Artykuły

Anna Makowska-Kowalczyk: Życie z Kaziem i bez Kazia

- Sama jestem zbyt grzeczna, wiem, że czasem lepiej zagryźć zęby niż powiedzieć prawdę między oczy. A Kazio - wręcz przeciwnie. To ofiara bezstresowego wychowania - mówi Anna Makowska-Kowalczyk, laureatka Nagrody WARTO Publiczności, w rozmowie z Magdą Piekarską w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Rozmowa z Anną Makowską-Kowalczyk*

Magda Piekarska: Kiedy urodził się Kazio?

Anna Makowska-Kowalczyk: - Na pierwszym roku studiów. Matką chrzestną była Agata Kucińska. Przygotowałam go na egzamin z prowadzonego przez nią przedmiotu "plan lalkowy". Na początku był zresztą dziesięcioletnią dziewczynką, taką rolę dostał w spektaklu. Ale szybko zmienił płeć. No i odtąd był Kaziem. Zawsze mi się wydawało, że to najśmieszniejsze polskie imię. Stał się postacią rozpoznawalną w szkole, rektor i wykładowcy witali się z nim jak z jednym ze studentów. A potem zabrałam go na taki wakacyjny eurotrip. I odkryłam, że jest w stanie utrzymać cztery dorosłe osoby podczas tej wyprawy.

Jakim cudem?

Śpiewał angielskie, wymyślone przeze mnie piosenki. Nic skomplikowanego: "It's ok to have a holiday, so we need your money" itd. A od drugiego roku studiów, kiedy okazało się, że muszę sama się utrzymywać, to dzięki niemu mogłam sobie pozwolić na te studia. Ten wyzysk wobec małoletniego stał się dla mnie koniecznością, bo przecież ta lalka narodziła się z pasji. Jednocześnie kreowanie jego osobowości kompletnie mnie pochłonęło. Do tego stopnia, że zawsze jest ze mną.

Teraz też masz go przy sobie?

Tak, jest w torbie.

Może go wyjąć? Nie udusi się?

Nie, niech odpocznie, ma za sobą wyczerpujące warsztaty dla dzieciaków. No wiem, to nie jest zdrowe. Mówią o mnie: "ta pojebana laska, która wszędzie napierdala z lalką". I wbrew pozorom to jest świetna reklama. W ten sposób Kaziowa legenda sama się rodzi.

On tobie coś załatwia?

Tak, przez to, że mówi zawsze szczerze, to, co myśli, własnym głosem. Robi to, na co ja sama nie zawsze mogę sobie pozwolić. A z Kaziem mogę wszystko każdemu powiedzieć i czuć się przy tym bezpiecznie. Wiem, że nie dostanę za to żadnych batów. Na tym chyba polega jego fenomen. Kazio Sponge Show to spektakl oparty na improwizowanym tekście, na prawdzie i interakcji z widownią. Bo sam w sobie Kazio nie jest atrakcyjny, poruszam nim jednym kołkiem, widać tu cały brud tej formy, człowieka, który za nim stoi.

Widać i nie widać jednocześnie. Kiedy robiłam z wami szybki wywiad dla "Wyborczej", wciąż podstawiałam mu mikrofon pod nos.

To się ciągle zdarza. I na tym polega magia teatru. Nieustannie mnie to zaskakuje. U dzieci nie tak bardzo - są chłonne, otwarte. Ale okazuje się, że u dorosłych też to działa. Ostatnio daliśmy show w Białymstoku. Po spektaklu wychodzi para. I ona mówi: "Ej, dobry był ten mały gostek, pomyśl, że on jest z gąbki". A on na to: "A jak to się dzieje, że on zmienia wyraz twarzy?". A on przecież nie ma mimiki. To tylko gąbka i okulary.

Zawsze jest z tobą?

Bez przesady. Na zakupy, czy na pocztę ze mną nie chodzi. Ale zabieram go na wszystkie wyjazdy. I jest bez znaczenia, czy to jego własne tournee czy moja praca w którymś z teatrów, w której on nie bierze udziału. W domu ma swoje łóżko na parapecie. I co jakiś czas się do mnie odezwie. Biorę go na ręce i sobie chodzimy po domu. Takie schizofreniczne dziecko.

Potrafi ci pyskować?

Jasne, często wyżywa się na mnie. Mówi na przykład: "matka tu się nie zmieści, bo jest za duża". Żartuje z mojej tuszy, z moich kompleksów. Czerpie z tego inspiracje. Na szczęście mam do nich dystans.

Widzów też czasem obraża?

Często. Ale tylko na początku show. Bo my wbijamy szpile z takim zamysłem, żeby to później odwrócić w dobrą stronę. Ostatnio, podczas show dla dorosłych, panowie ostro się upili się przy jednym stoliku. A że Kazio ma w przedstawieniu etiudę z konikiem, od razu jeden z nich uderzył w skojarzenie z waleniem konia. A on odbił piłeczkę: "A skąd ty wiesz, jak to się robi?". Facet został ośmieszony przed trzystuosobową publicznością. Ale nie obraził się. Przeciwnie. Przed rozstrzygnięciem WARTO pisał do Kazia na jego fanpejdżu: "Cześć mały, co u ciebie? Cały Białystok głosuje!". Ale Kazio Sponge Show nie jest po to, żeby ludzi obrażać. Zależy mi na tym, żeby się dobrze bawili. Dlatego każdy spektakl kończy się happy endem. To ma być też - co ważne - forma dostępna dla przeciętnego Kowalskiego. Staram się robić teatr lalek, który trafia do każdego. Kazio zagaduje do ludzi z wrocławskiego Trójkąta, gdzie mieszkam i do publiczności Festiwalu Szekspirowskiego, gdzie recenzuje spektakle.

Na każde spotkanie ma inny scenariusz?

Najpiękniejsze jest to, że nie ma scenariusza. Oczywiście, są piosenki, są etiudy, które się powtarzają, ale cała reszta to improwizacja.

Jest trema?

Ja się potwornie stresuję, nigdy nie wiem, co on powie. Ale on jest na luzie. No i zazwyczaj z pięciu minut etiudy niepostrzeżenie robi się czterdzieści. Najważniejsze, żeby wyczuć, czego potrzebuje publiczność, w jakim kierunku poprowadzić postać.

Zdarzają się porażki?

Dotąd tylko jedna. To było w Wałbrzychu, Kazio nie zadziałał. Kilka przyczyn się na to złożyło m.in. moje zmęczenie, złe miejsce, pora, warunki. Występowałam w wielkiej hali, gdzie był ogromny pogłos. Ludzie nie rozumieli, co ten mały do nich mówi. Nagle wyrosła czwarta ściana między nami a publicznością. Z rozmowy z widzem zrobiła się forma teatralna. A z Kaziem nie tędy droga.

Ale potrafi nie tylko bawić. Także łapie za serce. Jest trochę jak Pinokio, który chciałby być zwykłym chłopcem. Tyle że ma większą świadomość. Wie, że nawet jak podrośnie, nie znajdzie prawdziwej miłości z kobietą z krwi i kości. Chyba, że zrobisz mu partnerkę z gąbki.

Kiedy słyszę, że ktoś oglądając to śmieszne show się wzrusza, jest to dla mnie najpiękniejsza recenzja. Dlatego właśnie Kazio podkreśla swoje niedoskonałości, mówi o dążenie do czegoś, co jest niemożliwe. O swoich marzeniach o kobiecie, której śmierdzi pod pachą i która robi kupę w łazience. Wie, że jako chłopiec z gąbki tego nie doświadczy.

A kim on jest dla ciebie? Synkiem? Mówi o tobie: "mama". Partnerem biznesowym? Twórczą kreacją?

Jest moim alter ego. Sama jestem otwartą osobą. Ale jednocześnie jestem zbyt grzeczna, zbyt dobrze wychowana, zbyt świadoma, że ludzi nie wypada obrazić i w pewnych sytuacjach lepiej zagryźć zęby niż powiedzieć prawdę między oczy. A Kazio - wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że to ofiara bezstresowego wychowania. Skumulowałam w nim wszystko to, czego nie pozwalałam sobie wyrazić. Upust tym wszystkim emocjom daję poprzez lalkę. Nie jestem showmanką, a z Kaziem jestem w stanie zrobić wszystko. Nie czuję żadnych blokad i barier.

A co go kręci, co podnieca?

Jest modnisiem, ciągle chce nowych ubrań. To na szczęście pokrywa się z moją drugą pasją, jaką jest szycie. Kiedy szyję, nie palę tak dużo i nie gryzę palców. Jest cisza, spokój, skupienie. Ale muszę pamiętać, że Kazio nie wszystko na siebie założy. Ma ulubione kolory: biały, granatowy, czarny, szary, różowy. Lubi gadżety, więc ma swojego roleksika, konwersiki z kryształkami Svarowskiego, czy kolekcję okularów.

Warto 2016. Gala wręczania nagród

Na galę WARTO włożył srebrny kombinezon.

No i narzekał, że go denerwuje. Marudził, że potwornie piekł go w dupę. Nie dziwię się, bo nakleiłam na niego folię aluminiową. Miała szeleścić i odbijać światło. Ale fakt, wygodna nie była.

Kazio ma poglądy?

Jest pacyfistą, nie znosi podziałów, nie opowie się po żadnej politycznej stronie. Zależy mu, żeby był pokój i szacunek. Nie ocenia ludzi po etykietkach, jest zdystansowany, ma szacunek dla geja, prawicowca, lewicowca. Zresztą, ma dopiero sześć lat, co on może rozumieć z tej polityki? Wyznaje zasadę: zero bójek, agresji, ksenofobii. Zdarza mu się coś palnąć. Np. w Białymstoku powiedział na dzień dobry do publiczności: "Słyszałem, że antysemici jesteście". Myślałam, że żywi stamtąd nie wyjdziemy, ale udało mu się z tego wywinąć. W Szczecinie zamiast Pogoń Szczecin krzyczał "WKS Śląsk", a na sali byli kibice. Ale zawsze może potem powiedzieć: "Dobra, koleś, co się czepiasz, mam sześć lat". Nie jest zadufany w sobie, przyznaje się do błędów. Zwłaszcza jak dzieci zwracają mu uwagę. Kazio umie liczyć do dziesięciu, więc ostatnio jakaś dziewczynka próbowała go nauczyć do dwudziestu. Zdarza się też, że dzieciaki wysyłają go do logopedy, bo przecież sepleni.

A skąd się wzięła Anna Makowska-Kowalczyk, aktorka, lalkarka?

O tym, żeby zdawać do szkoły teatralnej, zdecydowałam w czwartej klasie liceum. Przedtem były jakieś kółka teatralne, zespoły taneczne, konkursy recytatorskie. Ale tak naprawdę nie wiedziałam, czego chcę. Przez jakiś czas myślałam o tym, żeby zostać dziennikarką. Chciałam też być panią na poczcie, bo lubię przybijać stemple. Zawsze kręciły mnie manualne rzeczy, te wszystkie farby, plastelina.

Za którym razem się udało?

Za czwartym. W międzyczasie próbowałam studiować polonistykę, po miesiącu zrezygnowałam. Trochę czasu spędziłam w krakowskim Lart'Studio, które przygotowuje kandydatów na wydziały aktorskie. Przez rok studiowałam kulturoznawstwo. No i związałam się z Teatrem Lalki i Aktora Parawan, amatorską sceną z Krakowa. Spędziłam tam dwa lata i zakochałam w w tej formie teatralnej. Na wydział lalkarski zdawałam już całkowicie świadomie. Wiedziałam, że to coś dla mnie - połączenie dwóch moich pasji.

Byłaś chyba wyjątkiem - wielu przyszłych aktorów wybiera wydział lalkarski, bo tam trochę łatwiej się dostać.

Środowisko lalkarskie ciągle żyje kompleksami. Lalkarz jest wciąż, niezasłużenie, uważany za aktora gorszego sortu. A dopóki nie zacznie wierzyć w swój zawód, nie dostrzeże potencjału, jaki się z nim wiąże.

Trudno go dostrzec, skoro nawet w teatrach lalkowych lalka pojawia się coraz rzadziej.

Ale ja jestem przekonana, że ta forma wróci. I to z wielkim impetem. Odbierając nagrodę, czułam, że stoję przed publicznością jako reprezentant tego niszowego teatru. I może właśnie przez podobne wyróżnienia część moich kolegów odzyska wiarę w ten zawód. Mamy bagaż umiejętności, które są w stanie zapewnić nam chleb. Nie wiem, dlaczego większość lalkarzy tego nie dostrzega. Ja sama, kiedy dostaję propozycję pracy w teatrze, stawiam jedno pytanie na początek: "Czy będą lalki?". Tylko to mnie interesuje. A kiedy zdarza mi się współpracować ze scenami dramatycznymi, jak np. przy okazji "Dziadów" w Teatrze Polskim, widzę, że jesteśmy doceniani za tę robotę. Bo jesteśmy samowystarczalni. Umiemy spawać, lutować, szyć. Wiemy, jak ustawić reflektor. Nie czekamy na gotowe.

Skąd ten kompleks u lalkarzy?

Nie wiem, może częściowo to wina kondycji teatru lalkowego? Bo często za dużo tam podlizywania się widowni, pustej formy, która nie jest w stanie się przenieść na widza z jakimś istotnym komunikatem. Bo forma w teatrze musi być podparta monologiem wewnętrznym, jakąś głębią. Ale nasz język coraz częściej wchodzi do spektakli dramatycznych. Sama jestem przeciwko podziałom - marzy mi się ogromne przedstawienie, które będzie połączeniem sił każdego z tych teatrów.

To że jesteś freelanserką, jest świadomym wyborem?

Do pewnego stopnia. Ale też nie potrafię prowadzić rozmów z dyrektorami, pukać do gabinetów z CV, mówić: "Dzień dobry, chciałabym u was pracować". Taki paradoks: Kazio potrafi się świetnie sprzedać, ja nie za bardzo. A dziś w teatrze etat trzeba sobie wychodzić. Z drugiej strony, mam co robić. Zależy mi na pracy we Wrocławiu, inne miasta nie wchodzą w rachubę. Postanowiłam więc tu tkwić. Ale wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Dziś mam wrażenie, że to mi się opłaciło. Nie wskoczyłam zaraz po studiach do jednego teatru, zespołu. Zrobiłam sporo rzeczy w różnych miastach. To wszystko udaje mi się godzić z działalnością Kazia. Chciałam uniknąć zamknięcia w jednej formie. A nie wiem, czy tak by się nie skończyło, gdybym uderzyła do jednej z tych scen, które niespecjalnie się rozwijają. Obawiam się, że cała ta energia, która wciąż daje mi twórczy napęd, szybko by się wypaliła. Więc jedynym moim celem po szkole było zostać w zawodzie. Jestem lalkarką, z tego chcę się utrzymywać. Nie jestem w żadnej agencji, nie jeżdżę na castingi, nie gram w serialach. Wiem, że każdy student marzy o pracy w teatrze. Ale czasem lepiej skumulować energię, zrobić spektakl, wyrobić sobie nazwisko, zanim się gdzieś uderzy. Nie być entą osobą, która puka do drzwi dyrektora teatru. Radzę to wszystkim absolwentom. Bo po dyplomie możemy mieć szczęście albo pecha. A jak to drugie, to wciąż jest wybór - można złapać depresję, albo wziąć się do roboty.

Czym jest dla ciebie WARTO publiczności?

To bardzo ważna nagroda. Na 27 osób nominowanych zdobyć tyle głosów! To była wielka niespodzianka. Okazało się, że miałam naprawdę wielką kampanię, każda informacja o głosowaniu była bardzo szeroko rozpowszechniana. To jest dla mnie mega cenne, że tego bidnego lalkarza tak się docenia. Dzięki temu wiem, że wybrałam dobrą drogę. Że opłaciło się czekać, nie szmacić się, być uczciwą w tym, co robię.

Wiadomo już, na co pójdzie tych 5 tys. zł od Archicomu?

Żyję na freelansie, nie mam stałych wpływów. Na pewno te pieniądze pójdą na sztukę. Jestem w stanie wyprodukować za nie mój nowy spektakl muzyczny, w którym nie będzie Kazia, ale pojawi się kilka innych lalek. I zaspokoić głód grania tą formą. Wystarczy też na nowe Kaziowe show. Tytuł już mam - "Estradowy wycirus" - jest też połowa scenariusza. To będzie rzecz o kondycji artysty we współczesnym świecie, dla dorosłych.

A coś dla Kazia?

On chce kolejnego roleksika. No i pewnie pójdziemy do sklepu z materiałami. Coś sobie wybierze na nowe wdzianko.

Anna Makowska-Kowalczyk* - aktorka, lalkarka; pochodzi z Otmuchowa, jest absolwentką wrocławskiej PWST; nagrodzona za rolę w spektaklu w reżyserii Agaty Kucińskiej "W środku słońca gromadzi się popiół" we Wrocławskim Teatrze Lalek, szerszej publiczności znana z występów z lalką Kazio Sponge.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji