Artykuły

Ja się tylko drę

Ten materiał jest nieco osobisty. Chociaż ja nigdy nie pozwolę sobie na to, żeby atrakcyjność tego, co robię na scenie, budować na moich obyczajowych przeżyciach - o nowej płycie opowiada JANUSZ RADEK, wokalista i aktor.

DZIENNIK ZACHODNI: Przygotował pan materiał na nową płytę pod tytułem "Dom za miastem"...

JANUSZ RADEK: Przez ostatnie dwa lata dużo jeździłem, poznawałem różnych ludzi. Zacząłem się zastanawiać, jakie są koszty tego, że co niektórzy chcą być artystami, chcą osiągnąć sukces i wyrastać ponad przeciętność. Nieraz zastanawiam się, czy uśmiechnięty człowiek, który spogląda na mnie z gazety, rzeczywiście jest szczęśliwy. O tym jest ten program.

A pan jest człowiekiem szczęśliwym?

- Staram się. Bywam szczęśliwym człowiekiem. Ten materiał jest nieco osobisty. Chociaż ja nigdy nie pozwolę sobie na to, żeby atrakcyjność tego, co robię na scenie, budować na moich obyczajowych przeżyciach. Czasem zastanawiam się, czy wybrałem dobrą drogę.

Jaką pan płaci cenę za to, że chce być artystą?

- Zdarzało się, że gdzieś byłem, chociaż nie do końca chciałem. Musiałem być, bo taki był wymóg wydawcy. Chcąc być grzecznym, starałem się dopasować. Ale stwierdziłem, że nie wszyscy muszą mnie lubić. Musi być taki człowiek, który mnie nienawidzi i taki, który mnie kocha.

A fani, czy oni mogą kochać?

- Uwielbiam spotykać się z ludźmi, szczególnie po koncercie. Moją wielką wadą jest to, że nie posługuję się komputerem. Nie mogę się przełamać, pisząc do kogoś e-maila. Znam ludzi, którzy są artystami, i nie są szczerzy. Wypisują różne bzdury na forach internetowych. Wolę spotkać się z człowiekiem, a nie pisać, że np. dzisiaj włożyłem żółtą koszulę. Co to kogo obchodzi?! Zacznijmy żyć własnymi wrażliwościami, a nie tym, czy Ozzy Osbourne zrobił dzisiaj kupę! Każdy jest na tyle interesujący, że powinien znajdować to wszystko w sobie, a nie interesować się, czy Michał Wiśniewski rozwodzi się czy nie. Ludzie sceny często nie mają szacunku do publiczności. Bo jak można mieć szacunek, jeśli np. występuje się w serialu, którego się nie cierpi? Ma się aspiracje do grania Hamleta, a gra się w jakimś taśmociągu? Potem nie lubi się tego kogoś, kto takie rzeczy ogląda. I o tym też są nowe piosenki.

Skąd tytuł nowego materiału?

- Dla wielu ludzi dom za miastem jest symbolem sukcesu, szczęścia. Młody człowiek wyjeżdża do wielkiego miasta, robi karierę, a później wraca i buduje sobie dom za miastem. To po części autobiograficzne, bo ja właśnie stawiam taki dom.

Znowu wykreował pan bohatera, który opowiada kolejne historie.

- Tak, to Mateusz. Mam wielką słabość do tego imienia. Jest bardzo uniwersalne. Wydaje mi się, że ludzie noszący to imię przeżyli różne sytuacje w swoim życiu i dochodzą do jakichś mądrości. Takim człowiekiem jest Mateusz Pospieszalski. Miałem okazję pracować z nim. To człowiek, który ma ugruntowaną wiedzę i spokój.

Większość tekstów napisał pan sam.

- Na początku chciałem, żeby teksty napisał Robert Kasprzycki, mój dawny współśpiewak. Ale Robert ma ostatnio ciężkie spojrzenie na rzeczywistość. Wziąłem więc od niego tylko kilka tekstów, a resztę napisałem sam. Chciałem opowiedzieć o rzeczach bardzo ważnych, ale z dystansem do samego siebie, nie bez pewnej kpiny. Jestem zadowolony z efektu. Te piosenki dobrze oddają stan, w jakim obecnie jestem.

A jak brzmi muzyka?

- Jestem miłośnikiem melodii i Paula Mc Cartneya. Zrobiłem więc piosenki, które mają dużo melodyki. Dwie czy trzy idą nawet w kierunku wodewilu. Lubię pewną teatralność w angielskiej muzyce, na przykład w twórczości Robbiego Williamsa czy Dawida Bowiego. Generalnie nowe piosenki to opowiadania, które tworzą wspólną opowieść. To mały teatrzyk każdej piosenki.

Kiedy materiał usłyszymy na płycie?

- Najpierw są recitale, później będzie płyta. To jest celowe. Po kilku miesiącach wie się o wiele więcej o tekście, a także o rzeczach technicznych. Wchodzi się do studia na zasadzie zagrania koncertu. Niektórzy dopiero w studio dopisują teksty. Ja tak nie robię. Płyta musi się ukazać do końca listopada, ale myślę, że wyjdzie pod koniec czerwca.

Planuje pan kilka innych niż do tej pory koncertów.

- Chcę latem zagrać dla publiczności nieteatralnej, może nawet przypadkowej. Bo zazwyczaj grywam w takich miejscach jak teatr. Mam za dobrą publiczność. Powinienem zmierzyć się z ludźmi, którzy nie chodzą w ogóle do teatru, a przychodzą na plenery, festyny. Często nie wiedzą, kim jest człowiek, który dla nich śpiewa. Widziałem kiedyś na żywo Maćka Miecznikowskiego z zespołu Leszcze. Co on potrafi zrobić z publicznością! Jest zdecydowanie najlepszym show-menem w Polandzie.

Pana pierwszym programem była "Królowa Nocy". Ponoć reżyser szukał kobiety do zaśpiewania piosenki "Ja jestem wamp". Ale usłyszał pana...

- Łukasz Czuj przygotowywał spektakl zatytułowany "Opowieści Jedenastu Katów". Chciał, by "Wampa" zaśpiewała kobieta. Ale przyjechał na premierę "Jesus Christ Superstar". I zobaczył gościa, który lata po scenie, drze ryja jak się tylko da. Pomyślał, że skoro facet ma tak rozciągniętą skalę, to może zaśpiewać. To byłem ja. Moje wykonanie wpisało się do konwencji kabaretów berlińskich. To była zgrywa - faceci przebierali się za babki i śpiewali różne prowokacyjne piosenki. Kilka lat później Łukasz wpadł na pomysł, żeby zrobić taką zgrywę, ale już tylko ze mną. Tak powstała "Królowa Nocy" ze składem na akordeon, kontrabas i skrzypce...

...i wcielał się pan w rolę wampa, drag queen.

- To było na zasadzie zmieniania kanałów. Mamy całą stertę modelowych nieprawdziwości, takich wałków, złotych marynar. Wampów, które oglądamy i podziwiamy. Ten program to takie dziwadło, cyrk muzyczny.

Podobno powstanie druga część "Królowej Nocy".

- Tak, "Pocztówki z DDR". To będą najważniejsze pieśni naszych sąsiadów zza Odry. Zarówno pieśni partii komunistycznej, jak i takich zespołów jak Karat czy Puhdys. Przygotujemy na przykład pieśń "Dziadek piaskowy" w lekko heavymetalowej formie. Będzie śmiesznie. Program będzie miał swoją premierę w Warszawie, a później pokażemy go m.in. w Berlinie.

Wspominał pan "Jesus Christ Superstar", w którym występuje pan do dziś.

- To jedyny spektakl, w którym zostałem. Gram postać Judasza. Tak naprawdę w każdym z nas jest pierwiastek Jezusa i Judasza.

Ten spektakl to kuźnia talentów. Oprócz pana śpiewa w nim m.in. Maciej Balcar, obecnie wokalista Dżemu.

- Maciek to mój ulubiony baryton. To najbardziej wzruszająco śpiewający facet, jakiego znam. Bo ja się tylko drę. Pamiętam jego solową płytę. Spotykamy się, wiem, że ma ciekawe pomysły. To wyjątkowo zdolny człowiek. W Dżemie pasuje idealnie. On lubi taki styl śpiewania, przeżywania.

Startował pan w eliminacjach Eurowizji. Teraz w tym konkursie ma nas reprezentować zespół Ich Troje.

- I bardzo dobrze. Ich Troje to bardzo dobra kapela, nowocześni Europejczycy. Ja poszedłem do Eurowizji, bo chciałem dotrzeć do tej dużej widowni. W Polsce nie ma programu, który przyciągnąłby aż tylu widzów. Nie zamierzam się krygować i mówić, że wolę mieć małą, ale inteligentną publiczność. Nieprawda, chcę każdemu, w miarę możliwości, przekazać swoją wrażliwość. Bardzo chcę trafiać do tych dwunastu milionów ludzi i do tego jednego na koncercie.

Panie Januszu, z wykształcenia jest pan historykiem.

- Skończyłem Uniwersytet Jagielloński, obroniłem się, ale nie odebrałem dyplomu. Wcześniej studiowałem prawo i inne rzeczy.

Chciał pan zostać nauczycielem?

- Nie, nauczyciel to jest odpowiedzialna praca. Straszne obowiązki! Bardzo lubiłem historię. Był taki okres, że zamierzałem zostać historykiem. Chciałem być kustoszem na Wawelu. Teraz chętnie wracam do historii. Ostatnio zakupiłem sobie książkę "Ludwik XIV" z serii Ossolineum. Bardzo ciekawa lektura.

A pana żona jest prawnikiem...

- Sędzią. Nadaje się do tej pracy. Do wszystkiego podchodzi systematycznie. Jest pierwszym recenzentem mojego śpiewania. Zawsze mówi, że moje piosenki nie mogą być puszczane w radio, bo biura przestaną pracować i wszyscy będą słuchać. Moje piosenki, według niej, przeszkadzają również w prowadzeniu samochodu. Żona mówi mi: "Stary, ty śpiewasz tak, że ludzie muszą cię słuchać".

A mała Zuza?

- Zuza ma siedem lat. Zastanawiamy się, czy posłać ją do szkoły muzycznej. Bo szkoły kształcą albo wirtuozów, których jest kilku, albo muzyków zasilających później kadrę bezrobotnych w trzecim pulpicie skrzypiec. Są jeszcze ogniska muzyczne, ale one głównie zdzierają pieniądze.

***

Kim on jest

Janusz Radek urodził się w 1968 roku. Jest wokalistą i aktorem, chociaż mówi, że tylko "aktorzy". Oprócz klasycznego męskiego repertuaru, brawurowo wykonuje też piosenki wymagające kobiecej skali głosu. Zadebiutował na Olsztyńskich Zamkowych Spotkaniach z Poezją w 1990 r. i od razu zdobył pierwszą nagrodę. Był wokalistą zespołów rockowych Moonwalker i Obcy. Grał w spektaklach "Sen nocy letniej" "Berlińska Rewia Kabaretowa", "Opera za trzy grosze", "Gorączka". Do dziś występuje w "Jesus Christ Superstar.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji