Artykuły

Poczwarka miłości

"Kalimorfa" w reż. Marka Kality w Teatrze Wytwórnia w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Czy to takie straszne być czyjąś własnością?

Kalimorfa to nazwa motyla. Bohater spektaklu jest entomologiem kolekcjonerem, preparatorem owadów. Porywa kobiety, zamyka je w opustoszałym gmachu i próbuje w sobie rozkochać. Grany przez Krzysztofa Franieczka Ferdynand Clegg to człowiek bez właściwości, lustro, które przegląda się w więzionej kobiecie. Chce się w nią wpatrzeć i wsłuchać, by dać jej to, czego podświadomie pragnie.

Bywają role, które zdają się tylko czekać na swojego wykonawcę. Nie wiem, jak długo Krzysztof Franieczek rzeźbił swojego bohatera potwora. Wiem, że powstała postać niezwykła, pełna sprzeczności, budząca współczucie i wstręt jednocześnie.

Ferdynand inicjuje jakby odwrotny proces preparacji: motyl wraca do fazy poczwarki. Więc nie tylko tortura, ale i lekcja. Owszem, można pokochać zło, ale czy zło ma prawo kochać? I jak będzie kochać? Co zabierze? Co ofiaruje? Patrzcie uważnie, jak zmienia się Miranda Magdaleny Popławskiej. Z wyluzowanej pozerki w agresywną femme fatale, japońską gejszę o twarzy wyrażającej tylko oddanie. Kalita daje swojej ofierze złudną przewagę, kusi możliwością ocalenia, pytając z pełną grozy przewrotnością: Czy to takie straszne być czyjąś własnością? I jednocześnie sugeruje, że tak wygląda każdy związek mężczyzny i kobiety, różny jest może tylko stopień wzajemnego uzależnienia.

Spektakl z Wytwórni to najlepsze, co może dać off. Widać, jak wiele Kalita nauczył się, grając u Warlikowskiego i Jarzyny, studiując przez lata utwory Becketta. Perfekcyjnie wykorzystuje klimatyczną przestrzeń nowego teatru na Pradze, walczy o psychologiczne aktorstwo najwyższej próby. Przestrzeń oddycha wraz z aktorami w mroku i ciszy. Jest tu i skromność środków wyrazu, i wysmakowane obrazy. Czystość teatralnego pisma i perwersja. Groza i tajemnica na wyciągnięcie ręki.

Nawet najbardziej cyniczny widz przestawia się na odbiór naiwny. Za wszelką cenę chcemy Mirandę ocalić, bo przez skórę czujemy, że ta historia skończy się źle. Co parę minut powstrzymywałem się, żeby nie biec Mirandzie na pomoc, nie krzyczeć: "Nożem skurczybyka, nożem!" albo "Na co czekasz? Rób podkop, dziewczyno!". Opatrzność czuwała - nie krzyknąłem. Ale motyl wytatuowany na plecach Popławskiej odleciał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji