Opera, dramat czy moralitet
Centralnym punktem zakończonej niedawno Poznańskiej Wiosny Muzycznej było prawykonanie najnowszej opery poznańskiego kompozytora Jana Astriaba "Ślepcy". Tytuł ten został przejęty z dramatu Maurycego Maeterlincka, dramatu, który był podstawą dla libretta opery - albo lepiej powiedzieć - którego swobodną wariacją stała się opera. Premiera oczekiwana była z dużym zainteresowaniem, bo przecież każda nowa opera jest u nas ewenementem, a tym bardziej jeżeli jej autorem jest kompozytor, którego dotychczasowy dorobek twórczy spotkał się już z bardzo pozytywną oceną fachowców i melomanów.
Nowe dzieło nie zawiodło oczekiwań, jest na wskroś oryginalne, interesujące, pobudzające do przemyśleń i refleksji, jest także kontrowersyjne. Mimo że wszystkie właściwe atrybuty widowiska literacko-muzycznego niosą tu nowe propozycje i rozwiązania, w poszczególnych fragmentach opery łączą się one z sobą doskonale, przylegając wyrazowo i estetycznie. Świadczy to o doskonałym podporządkowaniu wszystkich realizatorów koncepcji inscenizacyjnej.
Mniej jednolicie i przekonująco sprawa ta wygląda jednak w przebiegu poziomym, czasowym. Sztuka Maeterlincka, okrojona i jednocześnie wzbogacona tekstami współczesnych autorów zmienia się tu z dramatu symbolistycznego w moralitet, z tym, że zmiana ta następuje w trakcie spektaklu. Początkowe odrealnienie sztuki, przeniesienie jej akcji w nieokreślony czas i miejsce, gdzie poruszają si. jeszcze typowe dla Maeterlincka postacie z pogranicza snu i jawy. Wyrażające obawę przed tajemnicą życia i przed grożącym człowiekowi fatum, pod koniec dość nieoczekiwanie przynosi szczęśliwe rozwiązanie z bardzo realną postacią dziecka - przewodnika i z bardzo konkretnym przesłaniem słownym, które likwidując ostatecznie wspaniałą wieloznaczność sztuki (oryginału!). wyjaśnia symboliczne niuanse jednoznaczną biało-czarną kreską.
Tak sporządzony scenariusz musiał niewątpliwie wywrzeć wpływ na konstrukcję warstwy muzycznej, na jej (również!) pewną niejednolitość w przebiegu całego dzieła. I tak na przykład pieśń o drzewie (Ślepego Nawiedzonego), bardzo piękna sama w sobie, była w narracji muzycznej czymś innym, podobnie jak w tekście Maeterlincka czymś obcym były jej strofy. Znakomicie brzmiące chorały podkreślały odrębność w tym dziele chóru i jednocześnie uzasadniały estetycznie jego obecność, przeciągały nić tradycji aż do antycznej tragedii. I węszcie fragmenty instrumentalne, samodzielne, nieobligowane tekstem ani formułą scenariusza, najbardziej chyba autentyczne...
Szczerze trzeba podziwiać talent i warsztat kompozytora, które pozwoliły mu wywiązać się tak świetnie z tak różnych zadań i stworzyć jednocześnie sugestywną, wyrazową całość muzyczną, z typowymi dla niej zmianami napięć, z typowym rozwojem ekspresji. Niejednokrotnie środkami czysto muzycznymi tworzone były wstrząsające kulminacje, które nie wynikając z tekstu literackiego wzbogacały go wyrazowo. Walory muzyczne "Ślepców"' niełatwo jednak ocenić, bowiem w inscenizacji poznańskiej muzyka pełni właściwie skromną rolę - bardziej ilustracyjną, niż wiodąca, jest przytłumiona tekstem i sceną. Trzeba się więc mocno starać, aby ją "usłyszeć" i potem utrzymać ten wątek aż do końca. A wtedy odczuwamy wrażenie niedosytu - wydać się może na przykład, że zbyt wiele słów i spraw pozostało poza muzyką. I ten niedosyt muzyczny najlepiej chyba świadczy o nowej partyturze Astriaba.
Spektakl "Ślepców'' był kolejnym dowodem wielkiej sprawności i elastyczności aparatu realizacyjnego Teatru Wielkiego, mimo że zarówno pracownicy techniczni, jak i artyści spotkali się tu z wieloma nowymi dla siebie problemami. Wszystko - scena, widownia, orkiestra - usytuowane zostało w jednym bardzo ograniczonym miejscu, tam gdzie publiczność zwykle nie ma wstępu - na scenie i jej zapleczu, za żelazną kurtyną Teatru. Stworzyło to dodatkowe trudności, ale i dodatkowe możliwości inscenizacyjne.
Można było np wykorzystać tę kurtynę jako symboliczną granicę, oddzielającą Ślepców żyjących w atmosferze beznadziejnego oczekiwania i stałego zagrożenia, od świata ich marzeń. Dla śpiewaków skomplikowane, niełatwe zadania aktorskie nałożyły się na trudności intonacyjne związane z nową muzyką. Wszyscy jednak wywiązali się z nich bardzo dobrze - wymienić trzeba więc wszystkich i to w kolejności partyturowej, która oddaje również stopień odpowiedzialności poszczególnych partii. A więc: Joanna Kozłowska, Aleksandra Imalska, Ewa Bernat, Krzysztof Szaniecki, Jerzy Fechner, Andrzej Qgórkiewicz, Piotr Liszkowski. Bardzo istotną rolę w inscenizacji spełniały postacie wyłącznie pantomimiczne: głuchoniemy - Piotr Andrzejewski, dziecko - Anita Radziej i przede wszystkim postacie wiodące: Obłąkana, którą z zadziwiającą sprawnością fizyczną i aktorską odtwarzała Ewa Irzykowska, oraz fatalistyczny Zły Omen, kreowany niezwykle ekspresyjnie i z wielką perfekcją techniczną przez tancerkę Elżbietę Nowaczyk.
Na zakończenie informacja o charakterze sensacyjnym. Spektakl przygotowany został muzycznie przez Antoniego Grefa, któremu jednak fatum nie pozwoliło poprowadzić premiery i odczuć smaku sukcesu. Kilkanaście godzin wcześniej nagła chorobą wytrąciła batutę z jego ręki. Sytuacja wówczas wyglądała katastrofalnie - groziło odwołanie imprezy, na którą czekało wielu krajowych j zagranicznych gości Festiwalu. I wówczas dyrektor Teatru Wielkiego Mieczysław Dondajewski. wykazując niezwykłą odwagę artystyczną, decyduje się poprowadzić przedstawienie osobiście! Z pomocą przychodzi mu doskonale przygotowanie całego zespołu i olbrzymie własne doświadczenie dyrygencko-operowe. Odnosi niecodzienny sukces oraz umożliwia sukces realizatorom i wykonawcom nowej opery, całemu Teatrowi, a przede wszystkim kompozytorowi! Należą mu się wielkie słowa podziwu i podziękowania także od publiczności.