Artykuły

Matka Niemcy

Stoją na scenie. 23 osoby, z których sześć to aktorzy, a reszta to amatorzy - śpiewają. Marta Górnicka wypracowała wraz ze swoim zespołem pewnego rodzaju chóralny Sprechgesang (śpiew mówiony) - pisze Alexander Kohlmann w Theater heute.

Tak jak w polskich spektaklach jej Chóru Kobiet, "Magnificat" i "Requiemaszyna" (por. Theater Heute 2014/10, str. 21), pokazywanych na licznych festiwalach, dźwięki i niuanse przeplatają się tu tworząc brzmieniowy dywan. I podobnie jak w orkiestrze, tylko absolutna precyzja pozwala osiągnąć pożądany efekt. Na improwizację i indywidualne występy nie ma tu miejsca. Sama Górnicka stoi podczas całego spektaklu na podeście wsród publiczności i dyryguje. Wystarczy na nią spojrzeć, by poczuć jej siłę. Z grymasami i syczącymi dźwiękami ta młoda kobieta realizuje swoje wizje, wbrew wszelkim trudnościom, które mogą pojawić się przy współpracy z typowym teatrem państwowym. Bang. Bang.Bang. Tak zwarty i niepohamowany wydaje się też efekt na scenie.

"Matka zawsze ma do czegoś służyć", woła kilku wykonawców. Inni wydają z siebie dźwięki, które temu towarzyszą. Jęki. Wszyscy mają na sobie codzienne stroje. Mogliby być także tłumem na ulicy. To prawdziwie antyczny chór niczym rój wciąż zmieniający kierunek. Raz wszyscy stają się idiotami z Pegidy, sycząc "To my jesteśmy narodem", a potem powoli intonują: "porozmawiajmy o tym, o czym inni milczą". Raz po raz mówią o Matce Niemczech, która gromadzi wszystkich w swoim wozie. Bo mimo zdecydowanych zaprzeczeń ze strony dyrektora teatru skierowanych do wydawnictwa Suhrkamp, ten wieczór ma w sobie sporo z Brechta. Podczas niego cała scena staje się wozem Matki Courage, na którym 23 mieszkańców Brunszwiku przemierza kraj, odbijając niczym echo to, co słyszy od chórów nieustannie napotykanych na swojej drodze. "A jeśli znowu zostawimy ich na boku, jeśli zadośćuczynienie przegranym nie jest dla nas istotne, to niczego się nie nauczyliśmy. Ej dlaczego? Ej dlatego!"

Spojrzenie z zewnątrz jest lustrem, w którym przeglądają się mówiący różnymi głosami Niemcy i w którym widzą swoje błędy. Sama Górnicka nie mówi po niemiecku, jej teksty musiały być tłumaczone z polskiego na angielski, a następnie na niemiecki. Za niemieckim chórem dodatkowo wyświetlany jest tekst po angielsku. Wyłącznie dla dyrygującej reżyserki, która tego wieczoru pozwala nam usłyszeć niemieckie ideowe pole bitwy, robiąc to z niezrównaną siłą, choć na scenie stoi u niej całkiem sporo indywiduów.

Gdy spojrzymy na ich twarze, na to, jak maszerują, jak śpiewają, jak robią pauzy, to widzimy Niemców z sąsiedztwa, a wśród nich też kilku nieco zbyt perfekcyjnie grających aktorów, których obecność wcale nie jest tu konieczna. Marta Górnicka do swojej pracy potrzebuje właściwie tylko amatorów z ulicy, których może zabrać do swojego WOZU. Nie do pomyślenia co by się stało, gdyby ze swoją teatralną pracą opuściła spokojny Brunszwik i dotarła do miast w centrum prawdziwego politycznego zainteresowania, np. do Berlina, Monachium czy faktycznie do zatrutego Pegidą Drezna. Właśnie tam przenosi się dyrektor teatru w Brunszwiku, Joachim Klement, od sezonu 2017/18. Może weźmie ją ze sobą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji