamieszkali przy ul. Adama Chmielą.

- Karierę aktorską rozpoczął w 1945 r. jeszcze jako żołnierz w Teatrze 16. Kołobrzeskiego Pułku Piechoty. Dwa lata później związał się z batalionem szkolnym objazdowego Teatru Okręgowego Domu Żołnierza w Krakowie - wylicza córka Lidia Liburska, która przyszła na świat w 1947 roku. Kilka lat później urodził się Maciej, a potem Joanna, najmłodsze dziecko w rodzinie Liburskich. - Rodzice byli bardzo zgodnym małżeństwem. Uzupełniali się wzajemnie. Tato miał zdolności plastyczne, ale to mama wymieniała w domu bezpieczniki - wspomina z uśmiechem syn.

Wesoła gromadka

Zaraz po wojnie Henryk związał się z Krakowskim Teatrem Robotniczym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci "Wesoła Gromadka", kierowanym ówcześnie przez Marię Biliżankę. Z tego teatru narodził się Teatr Młodego Widza, przekształcony potem w Rozmaitości, a dziś będący Bagatelą.

W latach 50. rozpoczął współpracę z Krakowską Rozgłośnią Radiową, prowadząc satyryczną audycję "Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi". Występował również w Operetce Krakowskiej i Teatrze Satyryków. Starsi widzowie pamiętajągojako Ślimaka w "Placówce", sierżanta Mitchena w "Błękitnym Patrolu", Glena w "Drewnianej masce", Senatora w "Nocy w Wenecji", Jaśka w "Zaczarowanym kole" Rydla, czy Leontesa w "Opowieści zimowej" Szekspira.

- Chodziłem na niemal wszystkie przedstawienia taty i oglądałem jak gra, spoglądając zza kulis. Tych i innych ról było bardzo wiele. Dlatego tato rzadko bywał w domu, który, gdy tylko się pojawiał zapełniał się aktorami. Dom był otwarty dla wszystkich, bo tato miał mnóstwo przyjaciół. Wśród nich byli Iwo Gali czy Roman Polański - mówi Maciej Liburski.

Katastrofa na trasie

W 1964 r. Henryk Liburski został laureatem plebiscytu "Dziennika Polskiego" na najbardziej lubianego aktora. Dwa lata później zdarzył się wypadek.

- Całą trupą jechali do Zakopanego na występy. Pod Lubniem ich autobus zderzył się czołowo z innym. Zginęło dziewięć osób. Ojciec przeżył, ale odniósł bardzo poważne obrażenia wewnętrzne. Lekarze dawali mu najpierw rok życia, potem pięć. Żył znacznie dłużej, ale ten wypadek zakończył jego karierę na scenie - mówi Maciej Liburski. - Po wypadku został animatorem amatorskiego ruchu teatralnego, kierował licznymi zespołami młodzieżowymi i dziecięcymi. Współpracował też z Estradą Krakowską i Towarzystwem Muzycznym. W 1974 r. zorganizował zabawę dla ponad 5 tys. dzieci - opowiada córka Lidia.

Porozumienie z naturą i ludźmi

- Mimo że mieszkał w mieście zawsze czuł się związany ze wsią i kulturą ludową. Pasjonowała go praca aktora, ale kochał też piękno natury. W Krakowie miał ogródek, który z zapałem pielęgnował - wspomina córka. - Nigdy się nie kłóciliśmy. Zresztą, w całej naszej rodzinie nigdy nie było konfliktów. Zawsze było wesoło. Pamiętam coroczne imprezy imieninowe. Tato przygotowywał wtedy zająca lub bażanta i rybę. Znajomi śmiali się potem, że najlepszego karpia po żydowsku dostać można u katolika Liburskiego - mówi z uśmiechem pan Maciej.

- Potrafił wszystkich bawić i zaskakiwać. Zawsze miał receptę na każdy kłopot. Przy nim czuliśmy się naprawdę bezpiecznie. Poświęcał nam czas, gdy tylko go miał. Mawiał wtedy, że nieważne gdzie go spędzasz, ale z kim - dodaje pani Lidia. - Miał swoje powiedzonka. Do mnie zwykle mawiał "Gdybyś synu był Radziwiłł, to byś cały świat zadziwił". Jestem bardzo dumny z ojca. Był mi najlepszym kumplem, rozumieliśmy się niemal bez słów - kończy opowieść Maciej Liburski. Henryk Liburski zmarł 29 grudnia 1987 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji