Życie Galileusza
"Werble w nocy" - to nie tylko tytuł jednej z pierwszych sztuk Bertolta Brechta. Werblami bijącymi na alarm i na przestrogę jest w ogóle cała twórczość tego pisarza, walczącego nieustraszenie o wolność, sprawiedliwość i pokój. Kiedy więc w Niemczech doszedł do władzy faszyzm, Brecht udaje się na emigrację, ażeby uratować swobodą swojej myśli - i wolność głośnego wypowiadania jej.
Wtedy też - właśnie na obczyźnie - napisał m. in. "Życie Galileusza"; sztukę o genialnym włoskim uczonym i astronomie.
Tragedia Galileusza - co zgodnie z historią podkreśla Brecht - to tragedia geniusza, który znalazł kluczowe prawdy, a któremu jednak brakło odwagi, ażeby je obronić. Tak więc wielkiego kontynuatora badań Mikołaja Kopernika nie przedstawiono nam tu jako monolitu doskonałości.
Jednakże nie dzieje górnych wzlotów i gorzkich klęsk Galileusza są zasadniczym jądrem sztuki. Mówiąc językiem astronomów nie one stanowią centralny punkt układu dramatycznego tego moralitetu. Nie dookoła anegdoty krążą rozliczne dęte dygresje, mądre spostrzeżenia i śmiałe uwagi społeczno-filozoficzne... lecz na odwrót.
Sztukę potraktujmy przede wszystkim jako protest przeciwko dławieniu postępu i wolnej myśli przez władzę (w tym wypadku reprezentowaną przez kościół), jako metaforę, konfrontującą przeszłość z dniem dzisiejszym. Jakże niezwykle aktualny jest np. właśnie teraz, w okresie rozkwitu fizyki atomowej, problem odpowiedzialności człowieka nauki.
Na pytanie, komu ma służyć nauka; władzy czy społeczeństwu; Brecht daje stanowczą odpowiedź - ludowi! Stąd oburzenie uczniów Galileusza; którzy kompromis swego mistrza potraktowali jako zdradę ludu. Stąd pełna goryczy wypowiedź samego Galileusza: "Przez wiele lat byłem równie silny jak władza. A potem przekazałem moją wiedzę władcom; aby jej używali, aby jej nie używali, aby jej nadużywali, jak będzie wygodniej dla ich celów. Zdradziłem mój zawód. Człowieka, który dopuścił się takiego czynu jak ja, nie można ścierpieć w szeregach uczonych"...
"Życie Galileusza" nie jest sztuką łatwą do wystawienia, ponieważ powtarzam - jej istotę stanowią pełne pasji, żaru i namiętności dygresje, prowokujące do zastanowienia się i do dyskusji. Tymi płomiennymi często racjami Brechta artyści Teatru Nowego, niestety, nie szermują, a przeważnie raczej relacjonują je poprawnie. I to też w pewnym sensie ustala poziom spektaklu.
Naturalnie nie znaczy to ażeby widowisko - w ambitnej a pełnej inwencji reżyserii Tadeusza Minca - nie miało wielu wybornych fragmentów i scen, kilku naprawdę interesująco zinterpretowanych postaci.
Janusz Kłosiński jako Galileusz starał się nagiąć do koncepcji autora. W jego ujęciu wielki włoski astronom nie był chłodnym, zagubionym w suchych formułach matematycznych uczonym; ale człowiekiem prawdziwie renesansowym. A więc głębokim mędrcem i filozofem; opętanym żądzą zbadania wszechrzeczy, a przy tym "zażywnym Adonisem"', ceniącym w równym stopniu stare wino jak nową naukę.
Bodaj najbardziej wiarygodny a wzruszający był Kłosiński w ostatniej scenie, kiedy to Galileusz był w wiejskim domu niedaleko Florencji jako więzień Inkwizycji. Kłosiński dobrze wypunktował szlachetną melancholię i bolesną ironię mędrca - bankruta, osaczonego przez los oraz łudzi głupszych od niego, ale mocniejszych.
Popisową rolę Kardynała Barberini (późniejszego papieża Urbana VIII) - mądrego męża stanu i kulturalnego sceptyka - zagrał Wojciech Pilarski. Stylowym Starym Kardynałem był Zygmunt Zintel, Tłustym Prałatem - Stanisław Łapiński, Krzysztofem Klawiuszem - Józef Pilarski. Witold Zatorski (Andrzej), Dobrosław Mater (Pan Priuli); Bogusław Sochnacki (Fulgancio), Ludwik Benoit (Inkwizytor) i inni stworzyli galerię zróżnicowanych typów i postaci.
Sztukę urozmaicają plebejskie songi i wstawki (brawo Bohdana Majda i Eugeniusz Kamiński'.) oraz przerywniki wokalne (znakomita muzyka Hansa Eislera).
Rangą artystyczną tego godnego zobaczenia spektaklu podnosi szeroko rozbudowana sceneria: malownicze a funkcjonalne dekoracje Henri Poulaina.