Artykuły

Co boskie, co cesarskie... (fragm.)

>>> W "Na czworakach" Jerzy Jarocki dał znowu popis swojej wyobraźni, dynamiki i... wymagań wobec aktorów, nawykłych raczej, przy­znajmy, do spokojnego lub konwen­cjonalnego żywota scenicznego. Przedstawienie jest żywe, chwilami aż nadto. Przynajmniej czwórkę ak­torów trzeba odnotować, którzy sprostali żądaniom gimnastycznym, lecz także artystycznym, tworząc role pełne humory i znaczeń, doby­wając z tekstu i widowiska całe okrucieństwo, którego nie poskąpili ni Różewicz ni Jarocki; to: Ryszar­da Hanin, Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej Szczepkowski i Zbigniew Koczanowicz. Dzięki nim żart o pi­sarzu żyjącym na czworakach po­brzmiewał przejmująco nieprzyjem­nymi prawdami o stosunkach mię­dzyludzkich w naszym bogato zdo­bionym w różne humanizmy wieku dwudziestym. Z Jarockim nie zgo­dziłbym się tylko w dwóch punk­tach: operowość czy parodia opery w nadmiarze staje się nużąca; po­nadto: konie, psy (których zresztą nie było) i dzieci na scenie nie dają efektów szampańskich, a jeśli dzie­ci te mają jeszcze milcząco uczestni­czyć w paradzie nagości i sadyzmu, staje się to niesmaczne. Poczekajmy, dowiedzą się wszystkiego i nauczą same; i wtedy dadzą nam to - nie mam najmniejszej wątpliwości - poznać. Ale nie odwracajmy tej ko­lejności; jest to po prostu brzydkie, chciałem już napisać: niemoralne; bo przecież, na czym jak na czym, ale na moralności na pewno nam ostat­nimi laty zbywa. Teatr nie jest po to, aby tu dokładać niechlubną cegiełkę.<<<

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji