Szkoda dobrych aktorów
Teatr Telewizji zaprezentował ostatnio dwa szeroko reklamowane jako wydarzenia sezonu spektakle: "Don Juana" Moliera w inscenizacji Leszka Wosiewicza oraz "Krystynę" Augusta Strindberga w reżyserii Piotra Mikuckiego. Grający w nich tytułowe role Andrzej Seweryn i Dorota Segda skazani zostali z góry na sukces, a widownia przygotowana na wielką ucztę duchową.
"Don Juan" powstawał w ogromnym pośpiechu, ale mimo to stanowi jedno z największych osiągnięć Moliera. Trzeba się więc bardzo starać, aby - mając do dyspozycji znakomitych aktorów - stworzyć przedstawienie równie chaotyczne, jak drażniące niepotrzebnymi uwspółcześnieniami. Seweryn i Zamachowski (Sganarel) odegrali swoje role bez zarzutu, ale Wosiewicz zrobił wiele, aby utrudnić im zadanie, skreślając ważne kwestie i pozbawiając możliwości konsekwentnego budowania psychologicznego obrazu odtwarzanych postaci.
"Krystyna" należy do "drugiego rzutu" twórczości autora "Panny Julii" i "Tańca śmierci". Ta historyczna ramota może być potraktowana jedynie w kategoriach oddania przez Strindberga hołdu narodowym dziejom Szwecji, chociaż jego "Eryk XIV" podoba się także widzom nie znającym tajników skandynawskiej przeszłości i był nawet kiedyś wystawiony z dużym powodzeniem przez nasz Teatr Telewizji.
Poniedziałkowa "Krystyna" ciągnęła się w nieskończoność i po pewnym czasie nawet najwytrwalsi widzowie tracili nadzieję na znaczący przełom. Żal było patrzeć na uroczą Dorotę Segdę, usiłującą bezskutecznie walczyć z oporem tekstu i kompletnym brakiem pomysłu reżysera. Także jej wybitni partnerzy: Jerzy Trela, Jerzy Radziwiłowicz, Krzysztof Globisz, Jerzy Grałek bezproduktywnie snuli się po ogromnych wnętrzach, w których całkowicie zagubił się sens wystawienia tej sztuki.