Artykuły

Don Juan na próbie

Młody mężczyzna, prawie młodzieniec, ma swoje porachunki ze światem. Nie odpowia­da mu zastany porządek, toteż pierwszym odruchem odrzuca go. Nie gadaniem odrzuca, nie buntem. On ten porządek po prostu igno­ruje. Co istotne - nie próbuje porządku owego zmienić, ulepszyć, zastąpić innym - to zupełnie go nie obchodzi, bo też i ludzie nie obchodzą go zupełnie. Rzecz w tym, że to­talne nieposzanowanie zastanego świata bie­rze u Don Juana swoje źródło z pogardy dla wszystkiego, co nie potwierdza jego osobo­wości. Skąd to się wzięło? Kaprys? Przeko­ra? Brak głębszego zrozumienia zjawiska, któremu się przeciwstawia? Otóż nie. Mamy tu do czynienia z przypadkiem szczególnym. Juan jest obdarzony intelektem nieprzecięt­nym i on mu właśnie ukazał obraz świata, który u innych ma nazwę "niedoskonały" - u niego zaś, w jego umyśle nabrał cech do­skonale obmyślanej afery moralnej. W tym szaleństwie jest metoda - rzekłby inny bo­hater. W tej aferze moralnej jest głębsze uzasadnienie - powie Don Juan. Toteż i stosunek Juana do owej afery jest głębszy, wyrozumowany tak, jak na to rzecz sama zasługuje.

- Bo i cóż to za porządek świata, jeśli niesie on - jak dotychczas - same ogra­niczenia? Każdy istotnie liczący się czyn ludzki ma swoją klasyfikację i zowie się go­dziwy lub niegodziwy. I tak jakoś wychodzi, że wiele z tego, co zgodne jest z naturą i kondycją człowieka, przeważnie bywa nie­godziwe. Miłość do kobiety - póki nie otrzyma odpowiednich sankcji - to rzecz niegodziwa. A dlaczegóż to, proszę, niegodzi­wa? Czyż matka natura stworzyła owe sank­cje, czy też człowiek je wymyślił i po co? Wymyślono je, ażeby zachować równowagę pomiędzy mężczyzną i kobietą, aby nie krzywdzić kobiety. Lecz któż to powiedział, że miłość jest krzywdą? Krzywda, jeśli ist­nieje, wynika z ustalonych norm i one to, a nie miłość, mogą nieść i często niosą pokrzywdzenie, po cóż więc te normy i komu one potrzebne. Logicznie więc: nie zważać ma normy, a nieść samą miłość. Kto zaś ulega normom nie wart jest, żeby o nim myśleć. Wreszcie, czy owe normy moralne są przestrzegane? Owszem, są przestrzegane jedynie przez tych, którzy nie odważą się ich odrzucić lub nie mogą sobie pozwolić na nieprzestrzeganie. Inni zaś robią, co chcą i wszystko jest również w normie. Dlaczego więc nie należeć do tych innych? Spróbujmy, tym bardziej spróbujmy, że taki właśnie stan odpowiada mam całkowicie. Ryzyko jest widoczne, ale i namiętność gry wielka. Bo i cóż jeszcze na tym niechlujnym świecie może mieć wartość oprócz własnego żywota, którego przecież nie należy oskubywać z chwil jasnych...

- Mogę wreszcie i nie mieć racji, to się jeszcze okaże, lecz nie mam jej ma pewno stając w poprzek własnej naturze i jej skłonnościom. Kto żyje, ten nie drzemie. Niech się stanie gra i zobaczymy, co z tego wyniknie. Warunek gry: odwaga, intelektualne ryzyko aż do końca, aż do kresu reguły logicznej.

I tak się rzecz zaczęła. Zrazu nie hucznie, o miłość tylko szło. Lecz kto zaczyna wojnę, musi podlegać jej konsekwencjom. Nie wszystko przewidział Juan, toteż "afera moralna" dała się odczuć w wymiarach, jakich, nie można było oczekiwać. Szarpnięty przeciwnik pokazał, co mianowicie ma do dyspozycji na swoją obronę. Zemsta obrażonej kobiety - to jedno, a dalej związki rodowe, rodzicielskie prawo do zadawania kary, przypomnienie kruchości własnej niezależności materialnej, wreszcie niebo. Co tu oznacza to pojęcie? Oznacza wyższą sankcję lub tej sankcji odmowę. Gdyby tylko o ka­tegorie moralne szło, ale to niebo upomina, grozi i - do diabła - nie zamierza na tym poprzestać! To groźny ośrodek dyspozycyjny, na którego usługach są dosłownie wszyscy. Porzucone kobiety, zagniewane rody, tra­gicznie prorokujący rodzic, własny sługa na­wet, a także nieboszczycy... To ci dopiero niebo, to przeciwnik, z którym żartować nie można. Ale stało się, kości rzucone, a gra idzie o stawkę najwyższą - sprawdzenie sa­mego siebie: ulegnę bo stchórzyłem,czy uleg­nę bom słabszy? Wokół Don Juana robi się gęsto. Otacza go pierścień niebezpieczeństw, z których pewne dają się zwalczyć, lecz in­ne... Nie ma już chwili spokoju, wieczerza jeszcze się nie zaczęła i nie można jej za­cząć, bo co chwila nowy atak. Nerwy włas­ne także zaczynają niebezpiecznie pracować. Żebrak i Komandor... Tego zrozumieć Juan nie może. Dawno już i bez trudu stwierdził, iż ludzi z zasadami, czyli po prostu ludzi, nie ma. Skąd więc ten nieszczęśnik wziął siebie samego, skąd u żebraka ludzka god­ność? Widocznie trzeba stać się niczym, żeby mieć szansę być kimś. Dał więc tej nicości luidora, bo wie, że dał człowiekowi. Lecz Komandor? Przecie dwa i dwa jest zawsze cztery, a cztery i cztery... Na tym właśnie polega chytrość i przewaga nieba, że pew­nych chwytów nie znamy. Cokolwiek jed­nak to jest - niech nikt nie powie, że po­zbawiony zostałem odwagi, a więc rozu­mu. Służba, Sganarelu! Śpiewajcie!

Potem przyszła refleksja. Dowiercił się Don Juan mocą swego intelektu do myśli głównej, a mianowicie: przegra, bo jest słabszy. Odrzucił reguły gry świata, który lekceważyć się nie pozwoli. Gdzie więc po­pełniony błąd? W odrzuceniu reguł. Jakże jednak je przyjąć, jeżeli cała walka idzie o to, aby je odrzucić... O głupoto własna! Prze­cież odrzucić reguły gry, znaczy przyjąć je - przyjąć pozornie. Bo czymże one dla te­go świata są, jeśli nie pozorem, nazwaniem rzeczy, której nie ma? Gra toczy się dalej. Na chwyt odpowie­dzieć chwytem. Przyjmując ów pozór, nazwę rzeczy, dźwięk - nie tylko nie kończy Don Juan walki ze światem, lecz przeciwnie: do­piero walkę tę będzie prowadzić, a na obro­nę własną użyje mocy przeciwnika. Prze­ciwnik będzie dbał, aby mu nic złego się nie stało, to znaczy będzie stał na straży tych prawideł, które Juan uznał wobec świata za własne. Nie ma więc przegranej, nie ma ka­pitulacji, jest inna forma walki. Walki groź­nej i totalnej, jak totalna jej strategia.

Z otoczeniem nie było kłopotów. Niebo usprawiedliwia wszystko, pozwala więc i na wszystko, byle z jego - nieba - imieniem i tytułem na górze. Ale niebo - wyższa san­kcja, wyższy ośrodek dyspozycyjny także umie grać i albo partner będzie wypłacalny dla nieba, albo...

Być wypłacalnym znaczy dla Don Juana postępować według reguł, które przyjął, po­nieważ je odrzuca. Tej ceny Don Juan nie zapłaci, bo nie może, bo to oznacza zaplu­cie jego osobowości, jego twarzy. Gra więc on do końca już tylko dla uratowania w so­bie istoty myślącej, bo reszty i tak urato­wać się nie da.

Trudno jest rozstrzygnąć, czy niebo ma prawo zaliczyć sobie wynik tej walki jako zwycięstwo. Przynajmniej na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji