Polskie "Kroniki Królewskie"
Kurtyna odsłania ciężkie drzwi wawelskiej katedry, które zamykają całą szerokość sceny. Gdy i one się otwierają, wnętrze wypełnione jest niebiesko przymgloną poświatą, tak właściwą dla świątyń ale i aury krakowskiej, a w głębi rozjaśnia się witraż Wyspiańskiego, przedstawiający Kazimierza Wielkiego. Na tym tle Rapsod głosi piękne strofy, Jakie ten poeta również poświęcił wielkiemu królowi. Tak zaczyna się przedstawienie "Kronik królewskich" w Teatrze Dramatycznym m. Warszawy. Wyspiański nie napisał takiego utworu; utworu, który by w sposób równie bezpośredni szekspiryzował. Patetyczny rapsod "Kazimierz Wielki" nie jest dziełem scenicznym, raczej aktem strzelistym wobec króla, który umiał budować Polskę nie zważając na trud i nie poddając się prywacie, wobec króla więc, który mógłby i powinien był stać się wzorem władcy. Nowsza eseistyka historyczna wysunęła tezę o pewnej przewadze myśli politycznej Piastów nad Jagiellońską. Polska Jagiellonów była dotąd symbolem mocarstwowości kraju, historyk wykazuje dziś, że królowie tego okresu zbyt skwapliwie kierowali się interesem dynastycznym, gdy największymi z Piastów kierował zwykle interes państwowy. Rapsod "Kazimierz Wielki" jest hołdem złożonym przez poetę ostatniemu z Piastowiczów. Stanowi zarazem ramy przedstawienia skomponowanego przez Ludwika René w Warszawie. Wypełniają je ocalałe fragmenty dramatyczne: "Król Kazimierz Jagiellończyk", "Jadwiga" i z niewielkimi skrótami sceny dramatyczne "Zygmunt August", ostatni i niedokończony już utwór Wyspiańskiego.
Spojenie tych fragmentów pod Wspólnym tytułem "Kroniki królewnie" dowodzi niemałej odwagi Ludwika René. "Kazimierz Jagiellończyk" to wycinek sporu króla z kardynałem Oleśnickim: ten ostatni stał po stronie księcia Michała, z którym władca postąpił surowo. "Jadwiga" pokazuje moment, kiedy młodziutka królowa po raz ostatni próbuje bronić praw swoich uczuć przed prawami politycznymi, nakazującymi jej poślubienie Jagiełły. "Zygmunt August" to wyidealizowane dzieje miłości Zygmunta i Barbary, walka króla o uznanie jej królową, śmierć królowej i wywołana nią - wedle Wyspiańskiego - aktywność polityczna króla: realizacja unii lubelskiej. Czy unia była wyrazem politycznej mądrości króla, czy tylko hołdem oddanym zmarłej żonie, Litwince? Wyspiański zdaje się wskazywać, że decyzja króla - tak istotną politycznie - była splotem motywów bardzo niejednorodnych. Więc "Kroniki królewskie" Ludwika René są aktem niemałej odwagi, ponieważ materiał literacki spięty tym tytułem, a materiał historyczny także, nie przedstawia się ani jednolicie ani imponująco. Obawiam się nawet, że żaden z pisarzy, dramatopisarzy, nie podjąłby się skonstruowania z tego materiału montażu scenicznego. Ludwik René posiada jednak pewną przewagę nad nimi, a mianowicie wyobraźnię teatralna. I właśnie tej wyobraźni zawdzięczać możemy sukces przedstawienia warszawskiego. Wyobraźni, a zarazem pewnej bardzo współczesnej intuicji historycznej reżysera. Wielką sceną tego przedstawienia jest dyskusja króla z senatorami na sejmie w Piotrkowie. Spór z oligarchami, którym król zarzuca tyranię, zapowiadając zarazem, że jest to rola bardziej jemu przystojna. Wielki spór o władzę. René rozplanował scenę hieratycznie. Ignacy Gogolewski jako Zygmunt mówi z pasją i na tonach najwyższych. Senatorowie, wśród których wyróżniają się Zygmunt Kęstowicz (Kmita) i Piotr Pawłowski (marszałek), także nie nakładają tłumików na swoje namiętności polityczne i patriotyczne. Jesteśmy oto świadkami wielkiego sporu, wielkiej walki, którą reżyser prowadzi i stylizuje jako spór o naprawę Rzeczypospolitej. Tymczasem? Tymczasem słuchamy tych płomiennych tyrad i okazuje się, że sprawą, która tak rozpaliła polityczne i polemiczne temperamenty, jest... spódniczka. Królewska czy nie królewska, o to już w końcu mniejsza. I właśnie w tym jest najbardziej gorzka ironia i drwina reżysera, w tym ogromnym i rozbudowanym serio inscenizacyjnym. I w tej skromności sceny, reżysera i Rapsoda (Zbigniew Zapasiewicz), gdy recytuje strofy o królu naprawdę wielkim i o jego dokonaniach naprawdę niemałych. Tu nawias. Z historii wiadomo, że i Kazimierz miał swoją Esterkę, że i ta Esterka budziła niezadowolenie szowinistycznych panów polskich. Ale czy to panowie byli wtedy mądrzejsi, czy król bardziej taktowny i sprawniejszy taktycznie? - faktem jest, że nie dochodziło wówczas do sytuacji tak gorszących, by o swe szowinistyczne czy dynastyczne uprzedzenia spierać