Artykuły

Muzealna solidność

"Wiedeńska krew" w reż. Joeya Pfluegera w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

Operetka potrafi być na swój staromodny sposób mila dla oka i ucha. Może się też stać przestrzenią dla wręcz finezyjnej zabawy teatralnymi konwencjami, ale i - na przeciwległym biegunie - beznadziejnie reanimowaną ramotą.

Wszystkie opcje mają swoich zwolenników. Jedno jest pewne: operetka jest konwencją martwą, która dawno musiała ustąpić miejsca musicalowi czy nowszym teatralnym przekładańcom. Jeśli się ją wystawia bez cienia dystansu do konwencji, a nawet ironii - staje się po prostu scenicznym muzeum. Pozostaje kwestia rangi tego muzeum i warsztatowej jakości eksponatów.

W Szczecinie mieliśmy w ostatnich latach operetkowe eksperymenty: o ile "Wesoła wdówka" w wersji Hanuszkiewicza mogła budzić sprzeciwy i dyskusje, o tyle "Księżniczka czardasza" w reż. Marii Sartowej była już tylko nieudanym i średnio inteligentnym pastiszem gatunku operetkowego. Jedno jest wszakże pewne: aby operetka pogodziła zwolenników zachowawczego jej wystawiania i tych, którzy chcą się z niej trochę pośmiać, musi być wykonana na wysokim poziomie.

Fakt, wiedeńska operetka smakuje szczególnie w okresie karnawału, dlatego też wiele teatrów sięga po ten repertuar właśnie w styczniu i lutym. Opera na Zamku w miniony weekend pokazała "Wiedeńską krew" Johanna Straussa. Spektakl został przygotowany we współpracy z holenderską agencją artystyczną z myślą przede wszystkim o tournee po Holandii. Operetkę więc wystawiono niemal w całości zagranicznymi siłami i w oryginalnej - niemieckiej - wersji językowej. Podczas szczecińskich przedstawień było to dość uciążliwe, bowiem jest tu dużo tekstu mówionego, który publiczność śledzi z napisów nad sceną. Choć z drugiej strony zaznaczyć wypada, iż tekst mówiony w przypadku większości wykonawców wypadła zdecydowanie lepiej od popisów wokalnych.

Kształt sceniczny "Wiedeńskiej krwi" stworzył Erich Joey Pflueger; podpisał się on zresztą nie tylko pod reżyserią, ale i inscenizacją, choreografią oraz dialogami. A zatem na jego barkach spoczęła odpowiedzialność za przedstawienie solidne, sprawne i spójne w ramach operetkowego muzealnictwa, ale i zarazem bardzo ociężałe stylistycznie, bez polotu i humoru. Szkoda.

Nieco lepiej się rzeczy miały w kanale orkiestrowym, gdzie pracował kierownik muzyczny przedstawienia - Peter Schmelzer.

.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji