Cytaty ze Strindberga i Capka (fragm.)
Gdyby ktoś chciał wybierać najgorszą premierę minionego sezonu teatralnego w Rzeszowie, zgłosiłbym kandydaturę "Eryka XIV" Strindberga w reżyserii Jerzego Kreczmara. Nie było drugiego przedstawienia, którego myśl inscenizacyjna zostałaby tak skutecznie zakryta przed okiem widza, a ideowe przesłanie utworu równie zbanalizowane przez nieporadności aktorskie. Rozczarowanie było tym silniejsze, że przyszło po dobrych premierach nie najgorszego sezonu - że przypomnę "Kniazia Patiomkina", "Damy i huzary", "Jana Macieja Karola Wścieklicę", "Ogrodnika z Tuluzy". A jeśli w dodatku powiem, że z nazwiskiem Jerzego Kreczmara łączono znacznie, znacznie większe nadzieje, to będę nietaktowny, lecz szczery.
W tym miejscu nienaganne maniery recenzenckie nakazywałyby przeprowadzenie analizy filologicznej sztuki Strindberga tudzież wypunktowanie przemyśleń oraz intencji inscenizacyjnych reżysera. Zrobiono to przede mną, czuję się więc niejako zwolniony. Ponadto uważam, że to co chciał reżyser pokazać liczy się piekielnie mało wobec tego, co zrealizował.
W tym zaś co zrealizował, Strindberga było tyle, co w programie dało się wyczytać. Konwencjonalna drama historyczna, którą przyszło oglądnąć, mogła powstać pod każdym innym piórem. Zabrakło w niej podstawowych cech stylu strindbergowskiego - drapieżnego naturalizmu, głębokiego rysunku psychologicznego postaci, zmienności nastrojów, napięcia.
"Eryka XIV" można zrobić właściwie przy pomocy dwóch aktorów. Jeśli odtwórcy ról Eryka i jego towarzysza Gorana Perssona stworzą wybitne kreacje, resztę galerii postaci mogą zagrać woskowe figury - dla wymowy sztuki będzie to dość obojętne. Mechanizmy sprawowania władzy, realia historyczne Strindberga prawie że nie interesują. To co się w tej sztuce dzieje istotnego, odbywa się na styku osobowości pary głównych bohaterów, we wnętrzach ich dusz. Tym Strindberg wyprzedził swoją epokę teatralną. Dziś, go ona dogoniła, a nawet prześcignęła, powodzenie "Eryka XIV" zależy od tego, jak też skomplikowane dusze ludzkie pokażą aktorzy.
Rolę Eryka w przedstawieniu rzeszowskim powierzono Stefanowi Knothemu, aktorowi młodemu, nie mającemu większych doświadczeń z wielkimi rolami. Gdybym powiedział, że poradził sobie w pełni z tym trudnym zadaniem, byłby to komplement fałszywy. Eryk Knothego czynił na mnie wrażenie próby aktorskiej, poszukiwania najwłaściwszych środków wyrazu. Knothe szukał sposobu na tę rolę, jak Eryk szukał recepty na życie. Wyszedł z tych zmagań obłąkany, szczególnie nieszczęśliwy król, któremu nic się nie udaje - nawet przybrać groźnej miny. Gdyby tę propozycję aktora uczynić konsekwentną, pogłębić ją psychologicznie, byłaby nawet ciekawym wariantem wśród tylu możliwości interpretacyjnych tytułowej postaci. Byłaby... gdyby nad nią popracować reżysersko.
Rolę Gorana Perssona dostał Mirosław Gawlicki. Doświadczony aktor, specjalizujący się w tego typu kreacjach, zagrał antytezę Eryka - zręcznego, zdecydowanego polityka i prawnika, nie przebierającego w środkach, a przecież ponoszącego klęski przez nieudaczność mocodawcy. Gawlicki stworzył Perssona modelowego, powiedziałbym schematycznego. Nie uczynił kroku dalej - w kierunku nadania tej postaci cech indywidualnych.
Gawlicki i Knothe uratowali rzeszowskiego "Eryka XIV" od całkowitej klapy, od nudy bezbrzeżnej, która spływała ze sceny na widownię pod nieobecności głównych bohaterów (zwłaszcza Perssona). Nie stworzyli jednakże kreacji wybitnych, które były więcej niż stereotypem ról głównych bohaterów. Okazali się biernymi współtwórcami przedstawienia - tak jak ich kreacje - z grubsza zarysowanego.
Jeślibym miał wyróżnić kogokolwiek z aktorów odtwarzających postacie dalszoplanowe to tylko Waldemara Kwasieborskiego. Opryszka Pedera Welamsona zagrał z właściwym sobie ironicznym dystansem, jakby mimowolnie ustosunkowując się do scenicznej rzeczywistości tego przedstawienia. Podobna nuta pobrzmiewała czasami w interpretacji Gawlickiego. Były to jedyne odstępstwa od łzawo-ckliwej historii króla Szwecji Eryka XIV opowiedzianej z morałem przez rodzimy zespół rzeszowski pod kierownictwem importowanego reżysera. Scenografia nie pełniła w tym przedstawieniu żadnej roli - ani funkcjonalnej, ani plastycznej. Pokraczny pomost, miał służyć rozegraniu akcji w dwóch planach. Według jakich zasad - nie wiadomo. Przedstawienie trwało dłużej, bo schody były wysokie i niebezpieczne. Zaś kostiumy bardziej komiczne niż stylowe (stylizowane?) W przypadku szaty Kwasieborskiego, przynajmniej wiadomo, po co.