Artykuły

Trudno tak razem być ze sobą

- Nie należę do aktorek, które mają jakieś ekshibicjonistyczne zapędy - mówi aktorka JOANNA LISZOWSKA.

Katarzyna Zwolińska: Dlaczego znajomi nazywają Was włoską parą?

Joanna Liszowska [na zdjęciu]: Jesteśmy bardzo impulsywni. I nie potrafimy utrzymać nerwów na wodzy. Jak mnie Tedi zdenerwuje, to po prostu muszę się wykrzyczeć. Na szczęście szybko nam przechodzi.

Tadeusz Głażewski: Kłócimy się o drobiazgi. Ale nie rzucamy talerzami...

J. L.:... Jeszcze nie.

- Nie macie cichych dni?

T. G.: Jak wszystkim, nam też się zdarzają. To jest chyba normalne. Ale nigdy nie trwają długo. Pierwszy wyciągam rękę, niezależnie od tego, czy mam rację, czy nie.

J. L: Tego nie pisz. To nieprawda. To ja zawsze pierwsza się przełamuję. Ale tak naprawdę to obojgu nam ciężko to przychodzi...

T. G.: Chyba tobie.

- Często się kłócicie?

T. G.: Ostatnio już nie. Ale przeszliśmy trudny okres docierania się. Sprawdzaliśmy, które z nas na ile może sobie pozwolić.

J. L: Nie zapominaj, że remontujemy dom i na tym tle dochodzi do awantur. Każdy, kto przechodził przez to, wie, jak to jest. I każdy to na swój sposób przeżywa. Teraz jest jeszcze gorzej, bo ten nowy dom jest już prawie wykończony. A mieszkamy jeszcze w starym. W związku z tym mam poczucie tymczasowości.

T. G.: I to dlatego nie chce ci się sprzątać?

J. L: Proszę cię, nie rozwijaj tematu sprzątania... Po prostu nie mam kiedy. A jak mam już trochę wolnego czasu, to szkoda mi go marnować na tak prozaiczną czynność. Zwłaszcza że mam świadomość, że już niedługo będę mogła poukładać rzeczy w nowej garderobie. I wtedy będę miała porządeczek na piątkę...

T. G.: Chciałbym w to wierzyć. Jestem strasznym pedantem...

J. L: A u mnie jest nieporządek. Ups, przepraszam, "nieład artystyczny".

T. G.: Nieporządek to delikatnie powiedziane. Joasia jest straszną bałaganiarą. Kiedy się szykujemy na imprezę, to nawet żyrandol jest w jej ubraniach. Zupełnie jak na filmach. Wszystko wyfruwa z szafy. Nie chcesz wiedzieć, co się dzieje na jej półkach.

J. L: I właśnie dlatego nie mamy wspólnych półek, kochanie.

- Tadeusz twardo stąpa po ziemi, a Ty bujasz w obłokach?

J. L: Nie zawsze. W niektórych sytuacjach to ja jestem większą realistką. Zdarzało się już, że zakładałam, że wszystko mi się uda, że będzie fantastycznie, a kończyło się kompletną porażką. Teraz wolę myśleć, że będzie gorzej i najwyżej mieć miłą niespodziankę.

- I taką niespodzianką było spotkanie Tadeusza?

J. L: Tak. Zakładałam, że będę singlem i będę cieszyła się samotnością. A tymczasem spotkałam go i wszystko się zmieniło.

- Jak się poznaliście?

J. L.: Poznała nas ze sobą koleżanka. Pamiętam, że przegadaliśmy całą noc.

T. G.: To prawda. Rozmawialiśmy o wszystkim. Tak dobrze czuliśmy się ze sobą, że nie krępowały nas żadne tematy. Puściły nam hamulce - tej nocy opowiedzieliśmy sobie chyba wszystko. Zaczynając od poprzednich związków, kończąc na polityce i podróżach.

- Możecie powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia?

T. G.: Tak.

J. L: Nie.

T. G.: Ja mówiłem już wiele razy, że tak. Ty, kochanie, też tak mówiłaś.

J. L: Nigdy tak nie powiedziałam, chyba.

T. G.: Dobrze, jak chcesz, ja uważam, że tak.

J. L: Może tak było, ale wtedy na pewno tego nie wiedziałam. A może po prostu bałam się nazwać. Czułam, że wydarzyło się w moim życiu coś ważnego. Można powiedzieć, że od momentu poznania się jesteśmy razem.

- Nie bałaś się znowu zaufać mężczyźnie?

J. L: W ogóle nie musiałam się nad tym zastanawiać. Nie wsadziłam przecież wszystkich facetów do jednego worka. Miałam nadzieję, że kiedyś, gdzieś spotkam tego jedynego. Nie spodziewałam się tylko, że to nastąpi tak szybko. Dzień przed poznaniem Tediego wykupiłam sobie wycieczkę do Tunezji. Chciałam odpocząć. Pojechałam tam na tydzień. I ten czas rozłąki sprawił, że poczułam pewność, że chcę z nim być. Wróciłam bardzo stęskniona. Tedi chyba też bardzo tęsknił, bo zasypywał mnie wiadomościami.

T. G.: Kiedy już Joasia wróciła, byliśmy razem 24 godziny na dobę. Nawet przerw na pracę nie robiliśmy. Nie byłem w firmie chyba ze dwa miesiące. Aż w końcu ten pierwszy szał minął. Wróciliśmy do normalnego życia.

- I zabraliście się za remont domu?

J. L: Tak. Chcieliśmy mieć coś, co razem stworzyliśmy od początku.

T. G.: Dom, który remontujemy, należał wcześniej do mojej rodziny. Ale ja nigdy w nim nie mieszkałem. Najpierw mieszkali w nim moi rodzice, a potem przez wiele lat był wynajmowany. Gdy poznałem Joasię, pomyślałem, że chciałbym, żebyśmy w nim zamieszkali.

J. L: Dom jest piękny i duży, a my w przyszłości chcemy mieć dzieci. Jest więc dla nas idealny.

- Chcecie mieć dużą rodzinę?

J. L: Chcielibyśmy mieć przynajmniej dwoje dzieci. Najlepiej parkę. Tedi ma siostrę, ja mam brata, dlatego uważamy, że pareczki są najfajniejsze.

- Zaręczyliście się już?

T. G.: Zaręczyliśmy się po miesiącu. Po dwóch zamieszkaliśmy razem. Popędziliśmy galopem do przodu, zupełnie na odwrót niż inni ludzie. Zaczęliśmy od końca. Ale niczego nie żałuję.

- Spodziewałaś się, że Tadeusz Ci się oświadczy?

J. L: Nie. Ale dzień przed oświadczynami Tedi był jakiś dziwny. Wyjechaliśmy sobie na długi weekend poza Warszawę i pamiętam, że zachowywał się nieswojo. A ja nie wiedziałam, o co chodzi.

- Klękałeś przed mamą Joasi i prosiłeś ją o rękę córki?

T. G.: Przed mamą nie, bo ja jej wtedy jeszcze nie znałem.

J. L: Znałeś.

T. G.: Nie.

J. L: Nieprawda.

T. G.: No dobrze, może i znałem, ale uważam, że jesteśmy dorośli i nie muszę prosić mamy o rękę Joasi. Bo przecież sami możemy podejmować tak ważne decyzje. W każdym bądź razie miałem różne pomysły, jak to zorganizować. O niektórych nawet Joasia nie wie.

J. L. Nie powiedziałeś mi?

T. G.: Dowiesz się teraz. Chciałem dogadać się ze strażnikami w Łazienkach, żeby mnie wpuścili do parku w nocy. Pomyślałem, że na tarasie, obok Pałacu na Wodzie, postawimy stolik, będzie pyszne jedzenie, romantyczna muzyka i wtedy się oświadczę. Ale nic z tego nie wyszło. Później myślałem o jakiejś restauracji. Ale w końcu wyjechaliśmy na weekend. Byliśmy sami, było bardzo romantycznie. Uznałem, że to jest dobry moment.

J. L: On się strasznie czaił. Cztery dni. Trzeciego dnia był taki moment, że przyglądał mi się długo i intensywnie. Zapytałam go, dlaczego tak na mnie patrzy, ale zbył mnie. Nie dałam za wygraną i znowu go pytam. A on mi na to, że nie chcę wiedzieć. Następnego dnia, gdy już byliśmy spakowani, wychodzę z domu, a on stoi i ogląda jakieś kwiatki na klombie. "Co ty robisz?", pytam go, a on: "Motylka oglądam".

T. G.: To nie był motylek, tylko żabka.

J. L: I poszliśmy na spacer. I zapytał mnie, czy wiem, dlaczego mnie tu zabrał. Odpowiedziałam, że nie wiem. A on mi na to: "Przyszliśmy tu po to..." i ukląkł.

T. G.: W tym momencie zadzwoniła moja komórka...

J. L: ...którą rzucił w krzaki...

T. G.: ...i zapytałem Joasię, czy chce zostać moją żoną.

J. L: Oj, coś chyba nie tak.

T. G.: Ja już nie pamiętam, jak sformułowałem pytanie, bo byłem bardzo zdenerwowany.

J. L: Powiedział, że chciałby, żebym z nim kroczyła przez życie. I tu nastąpiło wręczenie pierścionka.

- Pierścionek z brylantem?

J. L: Nie wiem.

T. G.: Możesz sprawdzić.

J. L: Jak?

T. G.: Brylanty tną szyby. Tylko nie próbuj robić tego w samochodzie. Joasia ma jeszcze jeden pierścionek. Dostała go w rocznicę zaręczyn.

J. L: Tego dnia pokłóciliśmy się, on pojechał wcześniej na weekend. Ja dojeżdżałam. Powitał mnie naburmuszony, po czym wziął mnie do pokoju i równie naburmuszony powiedział, że jego decyzja była trafna i wręczył mi pierścionek. Ale ja noszę tylko ten zaręczynowy, drugi tylko od czasu do czasu.

T. G.: Ma zakaz zdejmowania go.

- Jesteście o siebie zazdrośni?

T. G.: Kiedyś byłem chorobliwie zazdrosny, ale się z tego wyleczyłem. Teraz jestem zazdrosny, ale zdrowo.

- Ale zgodziłeś się na rozbierane zdjęcia Joasi do "Playboya".

T. G.: Po pół roku rozmów i przekonywania. Na początku kategorycznie się nie zgodziłem.

J. L: Bał się, że nie udźwignie sytuacji, że koledzy będą mu dokuczać. Gdyby się nie zgodził, to na pewno tego bym nie zrobiła.

T. G.: W końcu się zgodziłem, ale postawiłem wiele warunków.

- Zawód aktora wymaga nagości i pocałunków w filmie i na scenie.

T. G.: Joasia zawsze mi to bardzo ładnie tłumaczy. Na przykład, że było takie ujęcie kamer, że ledwo się dotknęli ustami.

J. L: Bo taka jest prawda. Nie należę do aktorek, które mają jakieś ekshibicjonistyczne zapędy.

T. G.: Pierwszy raz zobaczyłem Joasię w "Pannie Tutli-Putli". Jeszcze jej wtedy nie znałem. Po przedstawieniu chciałem podejść do niej, żeby się przedstawić. Ale mój szwagier powiedział, żebym nie robił z siebie kretyna. A tam pierwsza scena jest taka, że Joasia jest całkiem naga. To mi uświadomiło, że na tym też polega praca aktora.

J. L: Później specjalnie zaprosiłam go na "Chicago", gdzie latam po scenie tylko w bieliźnie i obściskuję się z innymi facetami. Widziałam go, jak siedział na widowni. Wydawało mi się, że z każdą minutą robi się coraz bardziej ponury, a po przerwie już go nie było...

T. G.: A ja się tylko przesiadłem na lepsze miejsce.

- Jak zareagowali Twoi koledzy, gdy dowiedzieli się, że spotykasz się ze znaną aktorką?

T. G.: Moi przyjaciele cieszą się moim szczęściem. Natomiast znajomi bywają zazdrośni. Docinają mi. Mówią na przykład, że w ich firmach wszyscy oglądają zdjęcia Joasi w "Playboyu", a doskonale wiedzą, że mnie takie żarty denerwują. Ci, którzy chcą mi jeszcze bardziej dogryźć, plotkują, że jestem z Joasią, żeby się wypromować. Ze zachciało mi się być sławnym.

- A nie chcesz?

T. G.: Ja bardzo się denerwuję, gdy jestem w blasku fleszy.

- Można powiedzieć, że się dla niej poświęcasz?

T. G.: To nie jest kwestia poświęcenia, tylko wyboru. Poznałem Joasię, gdy była już aktorką. Byłoby świństwem z mojej strony, gdybym nie pokazywał się z nią. Raz na imprezę przyjechałem wcześniej, a Asia dojechała. Ale w prasie już się pojawiło, że nasz związek przechodzi kryzys. To mnie wkurza.

J. L: Ale i tak nieźle sobie z tym radzimy. Najważniejsze jest to, co jest między nami, a nie to, co o nas piszą.

- Często mówicie sobie, że się kochacie?

J. L i T. G. (chórem): Bardzo często.

- A kiedy powiedzieliście sobie to pierwszy raz?

T. G.: Pierwszy raz wysłałem Joasi SMS-a. Napisałem jej, że ją kocham. Nie miałem odwagi powiedzieć jej tego w oczy. Ona mi odpisała: "Chyba ja też".

J. L: Muszę przyznać, że Tedi częściej mi to mówi, niż ja jemu. Chyba w wyrażaniu uczuć jestem bardziej wstrzemięźliwa. Tedi nie boi się czułych gestów i słów. Na przykład rano, gdy już jestem gdzieś w drodze, dostaję SMS-a, że mnie kocha i tęskni. To jest bardzo miłe i myślę, że nie mają racji ci, którzy twierdzą, że okazywanie uczuć jest niemęskie. A najbardziej lubię, kiedy mój narzeczony przynosi mi kwiaty bez żadnej okazji.

- To były zalety. A jakieś wady?

J. L: Tedi ma hobby, którego - delikatnie mówiąc - nie pochwalam. Uwielbia broń. Ale muszę to uszanować, bo wiem, że on to bardzo lubi. I wiesz, zawsze, kiedy czymś mnie zdenerwuje, to nucę sobie słowa piosenki, którą śpiewa Edyta Bartosiewicz i Krzysztof Krawczyk. To nasza piosenka, usłyszeliśmy ją w radiu zaraz po naszych zaręczynach. Tam są takie słowa:

"Trudno tak razem być nam ze sobą

bez siebie nie jest lżej

lecz trzeba nam

trzeba dbać o tę miłość

nam nie wolno stracić jej".

To bardzo do nas pasuje. Zdarzają się nam kłótnie i ciężkie chwile. Ale zdajemy sobie sprawę z tego, że to, co nam się przydarzyło, to jest coś naprawdę wyjątkowego. I trzeba o to walczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji