Artykuły

Iwona w świecie mód

STAROMODNE ciotki Iwony chcąc w jednej ze scen sztuki wyszydzić wychowanicę, pytają czemuż to ona nie skacze o tyczce? Wszak inne panienki ska­czą. Zabawne, że ten żart sprzed pół wieku - nawiązujący do mod­nego w czasach, gdy pisany był dramat, usportowienia sfer ma­jących towarzyskie aspiracje, ale groteskowo ów trend wyolbrzy­miający (panienki o tyczce wte­dy nie skakały) - właśnie teraz doczekał się urealnienia. Przecież od niedawna dopiero tyczka pań jest uznaną oficjalnie dyscypliną sportu. Lecz ten zbieg okolicz­ności podkreśla też coś odwrot­nego, to, iż czas "Iwony, księż­niczki Burgunda" jest czasem umownym, konwencjonalnym. W końcu aż pół wieku minęło nim ziścił się ów drobiazg. Czy w związku z tym warto było z "Iwo­ny..." wydobywać elementy, któ­re ją tak doraźnie uwspółcze­śniają?

Na początek rzec trzeba jed­no: ten zewnętrzny, współczesny sztafaż spektaklu może się podobać. Oto prolog: krocząc w rytm muzyki techno pojawiają się na scenie, niby na wybiegu pokazu mody, odziani w plasti­kowe, krzykliwe szaty - ostre dziewczyny i wyzywający mło­dzieńcy. Z pojawieniem się każ­dego kolejnego modela, równo­cześnie - postaci spektaklu, zmienia się krój i styl szaty. Wszystkie stroje są jednak czę­ścią szczególnej maskarady, w jakiej współcześnie uczestniczy­my, są wizerunkiem tej kultury blichtru, wrzawy, połyskujących fleszy, ale z gruntu fałszywej. A czyż nie taki świat przedstawił nam w swej sztuce Gombrowicz? Owszem, taki. Ale nie sądzę, aby zależało mu szczególnie na uwspółcześnianiu konwencji. Gdyby tego chciał, mógł przecież dwór pokazać w stylistyce Pol­ski przedwojennej. A na takie rozwiązanie się nie zdecydował.. Augustynowicz spróbowała na konwencję dworską nałożyć tę dzisiejszą nowobogacką i pseu­donowoczesną. Sądzę jednak, iż ta atrakcyjna powłoka (aż miło patrzeć jak młodej widowni za­piera dech scena pokazu mód, tak wyraziście nawią­zująca do znanego jej świata) nie ma pełnego artystyczne­go usprawie­dliwienia. Dość prędko się okazuje, że współcze­sne ramy słabo wiążą się z resztą. I choć królo­wa (Anna Januszew­ska) gryzie batonik Mars, a Że­brak (Mate­usz Bejger) to chłopak z tabliczką "jestem chory na AIDS", klęczący u wejścia na widownię - przedstawie­nie śladowo z tych zna­ków czasu korzysta. Że nie miało ta­kiego zamia­ru? Że to tylko znaki właśnie, wzmacnia­jące wrażenie, iż rzecz się dzie­je zawsze i wszędzie, a więc tu i teraz? Zgoda. Ale w przedsta­wieniu, które jest w ten sposób wbudowane w rzeczywistość - coś więcej z tego jednak winno wynikać. Zwłaszcza z teatralne­go punktu widzenia. Tymczasem mamy tu chwilami spore mate­rii pomieszanie. Ciotki, o których wspomniałem na wstępie - to przebrani faceci. I choć Jacek Piątkowski i Wiesław Orłowski unikają taniej zgrywy i grają ko­biety z komediową powagą ocieramy się o kabaret. W wielu innych fragmentach konwencja groteski chwieje się - potrącając to o obyczajową publicystykę, to znów unosząc się - widowiskowy, infernalnv finał! - w stronę metafizyki niemalże. Efekt: za­chwianie Formy. Tak istotnej u Gombrowicza. A "Iwonie..." nie­zbędnej.

Opowieść o niezgułowatej, brzydkiej, i będącej zaprzecze­niem Formy (tu: konwencji, mar­twoty) Iwonie, która trafiwszy na dwór przez kaprys księcia Fi­lipa staje się katalizatorem, ujaw­niającym gwałtownie obłudę i potworny, zaskorupiały kształt tego dworu, osłabia przez to swą siłę wyrazu. Nie bez kozery Iwo­na - grana przez Beatę Zygarlic­ką z większą może niż zwykle, przy okazji tej roli, delikatnością - nie ogniskuje w sobie, tak jak by mogła i chyba powinna, całe­go sedna dramatu. Zda się być nieco na marginesie wydarzeń. A jej śmierć, mimo iż tak bujnym, pomysłowym finałem zwieńczo­na, nie jawi się jako poruszająca pointa. Może i dlatego, że blado wypada Filip. Grany przez Paw­ła Niczewskiego, jest zbyt nija­ko-chłopięcy. W spektaklach, w których gra go Dariusz Pick - zy­skuje wprawdzie na ciekawszej osobowości, ale brak mu z kolei swobody, z jaką wciela się w tę postać jego zmiennik.

Aby być jednak sprawiedli­wym dla spektaklu, udanie wpi­sanego w teatralną przestrzeń (widzowie siedzą bezpośrednio na scenie, będącej swego rodza­ju areną dla działań aktorów): "Iwona" to przedstawienie żywe, znajdujące oddźwięk u publicz­ności i bez wątpienia atrakcyjne. A przy tym mające trzy świetne role: królową Anny Januszew­skiej (zblazowaną damę o ma­nierach nuworyszki połączonych z pretensjami do kultury salo­nów), króla - Tadeusza Zapaśni­ka (który z niegroźnego safan­duły przeistacza się z wolna, acz konsekwentnie w postać pełną hamowanej, brutalnej siły) i Szambelana - Jacka Polaczka (niepostrzeżenie wydobywające­go z roli geja, dworaka i fircyka, drapieżną, mroczną ekspresję). W ogóle znakomicie wypada współbycie na scenie. Aktorzy graja wobec - nie dla - siebie. Warto uważnie śledzić sytuacje, w których ta gra ujawnia się ja­ko pełna niuansów współzależ­ność.

Interesująca to więc na pew­no, warta oklasków, "Iwona". Nie brak jej dynamiki, cierpkiego hu­moru, ma swój rytm i fascynują­cą, nadaną m.in. przez muzykę Ostaszewskiego, atmosferę. Spo­re wrażenie robi w ogóle cała warstwa dźwiękowa spektaklu. Ale ci, którzy cenią u Gombro­wicza ostrzejsze zderzenie mię­dzy Formą a jej brakiem, czystą grę konwencji i precyzyjną w tworzeniu napięć konstrukcję dramatu - odczuć tu mogą pe­wien niedosyt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji