Artykuły

MARGINES ŚMIE(R)CI

"Śmieci" w reż. Piotra Łazarkiewicza w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, w Odrze ocenia Piotr Michałowski.

Twórczość dramatyczna Krzysztofa Bizia (rocznik 1970) wydaje się w pewnym stopniu reprezentatywna dla dominującego nurtu ożywionej w ostatnich latach rodzimej dramaturgii, który można wiązać zarówno z psychologizmem, jak naturalizmem czy małym realizmem, penetrującym ciemne zaułki współczesności. Ponadto rozdrapywanie ran i bolesną wiwisekcję skrajnych zjawisk patologii społecznej można uznać za następny krok w tym samym kierunku, który przed 30 laty wytyczyło "kino moralnego niepokoju". Teatr staje się bowiem w podobny sposób "zaangażowany", a podejmowane przezeń analizy psycho-socjologiczne zbliżają się raz do bieguna publicystyki interwencyjnej, kiedy indziej - egzystencjalno-etycznych uogólnień. Warto się zastanowić, czy to odgrzewanie dawnych motywów i stylistyk, ich pogłębianie lub eksperymentalna synteza inicjuje nurt główny w teatrze początku XXI wieku, czy też zaledwie jest spóźnionym odblaskiem przeszłości, suplementem do odkryć sprzed dwustu lat, uzasadnionym jedynie aktualnością tematów podejmowanych przez teatr, który odczuwa kolejną potrzebę zbliżenia się do życia.

Bizio zadebiutował sztuką Porozmawiajmy o życiu i śmierci, której prapremiera (wyreżyserowana przez Tomasza Mana) odbyła się w Teatrze Współczesnym w Szczecinie w 2001 roku. Jest to dramat o rozpadzie więzi w rodzinie, gdzie każda z trzech osób (ojciec, matka, syn) przeżywa swoje kłopoty, rozterki i upadki w osamotnieniu. Ale jest to zarazem dramat rozbieżności komunikacyjnej, w którym prawie zanika kontakt między interlokutorami, a toczy się głównie w monologach jednostronnie słyszanych rozmów telefonicznych. A zatem - swoisty metadramat, będący dalekim echem eksperymentalnych "antydramatów" Różewicza. Telewizyjna adaptacja tej sztuki, dokonana przez Krystynę Jandę (2003), była już innym nieporozumieniem, bo nie komunikacyjnym, ale niestety artystycznym. Dodatek w postaci pantomimicznego przerywnika ze scenami drogi krzyżowej miał być zapewne reinterpretacją wzbogacającą pierwowzór o wyraźne przesłanie moralne. Stał się jednak tyleż szlachetnym, co kiczowatym dopowiedzeniem łatwej puenty, pasującej zapewne do wielu innych sztuk, ale na pewno nie tej.

Kolejny utwór, Toksyny (2002), wystawiany w Radomiu, Łodzi i Krakowie, realizowany ponadto w chorwackim radiu i na jednej ze scen berlińskich, również miał swą wersję w Teatrze Telewizji, wyreżyserowaną tym razem przez Annę Augustynowicz. Toksyny to pięć epizodów luźno powiązanych motywem pary protagonistów: Mężczyzny Starszego i Młodszego, którzy jednak nie zachowują personalnej tożsamości w kolejnych scenach, a jedynie reprezentują niezmiennie dwa konfrontowane ze sobą pokolenia. Właściwie walczą ze sobą w różnych sytuacjach nie dwie osoby, ale wyabstrahowane przeciwne racje, przy czym wcale nie chodzi o jednostronne wartościowanie postaw, gdyż zmienia się kierunek aktu oskarżenia. Kolejne epizody prezentują tylko wybrane aspekty pokoleniowego konfliktu i nie aspirując do syntetycznej diagnozy, niepokoją poprzez dysonans poznawczy.

