Artykuły

Wieczory sałatki niejedzonej

Krakowski Salon Poezji. Wiersze Jeremiego Przybory czytały Magdalena Schejbal i Ewa Telega. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Skulony Polak - pan Nieduży, emeryt lub rencista z lat 60. ubiegłego stulecia, figurka, której pozostała tylko samotność i wielka, nieusuwalna miłość do pomidorów.

Przypomniał się na ostatnim Salonie Poezji. Przypomniał się Wiesław Michnikowski, który w Kabarecie Starszych Panów, jako pan Nieduży właśnie - kiedy przychodziła jesień a później zima, przeistaczał się w dużą nostalgię i wypełniał czekanie na lato nuceniem songu, którego nie sposób nie znać. Oto w gigantycznym wełnianym palcie z przepastnymi kieszeniami, w kapelutku o wywiniętym rondzie i z jak psu z gardła wyjętym szalikiem koloru cienia, sepleniąc lekko, głosem cienkim znów podśpiewuje sobie, bo komuż innemu?: "Addio, pomidory! Addio, ulubione! Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół!".

Przypomniała się ta doskonałość teatralna, bo Magdalena Schejbal i Ewa Telega czytały poezje Jeremiego Przybory, zaś Katarzyna Łachowska ją śpiewała z towarzyszeniem Marcina Mazurka przy fortepianie. Mówię o teatrze, bo o opowiastkach Jeremiego Przybory tak trzeba mówić. Rzec, iż to są jakieś tylko kruche dialożki estradowe, kabaretowa drobnica, pioseneczki śmiesznawe oraz, że w ogóle niepoważne toto, niepoważne, choć owszem, bardzo smaczne - tylko tyle rzec, to pomylić się fatalnie. Mówiąc "teatr", w istocie mówię o językowym krysztale, ogromie zdań nieomylnie ułożonych, które nie mogłyby inne być, bo gdyby były - nie byłaby możliwa cała ta ludzka, cudowna menażeria Kabaretu Starszych Panów, na czele z panem Niedużym.

Więc - Schejbal i Telega przywołały niegdysiejszą doskonałość tego kabaretu. I ma rację Telega, że gdy się wierszowane drobiazgi Przybory na głos czyta, a nie śpiewa - zupełnie nowe, nieoczekiwane smaczki się pojawiają. Bo nie ma już cugli muzyki, sprokurowane słowami obrazki wolniej w głowach słuchaczy powstają, są jakby dokładniejsze, bardziej mięsiste, spokojnie oddychają. I dzięki temu maestria autora na światło wychodzi ostrzej, jakby pełniej. Teatr zatem.

Pytany o to, jak pisze, Samuel Beckett bąkał: "Czekam. Tak długo, jak to konieczne, czekam, aż usłyszę tekst, jaki pragnę usłyszeć". Mówił tak o ogromie czasu potrzebnego na odrzucanie zbędnych nut, na eliminowanie zgrzytów metaforycznych, na ciągłe "zarzynanie" wszelkich intonacji choćby tylko odrobinę mętnych, co przyfruwały stadami, mamiąc tanią atrakcyjnością.

Owszem, bez zmrużenia oka zestawiam Becketta z Przyborą, lecz zestawiam ich tylko w sferze rzeczonej, wręcz nieludzkiej cierpliwości. Zestawiam ich, bo u Przybory, jak u Becketta, na początku którejkolwiek opowiastki musiał tkwić ten sam upór długiego czekania na językowy kryształ, na bezlitośnie czysty szereg dźwięków. Na tym polega każdy teatr naprawdę poważny, choćby sprawiał na pierwszy rzut oka wrażenie dziełka wyłącznie kabaretowego, chwilowego, lekkiego i bez głębszych znaczeń.

Schejbal i Telega czytały wybornie lekko. Przypomniały starą lekcję cierpliwości. Kto w teatrze potrafi dziś tak czekać? Pan Nieduży znów śpiewał w głowach widzów pieśń, której nie da się przemilczeć. "Addio, pomidory!/ Addio, ulubione!/ Słoneczka zachodzące/ za mój zimowy stół!/ Nadchodzą znów wieczory/ sałatki niejedzonej,/ tęsknoty dojmującej/ i łzy, przełkniętej w pół..." I tak dalej. Pamiętacie to jeszcze? Jak mocno? Jak słabo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji