Artykuły

Elektra i żebrak

"Elektra" Giraudoux w re­żyserii Edmunda Wiercińskiego na scenie Teatru Wojska Pol­skiego w Łodzi, rok 1946 - to przedstawienie przeszło już do historii, jako jedno z naj­świetniejszych w pierwszych latach powojennych; z kon­stelacją aktorów: młodziutka Mrozowska, Zelwerowicz i Woszczerowicz, Małynicz, Kreczmar. U progu trzydzie­stolecia wskrzesił tę sztukę Teatr Dramatyczny. Jakże ina­czej dziś zabrzmiała! Wtedy kojarzyła się ze świeżo minio­ną wojną i powstaniem war­szawskim. Dzisiaj niepokoi py­taniami na temat prawdy, bu­dowania czystymi rękami ży­cia osobistego i społecznego, wymierzania sprawiedliwości nawet za cenę nowych win i zagłady niewinnych. Kazi­mierz Dejmek po paru latach przerwy wrócił na scenę sto­łeczną i dał przedstawienie wybitne - co się zowie aktor­skie, z ogromną pieczołowi­tością dbające o słowo. Zresztą bez tej pieczołowitości nie ma sensu wystawiać Giraudoux. To nie jest pisarz, na któ­rym można dokonywać takich czy innych zabiegów inscenizacyjnych. Cała sztuka mieści się w słowie - także w tym przełożonym pięk­nie przez JAROSŁAWA IWASZ­KIEWICZA. Subtelność i wyszu­kana ozdobność, poetyckość i cel­ność intelektualna, ironia i fan­tazja, błyskotliwość i dowcip, me­taforyka i retoryka. To wszystko doprowadza nieraz Giraudouz do dość zimnej wirtuozerii. Prawdę rzekłszy, większość jego utworów - mimo formalnej doskonałości - brzmi dziś głucho. Ale nie "Elektra" i nie w takim podaniu, ja­kie otrzymaliśmy w Teatrze Dra­matycznym.

Rewelacją przedstawienia była Jadwiga Jankowska-Cieślak, pamiętna z filmu "Trze­ba zabić tę miłość". Zjawisko­wa Elektra. Drobna, wątła, krucha, z jasnym uśmiechem dziecka - wcielenie prawdy absolutnej. Broni swojej racji z nieustępującą siłą przekona­nia i młodzieńczą pasją, któ­ra nadaje głęboki ton i wyraz każdemu wypowiedzianemu słowu. Tych dwoje młodych - Elektra i chłopięcy Orestes (Marek Kondrat) walczą o czystość świata i sumień ludz­kich, o ocalenie wartości mo­ralnych nawet kosztem wiel­kich ofiar. Sile słabej Elektry nie może się oprzeć mocny Egistos. Gra go Andrzej Szczep­kowski jako człowieka zrów­noważonego, rozumnego, re­genta dbającego o dobro czy dobrobyt ludu. Nie bez win w przeszłości, ale pogodzonego z nimi w swym sumieniu Szczepkowski przechodzi od tonu swobodnej konwersacji towarzyskiej, tak właściwego w tej sztuce, do skupienia wewnętrznego w prezentowa­niu swoich przeciwstawnych Elektrze racji. Niech widz rozstrzyga, po której stronie jest słuszność. Zachęcają go do te­go pobudzające do wątpienia uwagi chóru Eumenid (Halina Dobrowolska, Krystyna Miecikówna, Janina Traczykówna).

Jest w tym przedstawieniu rola, którą bez przesady moż­na nazwać genialną i już dziś zapisać do historii aktorstwa polskiego. Żebrak Gustawa Holoubka. To nowy Holoubek, inny niż w dotychczasowych rolach - już w samej cha­rakteryzacji. Kołysze się na rozmiękłych nogach, z oczyma o wyblakłym, przysłoniętym mgłą blasku, z krótkim, ury­wającym nagle głos śmiechem, z zapijaczoną twarzą nędza­rza, który w postawie i zacho­waniu ma w sobie majestat boga. Z jaką finezją bawi się ironicznym komentarzem do wydarzeń, z jaką wiarą mówi o braterstwie jako najwyższym uczuciu odróżniającym ludzi od zwierząt. Dwie długie opo­wieści o zbrodniach, tej z prze­szłości i tej z teraźniejszości, podaje każdą w całkowicie odmienny sposób w ustawie­niu głosu, w operowaniu ge­stem. Obie narzucają widzo­wi i słuchaczowi sugestywność obrazu znacznie mocniejszą niż gdybyśmy ten obraz wi­dzieli pokazany na scenie. To jedna z tych ról, których każ­dy opis okazuje się bezsilny.

A oto pozostałe role. ZOFIA RYSIÓWNA jako Klitemnestra wy­raźnie nadużywała dramatycznych środków ekspresji. MAŁGORZA­TA NIEMIRSKA jako Agata, cudzołożna żona Prezesa Sądu Naj­wyższego (TADEUSZ BARTOSIK), brawurowo zagrała wielką sce­nę wyznań. ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ (Ogrodnik) ładnie wypo­wiedział tyradę o potrzebie ra­dości i miłości, o tym, że życie to dobra rzecz; wolałbym jednak przy tym układzie obsady widzieć w tej roli aktora bardziej mło­dzieńczego, rówieśnego wiekiem parze rodzeństwa - zyskałaby przez to wymowa przedstawienia.

Scenografia Jana Kosińskie­go bardzo piękna, znakomicie organizuje architekturę sceny, ale wydała mi się zbyt uklasyczniona i masywna, raczej dla Racine'a niż dla Giraudoux. W każdym razie "Elek­tra" to przedstawienie, o którym będzie się pamiętało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji