Poniedziałkowe wzruszenia
Tocząca się od pewnego czasu na łamach "Gazety Telewizyjnej" dyskusja o mądrym oglądaniu telewizji i krótkie notki polecające m.in. "Krystynę" Augusta Strindberga skusiły mnie do powrotu w specyficzną atmosferę poniedziałkowych teatrów telewizji. I nie żałuję! Dorota Segda w roli tytułowej była wspaniała, podobnie zresztą jak Jerzy Trela i Jerzy Radziwiłowicz. Nie odeszłam od ekranu ani na sekundę, tak bardzo bałam się stracić choćby jedno słowo z tego spektaklu. Nie wiem, czy to Strindberg był taki świetny, czy postacie zagrane przez wspaniałych aktorów, czy harmonijne zgranie w całość wszystkich elementów. W każdej postaci pojawiały się uczucia z dwóch biegunów ludzkiej psychiki, a jednocześnie każda była tak niesamowicie prawdziwa. Żałuję wszystkich nie obejrzanych sztuk znakomitych twórców w znakomitych obsadach, które zapewne przez ostatnie lata ignorancji dla poniedziałkowych teatrów przegapiłam. Kilka dni temu w "Twoim Stylu" przeczytałam tekst Anny Grigo o Dorocie Segdzie. Nie przypuszczałam, że tak szybko będę mogła podzielić zachwyt nad osobowością tej młodej aktorki. Na sztuki, w których gra Dorota Segda będę czekała z niecierpliwością.
Dziwne to było uczucie, gdyż nawet "Gulietta i duchy" Felliniego z Masiną w roli głównej nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia... Może dlatego, że oglądane były tego samego wieczora?