Trzecia sztuka, Lament (2003), to z kolei nie tyle "dramat rozbieżny", ile dramat samotności. Tym razem trzyosobowy układ obejmuje matkę, córkę i wnuczkę, ujawniając trwale przepaści międzygeneracyjne - nieprzezwyciężalny już rozdźwięk światów odrębnych, wprawdzie wzajemnie konfliktowo uwikłanych, ale w taki sposób, że nawet nie znajduje ujścia w dialogu. Trzy osobne monologi wewnętrzne tworzą zbiór zamknięty i komplementarny, ale widoczny dopiero w perspektywie odbioru. Znów temat, jakim jest kryzys porozumienia, narzuca "ułomną" formę teatru - niby refleks dawnego awangardowego samobójstwa Sztuki.

Utwór najnowszy, zatytułowany Śmieci, nie jest już dalszym etapem redukcji dialogu, ale odwrotem ze ścieżki eskalacji "antydramatyczności". Poza tym nie mieści się tematycznie w porządku ani generacyjnym, ani rodzinnym, gdyż opowiada historię bezdomnego starca i niewidomej staruszki, której ten odpłatnie robi zakupy, mamiąc świetlaną wizją wspólnego biznesu, ale jednocześnie przy pomocy kolegi podstępnie planuje zbrodnię i rabunek.A zatem kryminał obyczajowo-moralistyczny w stylu odfilozoficznionego Dostojewskiego.

Piotr Łazarkiewicz w swej prapremierowej inscenizacji narzucił szybkie tempo dialogom, celowo nienaturalne i deformujące założony przez autora realizm sytuacyjny; wprowadził ponadto groteskową, niemal pantomimiczną umowność ruchu scenicznego, a całą przestrzeń intrygi i zbrodni umieścił w szczelnej trzysegmentowej klatce, zasłoniętej od strony widza czarnym tiulem. W ten sposób wycinek świata zamknięty został w cudzysłów sztuczności jako strefa osobna, nisza bezpiecznie odległa, a przede wszystkim umowna. Izolowana przestrzeń nie jest obliczona na katharsis, ani nawet odruchy empatii. "Margines społeczny" zamiast narzucać się świadomości widza, zostaje jeszcze bardziej w niej zmarginalizowany. Ożywa dopiero pod koniec, podczas rozterek morderców na miejscu zbrodni - w pomysłowej scenie z latarką, którą złodzieje rozświetlają gorączkowo plądrowane mieszkanie. Ostre błyski zimnego światła rozcinają szary monolit mroku, skupiając całą emocję gestu i słów artykułowanych z drżeniem ciała. Ruchy latarki wskazują nawet na jakąś niespełnioną do końca możliwość animacji światłem, która udźwignie to, co najbardziej niewyrażalne. Ale ten pomysł wykraczałby już zbyt daleko poza projekt przedstawienia, jakim jest dramat napisany przez wnikliwego obserwatora współczesności, któremu niespieszne do wielkich metafor.

Bizio lubi charakteryzować swe postaci przy pomocy kolorystyki. Już członkowie rodziny występujący w debiutanckiej sztuce oznaczeni zostali umownie jako: Czerwona (matka), Niebieski (ojciec) i Biały (syn). Chodzi raczej o moralitetowe stypizowanie, gdyż trudno doszukać się tu inspiracji flagą francuską czy nawiązującą do niej filmową trylogią Kieślowskiego Trzy kolory. Barwy zaprojektowane w najnowszym dramacie są mniej kontrastowe i nawiązują do zasugerowanej w tytule estetyki śmietniska: Brązowa, Szary i Biały. W prapremierowej inscenizacji zróżnicowanie to zostało niemal całkowicie zredukowane do trzech odcieni szarości, przez co zaciera się opozycyjny podział na przestępców i ich ofiarę, rozciągając motyw tytułowych "śmieci" na ocenę całej trójki. Ocenę wziętą w cudzysłów jako potoczne i krzywdzące wykluczenie "marginesu", w którym niski status społeczny bywa niesłusznie utożsamiany z upadkiem moralnym.

Śmiałą reinterpretacją jest również zaskakująca obsada, gdyż troje staruszków zagrali aktorzy znacznie młodsi: Arkadiusz Buszko (Szary), Wojciech Brzeziński (Biały), a największą wątpliwość budzi tryskająca zdrowiem i erotyzmem Maria Peszek w roli Brązowej - ociemniałej rencistki, byłej wieloletniej szatniarki w operze. Zmiana tak radykalna powoduje nie-wiarygodność wcieleń i oznac

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji