Artykuły

Portrety trzech dotknięć

Krakowski Salon Poezji. Wiersze Katarzyny Grzesiak, Jadwigi Maliny i Marty Mazurkiewicz-Stefańczyk czytały Małgorzata Kochan oraz Katarzyna Tlałka. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Czy ten Salon Poezji będzie Salonem Poezji, czy raczej w jednej godzinie - trzema różnymi Salonami Poezji? W niedzielę to pytanie naszło mnie tuż przed chwilą, kiedy prof. Wojciech Ligęza zaczął przedstawiać poetyckie światy Katarzyny Grzesiak, Jadwigi Maliny i Marty Mazurkiewicz-Stefańczyk. Trzy kobiety, trzy smaki, trzy językowe planety, trzy tony.

A czytać miały to wszystko: Małgorzata Kochan oraz Katarzyna Tlałka. Jak będzie? - pytałem. Czy aktorki ulepią ze swych intonacji, niczym z plasteliny, te trzy tak od siebie różne wierszowane światy, jakby znikając w nich, czy też zlepią je w jedno - jednym prywatnym tonem? Już wiem. Z zagajenia prof. Ligęzy wybieram słowo "miłość".

To jeden z wielkich tematów trzech poetek. One dotykają miłość frazami. Lecz słowo "miłość" jest jak balon - znaczy tak wiele, że nic nie znaczy. Szukam więc czegoś na ludzką, zwyczajną miarę. Szukam detalu - schodzę do słówka "dotyk".

Wiersz Maliny "Ćma". "Jej upór nie ma sobie równych/ ślizga się po szybie półprzytomna/ odbija się od niej jak piłka/ a wystarczy że wyłączę lampę/ jej przywiązanie ustaje/ jak znudzona kochanka/ podbiega do drugiego okna/ i znów przysięga że zrobi wszystko".

Bez tytułu wiersz Grzesiak. "o dotyku/ można wiele/ milczeć/ poddawać opuszki palców wodzie/ albo miękkiemu pyskowi/ rozbawionego szczeniaka/ wpisywać/ modlitwę i bluźnierstwo/ między skórę/ a drzewo kształtowane dłutem/ można/ wcale nie dotykać/ tak mocno/ że zostaje blizna".

W końcu wiersz Mazurkiewicz-Stefańczyk "Królewna". "Byłam rezolutną/ pewną siebie żabą/ Jednym pocałunkiem/ zmieniłeś mnie/ w zagubioną/ lękliwą/ królewnę". Trzy dotknięcia. Trzy portrety trzech różnych dotknięć.

Trzy wierszowane próby złowienia w słowa nieuchwytnej tajemnicy dotknięcia. Opowiastka Maliny o fruwającym popiele, kruchy filozoficzny namysł Grzesiak, Mazurkiewicz-Stefańczyk parafraza stareńkiej bajki.

Co na to Kochan i Tlałka? Na początku każdej z trzech części Salonu grała kapela. Dorota Imiełow-ska (wiolonczela), Konrad Ligas (akordeon), Łukasz Pawlikowski (wiolonczela), Roman Ślazyk (kontrabas).

Było trochę tak, jakby trzy utwory muzyczne, każdy z innego muzycznego świata, zapowiadały wyjątkowość poetyckiego świata, co miał wybrzmieć za chwilę. Było trochę tak, jakby się grajkowie wsuwali intonacyjnie i smakowo w intonację i smak wierszy, które poprzedzali.

Powtórzę: a co z Kochan i Tlałką? Nie wiem, co lepsze. Czy muzycy, którzy próbowali, by tak rzec, zniknąć w poezji, całkowicie dostrajając się do poezji, czy też Kochan i Tlałka, z których każda była sobą od początku, do końca Salonu, w każdej z trzech części, w jedno je zlepiając swym własnym tonem? A może tu nie ma kwestii: lepsze-gorsze? Może problemem nie jest to, czy ocalić siebie, czy przepaść kompletnie, lecz po prostu - jak się robi jedno lub drugie? Kiedy gra Jerzy Trela - czy istnieje szansa, by nie zauważyć, że to Trela?

W roli legendarnego boksera Robert de Niro był taki, że gdyby nie napisy końcowe filmu, nie wiedziałbym, że to de Niro. Genialne, nieusuwalne "Ja" Treli. Równie genialne, by tak rzec, aktorskie "brzuchomówstwo" de Niro. Jak wiele podobnych par można stworzyć we wszystkich dziedzinach sztuki?

Jedno pewne. Malina, Grzesiak i Mazurkiewicz- -Stefańczyk, a naprzeciwko nich słowo "dotyk". Każda z nich do słowa "dotyk" dodała siebie - i wyszły z tego trzy różne portrety dotknięć. I drugie pewne. Do portretów tych Kochan i Tlałka dodały siebie. Smakowita to była zabawa. Było czego słuchać. Jest o czym myśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji