Artykuły

Polak w historycznym kostiumie

Ostatnim spektaklem jaki oglądaliśmy w Poznaniu w ubiegłym roku był "Polonez" Jerzego S. Sity z warszawskiego "Ateneum". Pierwszą tegoroczną premierą był " Listopad" Henryka Rzewuskiego. Oba przedstawienia wiele zdaje się łączyć. Ten sam czas i miejsce akcji ten sam strój historyczny i kostium, ten sam wreszcie rodzaj opowieści z przeszłości, oparty głównie na słowie. Co ważniejsze jednak, oba spektakle stawiają sobie zbieżne cele. Pokazują mentalność Polaków czasów wielkiego, historycznego przełomu, końca XVIII wieku, abyśmy my na widowni, łatwiej mogli zrozumieć sa­mych siebie, mając w świadomości rodowód historyczny naszych postaw, emocji i odczuć.

Z jednej więc strony mamy u H. Rzewus­kiego chwytający za serce, czysto polski sarmatyzm, z wszystkimi jego pięknymi, szla­chetnie brzmiącymi hasłami, z drugiej - ra­cje polityczne, wchodzące w otwarty konflikt z ideologią warstw szlacheckich, z ich głębokim przeświadczeniem i wiarą, że tak być powinno jak tego chcą, a nie inaczej, bo - ich zdaniem - nie realia i nadrzędne racje decyduja w polityce, lecz ich intencje, pragnienia i emocje.

Jest więc ten spektakl i apoteozą dawnej Polski i pełnym ironii rozrachunkiem z nią. Wspaniałość postaw i charakterów idzie tutaj w parze z naiwnością i obskurantyzmem sądów, stereotyp kulturowy z próbami racjonalnego, wolnego od uprzedzeń i emocji osądu ludzi i wydarzeń. Prawda ze zmyśleniem, szlachetna wzniosłość z małostkowością a niekiedy wręcz podłością. Dlaczego teraz akurat sięgnięto po H. Rzewuskiego, barda szla­checkiego, piewcę uroków sarmackiej przeszłości, ultrakonserwatystę uchodzącego w dodatku w oczach współczesnych za zdrajcę? Otóż przede wszystkim dla jednej kapitalnej cechy jego pisarstwa: zdecydowana większość postaci z jego książek wymyka się jak gdyby spod kontroli autora i zaczyna żyć własnym niezależnym życiem odsłaniając to właśnie co autor starał się pominąć, przemilczeć. Wystarczy przyjąć wobec bohaterów H. Rzewuskiego postawę inteligentnego sędziego śledczego (tak jak uczynił to Mikołaj Grabowski) i pozwolić im dowoli wygadać się, a odsłonią nam oni całą prawdę - i na swoją obronę, i przeciw niej. To przecież właśnie "Pamiątkom Soplicy" zawdzięczamy ów je­dyny w swoim rodzaju wizerunek Polaka, który gotów byłby dla swej ojczyzny zdobyć się na najwspanialsze gesty dałby się dla niej zabić i posiekać, ale - de facto - nie uczynił nic takiego, co pozwoliłoby ją ocalić..

"Listopad" H. Rzewuskiego nie jest prozą znaną i czytaną. Nigdy nie cieszył się też estymą historyków literatury. Julian Krzyża­ki nazwał go najnudniejszym - obok "Pana Podstolego" - romansem polskim, a na dodatek jeszcze utworem zdecydowanie mało czytelnym. Oglądając sceniczną wersję "Listopada" w Teatrze Polskim bynajmniej nie odnosi się takiego wrażenia. Przeciwnie, na kanwie prozy H. Rzewuskiego powstał nie tylko spektakl mądry, ale wcale interesujący w swej warstwie teatralnej. Przedstawienie swoje zbudował M. Grabowski na zasadzie mozaiki z luźnych scen i obrazów komponujących się jednak w zamkniętą i skończoną całość. Owa technika mozaikowa ma oczywiście swoje plusy, ale ma również i ograniczenia. Chcąc dać wiarygodny obraz epoki a przy tym pozwolić się wygadać bohaterom H. Rzewuskiego, M. Grabowski ciągle znajdował się pod presją zgromadzonego przez siebie materiału. Żal mu było więc zrezygnować z wielu pozornie nie związanych z biegiem wydarzeń, scen, postaci i charakterów, a wraz z rozrastaniem się tekstu, redukcji ulec musiała także teatralizacja działań. Wielu zapewne wyda się więc może ten spektakl nadto przegadany i przydługi, chociaż równocześnie trudno byłoby przecież, bez uszczerbku dla całości zapropopnować jakieś daleko idące skróty.

Przedstawienie wyraźnie dzieli się i rozpada na dwie różne swą zawartością, nastrojem i charakterem części: Pierwsza teatralnie najciekawsza, szkicuje tło, opowiada losy dwóch braci Strawińskich (z których jeden jest armatą - konfederatem, a drugi sekretarzem królewskim) przy pomocy form i środków teatru epickiego, na przywróconej wreszcie do łask obrotówce. Niektóre spośród tych scen i obrazków zaskakują swą inwencją sceniczną, swobodą, bogactwem charakterystyki obyczajowej i humorem, oferując inny, nieznany właściwie w Poznaniu typ i rodzaj teatru.

Druga część spektaklu przynosi diametralną zmianę tonacji i nastroju, przywodząc na myśl, w ostatnich scenach przedstawienia, skojarzenia z jakąś ultrapatriotyczną, narodową operą. Ma to przedstawienie jeszcze je­den, wcale istotny walor. Kilka naprawdę rzetelnych aktorsko ról i postaci. Mam tu na myśli przede wszystkim rolę Ludwika w powściągliwej, maksymalnie zdyscyplinowa­nej i precyzyjnej myślowo interpretacji Jana Peszka, świetnie przy tym kontrastującej z surową prostotą Jacka Chmielnika, w roli drugiego z braci. Wszystkie cechy dojrzałego rzetelnego warsztatowo aktorstwa oferuje też Ryszard Sobolewski w roli starego Strawińskiego. W pamięci widza pozostaje zamaszysta i rubaszna postać księcia-sarmaty, Radziwiłła - Aleksandra Błaszyka. a także typowo komediowe potraktowany Ojciec-Kleofas - Zdzisława Zachariusza oraz Koniuszy - Józefa Jachowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji