A to ci stypa!
Witold Gombrowicz, wsławiony już wówczas młody autor absurdalnej powieści "Ferdydurke", postanowił w roku 1939 napisać sensacyjną powieść - "do odcinka" w piśmie codziennym. Nazwisko swoje utaił. Użył pseudonimu Z. Niewieski, rzecz nosiła tytuł "Opętani" i nie została dokończona. Ostatni z napisanych odcinków nosi datę końcową sierpnia... Wybuchła wojna i wkrótce w Warszawie przestały wychodzić gazety. Czy autorowi przyświecał tylko cel zarobkowy, czy też jak sugeruje Maria Janion tworzył "dreszczowiec" inaczej nazywany "powieścią gotycką", pozostaje w sferze domysłów, tak jak możemy snuć tylko domysły, w jaki sposób miała się powieść skończyć.
W każdym razie nie doszło do wyjaśnienia, dlaczego córka ziemiańska z dobrej rodziny, Maja Ochołowska, jest tak podobna fizycznie i psychicznie do plebejskiego Mariana Leszczuka, prywatnego trenera i kelnera, oraz dlaczego na Leszczuka taki przemożny wpływ ma tajemniczy chłop Handrycz i co ich łączy z obłąkanym księciem Holszańskim? Natomiast rzecz tak napisana może być potraktowana jako parodia powieści Mostowicza, na podobnej zasadzie jak "Na ustach grzechu'' Magdaleny Samozwaniec było parodią Mniszkówny. Za zamiarem parodystycznym przemawia wiele, także ukrycie się autora pod pseudonimem.
Indywidualność Gombrowicza, siła i jaskrawość obrazotwórcza czynią z "Opętanych" ponętny materiał dla scenicznej adaptacji, co wykorzystali Elżbieta Morawiec i Tadeusz Minc, który przedstawienie w Teatrze Narodowym reżyserował. Otrzymaliśmy prawdziwie zabawne widowisko. Takie, o którym można z uznaniem rzec: "A to ci stypa!"
Adaptacja szczególnie unaocznia parodystyczny nurt utworu, mniej się troszcząc o powiązania fabularne, gdzieniegdzie rwące się z tej przyczyny, że powieść była pisana z dnia na dzień, i z tej, że każda adaptacja musi być skrótem. Niemniej w tej adaptacji i inscenizacji dobrze spożytkowano wartości widowiskowe tkwiące w wizji Gombrowicza. Zostały zresztą wprowadzone efektowne spoidła, jak np. w różnych okolicznościach , obnoszona makieta zamczyska. Tak zamczyska! Bo bez zamku i strachów nie obeszło się przy tych kolizjach życia światowego i wulgarnego, jakie towarzyszą tematowi.
Obsada składa się z coś trzydziestu postaci, nie licząc tłumu. Widowisko jest prowadzone wartko, łatwo przechodzimy do porządku nad urwaniem się akcji, co jest zrekompensowane przez unaocznienie, w jakim momencie urwało się życie utworu. Mianowicie, gdy cały świat i styl życia, w którym kotłują się uczestnicy akcji, odchodził w przeszłość, odciętą cezurą drugiej wojny światowej. Toteż jak najsłuszniej inscenizatorzy i artyści położyli duży nacisk na stylizację, nie szczędząc środków parodystycznej karykatury.
Gra Grażyny Szapołowskiej i Tomasza Budyty w głównych rolach, Mai Ochołowskiej i Mariana Leszczuka zasługuje na podziw, zwłaszcza w popisach pantomimowych.Pięknie towarzyszyła im Halina Rowicka i Aleksandra Zawieruszanka, zaś Daria Trafankowska jako Julka z plebsu znakomicie wcieliła dziewczynę o zagubionym sercu. Marek Wojciechowski jako agent policji i Józef Onyszkiewicz jako tajemniczy Handrycz stworzyli sugestywne epizody. Jaskrawa gra Wojciecha Brzozowicza w roli historyka sztuki, Gustawa Krona w roli oszalałego księcia, Jana Tesarza, w roli sadystycznego bogacza dobrze służą w przenoszeniu w sferę zamierzonego nieprawdopodobieństwa.
Danuta Wodyńska, Krystyna Froelich, Janina Nowicka, Małgorzata Lorentowicz i Aleksandra Sampolska stworzyły trafne rodzajowe postacie, podobnie jak ich partnerzy. Właśnie rodzajowość obok wartkiego tempa stanowiła wyraźną zaletę przedstawienia.
Muzyka Zbigniewa Karneckiego, scenografia Janusza Wrzesińskiego oraz układy taneczne i pantomimowe Wojciecha Misiuro są mocną podbudową widowiska.