się w stylistyce i kategoriach wielkiej rozprawy politycznej, która by zadecydować mogła o przyszłości kraju. To zaczęło się dopiero za Zygmunta Augusta. Ale właśnie wtedy było już zrozumiałe; przypomnijmy historyka, który dynastii Jagiellońskiej zarzucał przekładanie interesu dynastycznego, a więc niejako prywatnego, ponad interes państwa. Jednak wyjaśnienie historyczne, a nawet psychologiczne, nie może stać się rozgrzeszeniem. Co najwyżej daje reżyserowi współczesnemu prawo do ironii i goryczy. Wobec Zygmunta Augusta kapitalnie wykorzystanym kontrapunktem jest scena z "Jadwigi". Ta młoda dziewczyna w imię swej miłości broni, się przed powinnościami królowej. Jest zbyt słaba i krucha, więc musi ulec naciskowi opinii, oligarchom. Ale ci oligarchowie dobro kraju swego mają jeszcze wtedy na oku, a nie zaszczytny ożenek królowej. Później argumentem możnowładców będą już tylko koligacje z wielkimi dworami europejskimi i pycha: nie zechcą być poddanymi Radziwiłłówny. Bardzo karleje nagle dyskusja o Polsce i o polskiej racji stanu. Karleje chyba trochę wbrew Wyspiańskiemu: pisząc swoje sceny dramatyczne i rapsody nie zamierzał on zapewne kompromitować polskich władców i oligarchów, w "Zygmuncie" przedstawiał raczej spór o prawo do wewnętrznej swobody, prawo do wierności. Mówi król:
O Bóg daj, żeby to moje tyraństwo
we czci jakowej chowało to państwo,
żeby cześć ludzka miała tu swe prawo.
Bo wam nie o to przystało mnie prosić,
bym wiarę łamał, lecz bym jej
dochował,
bym trwał przy słowie i prawdą
królował.
Tej prawdy w świecie widzimy dość
mało.
A jednak kiedy dziś - śledząc kierunek myśli i pracy reżysera - widzimy więcej, szukamy więcej w tym fragmencie historii, nie jesteśmy skłonni do tych idealizacji, którym ulegał Wyspiański. Zbyt wiele zebrało się goryczy. Więc René zostawiwszy króla Zygmunta, który doprowadził do unii, na wysokim podeście, ostatnie rapsody "Kazimierza Wielkiego" każe mówić tłumowi ubranemu w szare szerokie płaszcze: "A idą żałobni, a biją im dzwony...". Przebiega przestrzeń dzielącą obraz sceniczny od XIX i XX wieku, od tłumów szarych powstańców, ginących w lasach i na barykadach, daje sobie, reżyserowi, prawo - czego nie odmawia przecież rapsod o "Kazimierzu Wielkim" - prawo do historiozofii, do nauki moralnej, niejasnej zapewne, nieprecyzyjnej, ale o ogromnym napięciu uczuciowym. Rozszyfrujmy - nie odpowiedź lecz pytanie: czy to ten król, Zygmunt, złocisty i stojący w jasności ponad szarym tłumem, który padnie od kul, był pierwszym winowajcą nieszczęść naszej historii? Myślę, że reżyser teatralny, jak autor dramatyczny, nie ma prawa do apodyktycznej odpowiedzi na takie pytanie; i nie odpowiedział na nie Ludwik René. Prawem reżysera, jak każdego twórcy, jest wyrażenie swego niepokoju, który by dotyczył historii czy nie. I z tego prawa Ludwik René skorzystał znakomicie. O przedstawieniu można powiedzieć, że jest piękne z woli reżysera, scenografa - Jana Kosińskiego, twórcy kostiumów - Ali Bunscha, kompozytora - Tadeusza Bairda. W głównych rolach Zygmunta i Barbary występują Ignacy Gogolewski i Zofia Rysiówna; jako Kazimierz Jagiellończyk i kardynał Oleśnicki - Ryszard Pietruski i Tadeusz Bartosik; jako Jadwiga i Dymitr z Goraja - Magdalena Zawadzka i Mieczysław Milecki. Wreszcie - cały niemal zespół teatru,Zgodnie z sugestiami Wyspiańskiego niektóre obrazy układają twórcy przedstawienia według Matejki i Simmlera, w rapsodycznej oprawie "Kazimierza Wielkiego" obecny jest sam Wyspiański ze swymi kartonami witrażowymi, jest wystylizowana krakowska zabawa lajkonikowa i jest nade wszystko Wawel. René i Kosiński zaufali wyobraźni artystycznej Wyspiańskiego. I to stało się najlepszym spoiwem przedstawienia. Nie pominęli jednak niepokojów, pytań i przemyśleń bardziej współczesnych, własnych; ale to także, zadawanie historii swoich własnych pytań, było jak najbardziej zgodne ze światopoglądem i praktyką tego poety. 17 stycznia 1969 przypada stulecie urodzin Wyspiańskiego. Ten rok otwarły godnie "Kroniki królewskie". Historia literatury nie notuje u nas, dramatu o tak syntetycznym, cokolwiek patetycznym i zapowiadającym przegląd naszych dziejów tytule. A jednak na scenie znalazła się i historia i dzieło Wyspiańskiego, Istotnie, mimo swej fragmentaryczności, piastujące ambicje syntezy - i znalazło się jeszcze to wszystko, co do historii i do Wyspiańskiego dopisują toczące się dzieje. W wyobraźni reżysera te "Kroniki królewskie" dostąpiły nobilitacji, stały się kronikami polskimi.