Na deskach teatrów. Fredro i Grochowiak (fragm.)
Wielkie fotosy aktorów przy wejściu do teatru: Holoubek jako Rejent, Świderski - Cześnik, Gołas - Papkin. Któż by się nie skusił. Trzeba zobaczyć znakomitych aktorów w przedstawieniu naszej narodowej klasyki. Do tego jeszcze niezwykle pochlebne recenzje w pismach dość wymijająco zresztą traktujące reżyserskie dzieło Gustawa Holoubka. "Zemsta" w Teatrze Dramatycznym miasta stołecznego Warszawy. Podnosi się kurtyna w ciemnozielonych i niebieskawych światłach ukazuje się baśniowa fasada zamku. Bije dzwon. Otwierają się okiennice u szczytu wieży. Rejent wychyla głowę, wznosi ku niebu oczy i nabożnie się żegna. Za chwilę Wacław i Klara wiodą "miłosne świegotania". W jednoznacznym uścisku spoczywają na gustownie odrobionej zielonej trawce. Potem obrotowa scena z hukiem obraca się o kilkadziesiąt stopni i wreszcie rozlega się głos Cześnika: "Cóż, polewki dziś nie dacie, długo na czczo będę czekał?"
Dlaczego reżyser tak zaczyna przedstawienie, trudno dociec. "Zemsta" jest utworem tak precyzyjnie skonstruowanym, tak doskonale zbudowanym, że trzeba mleć specjalne powody, by coś w tym klasycznym dziele przestawiać czy zmieniać. Trzeba mieć jakąś nową koncepcję inscenizacyjną, a przede wszystkim interpretacyjną utworu Fredry. Osobiście wątpią, czy można coś jeszcze nowego dostrzec w "Zemście" ponad to, co pisało o niej wielu historyków literatury od Tarnowskiego na Wyce czy Krzyżanowskim kończąc. Nie w tym jednak rzecz. Każdy artysta ma prawo burzyć ustalone formy, tworzyć własne wizje czy to teatru, czy to określonego dzieła na scenie. Ale każda taka kreacja, choćby najbardziej nowatorska i odbiegająca od tradycji, musi być wewnętrznie spójna, mieć własną logikę i motywację. Można się wówczas spierać o jej słuszność, trafność, artystyczne walory itd. "Zemsta" w warszawskim teatrze, wyreżyserowana przez Holoubka, od strony interpretacji czy artystycznego ujęcia nie wnosi nic nowego, a te czy inne pomysły reżysera robią wrażenie dosyć powierzchownych poszukiwań idących w kierunku uatrakcyjnienia spektaklu. Ale przecież Warszawa chodzi na "Zemstę" nie dla reżyserii, lecz dla aktorów, wielkich gwiazd, które wcielają się w postacie znane każdemu. Można sobie wyobrazić, jaką odpowiedzialność czują aktorzy podejmując próbę przejęcia tradycji wielkich ról fredrowskich. Muszę przyznać, że entuzjastyczne opinie warszawskich recenzentów nie bardzo się sprawdzają na scenie. Przez pewien czas człowiek ulega magii wielkich nazwisk patrzy na grę aktorów z należną admiracją. Gdy jednak przedstawienie się rozwija, zaczynamy odrobinę wątpić w słuszność spostrzeżeń sprawozdawców, lub sobie wyrzucać że nie potrafimy docenić artyzmu aktorów w tym przedstawieniu.
Cześnik Świderskiego ma - owszem - zamaszyste ruchy, głos stentorowy. gest szeroki, tylko ze spoza maski aktora, spoza gestu nie wychyla się ani na chwilę krewki szlachciura, człowiek z krwi i kości obdarzony znanymi cechami charakteru. Rejent Holoubka okazuje się postacią dziwnie bladą, płaskim chytruskiem, świętoszkiem tuzinkowym. Prawdopodobnie aktor chciał zagrać tę rolę w sposób dyskretny, pokazać Rejenta jako człowieka, który mając świadomość swych wad skrzętnie je ukrywa. Ale przecież Fredro kreślił swoje sylwetki z rozmachem, pisał komedie, w której ostro zarysowane charaktery, postacie karykaturalne decydują i o komizmie utworu i o jego wymowie. Wreszcie - Papkin Gołasa. Ma wiele kapitalnych gierek, zabawnych szczegółów, pomysłów aktorskich. Gołas do perfekcji doprowadził gestykulację, ruchy ciała, jest giętki, plastyczny, ruchliwy. A przecież w tej całej wirtuozerii, w tej klownadzie niemal zaciera się wyższy gatunek komizmu postaci Papkina. Papkin przecież jest kwintesencją humoru poetyckiego. Trudno ten rys postaci oddać, mam wrażenie, że przywiązywanie zbyt wielkiej wagi do szczegółów tej roli, do wygrania każdej sytuacji czy każdej frazy wiersza powoduje zatracenie się całościowego obrazu tej zabawnej figury komediowej. Szczerze mówiąc w wielu fragmentach bardziej mi się podobał Papkin Sochnackiego w niedawnym przedstawieniu "Zemsty" w Teatrze Nowym w Łodzi.
Dla informacji wielbicielek wschodzącej gwiazdy polskiego filmu, młodziutkiego Olgierda Łukaszewicza ("Brzezina", "Romantyczni", "Sól ziemi czarnej") - występuje on w warszawskiej "Zemście" w roli Wacława, wykazując kompletną bezradność wobec fredrowskiego wiersza.>>>