Warszawskie Metro
W samym tylko Teatrze Dramatycznym spektakl obejrzało ponad 400 tysięcy widzów, wkrótce odbędzie się siedemsetne przedstawienie. Optymiści wróżyli rok grania przedstawienia "Metro", pesymiści - miesiąc, realiści mówili o stu spektaklach. Po prawie dwóch latach występów wszystko wskazuje na to, że jeszcze w tym roku "Metro" obejrzy półmilionowy widz. - Przegrałem, ale zawalczyłem - mówi o amerykańskiej przygodzie spektaklu Janusz Józefowicz.
30 stycznia 1991 roku w Warszawie pojawiło się "METRO". Wprawdzie nie w Natolinie, Kabatach i Stokłosach, tylko w Pałacu Kultury i Nauki, ale za to ze stacją docelową w krainie marzeń - przy ulicy Broadway w mieście Nowy Jork.
Przypomnijmy dzieje tego odważnego przedsięwzięcia: Panie Agata i Maryna Miklaszewskie napisały libretto, Janusz Stokłosa stworzył piękną muzykę, Janusz Józefowicz całość wyreżyserował, a Wiktor Kubiak - pierwszy w dziejach polskiego powojennego teatru prywatny producent - sfinansował szalony pomysł i zaczęło się!
Optymiści wróżyli rok grania, pesymiści - miesiąc, a raczej realiści mówili o stu przedstawieniach. Czas jednak mijał, kolejne premiery w teatrach (w Dramatycznym też) powstawały, by szybko zejść ze sceny, a ten niezwykły spektakl nieustannie przyciągał tłumy publiczności. Dlaczego niezwykły? Ano właśnie! W odpowiedzi na to pytanie tkwi być może tajemnica sukcesu tego przedsięwzięcia. Nigdy dotąd bowiem nie zdarzyło się w polskim teatrze, by zespół złożony z tak zwanych "amatorów" stworzył widowisko profesjonalne pod każdym względem. Młodzi wykonawcy nie zatracili przy tym skarbu najcenniejszego - świeżości i spontaniczności.
To właśnie sprawiło, że nieomylna warszawska publiczność poczuła wielką sympatię do artystów "METRA"; powstał nawet klub fanów spektaklu, którego liczni członkowie oglądali przedstawienie wielokrotnie.
Tę sympatię można także wyrazić w konkretnych liczbach: musical w samym Teatrze Dramatycznym obejrzało ponad 400 tysięcy widzów i wielkimi krokami "METRO" zbliża się do kolejnego jubileuszu - wkrótce siedemsetne (!) przedstawienie, rzecz niespotykana dotąd w naszych teatrach.
Ambicją twórców musicalu jest przekroczenie w tym sezonie liczby 500 tysięcy widzów - ilości porównywalnej z osiągnięciami największych zagranicznych scen musicalowych.
Metro w Ameryce
16 kwietnia 1992 roku, po trzech tygodniach "previousów" czyli pokazów przedpremierowych, w jednym z największych teatrów na Broadwayu - "Minskoff Theatre", odbyła się wymarzona amerykańska premiera "METRA". Nastroje były optymistyczne. Oto jak Janusz Józefowicz opisuje atmosferę tamtych dni:
"METRO" naprawdę podobało się nowojorczykom, czego dowodem były reakcje w trakcie i po spektaklu. Reakcje niesamowite, jakich nie widzieliśmy nawet w Polsce. Proszę sobie wyobrazić, że ludzie dosłownie wyli z zachwytu, a stojącej owacji nie było końca.(...) Obejrzało nas około 40 tysięcy osób. Zaczęto o nas mówić, rozpoznawać w mieście, prosić o autografy. I to wszystko działo się na Broadwayu! Doprawdy wyglądało to jak jakaś bajka".
Krytyka jednak była innego zdania. Zdecydowanie negatywnie ustosunkowała się do produkcji zza Oceanu. Oto jak Janusz Józefowicz tłumaczy to zjawisko:
"...Przy całym kompleksie kultury europejskiej, jaki mają Amerykanie, Broadway jest ich wynalazkiem, jest czymś, czym bardzo się chlubią i z czego są dumni. Frank Rich, który jest tam wyrocznią w sprawach teatru, nie ukrywa swoich lekko szowinistycznych poglądów na ten temat. (...) To, co o "Metrze" napisał na łamach "New York Timesa", nie było rzetelną, fachową krytyką spektaklu, jakiej się spodziewałem, ale krytyką całego przedsięwzięcia. Pytał, jak to możliwe, żeby przyjechał jakiś Kubiak, wynajął największy teatr na Broadwayu i wystawił musical." A potem dodaje z westchnieniem:
"Fachowcy obliczyli, że gdybyśmy zainwestowali w reklamę i grali jeszcze przez cztery tygodnie, byłaby szansa uratowania "Metra". Ale na to potrzeba było jeszcze około 4.5 miliona dolarów..."
Tych pieniędzy nie było i "Metro" wróciło do kraju. Jeszcze raz Janusz Józefowicz: "Przegrałem, ale zwalczyłem. Dla mnie jako artysty była to wielka przygoda. Taki Mount Everest".
Tour de Pologne
Po powrocie odpowiadając na zapotrzebowanie polskiej publiczności, "Metro" wyruszyło w tourne po kraju. Byli między innymi w Łodzi, Zabrzu, Krakowie, Gdańsku, Koszalinie, Szczecinie, Krakowie i Lublinie. Wszędzie przyjmowani równie entuzjastycznie, bisując wielokrotnie po każdym spektaklu, młodzi artyści znów całym sercem oddali się pracy i - marzeniom.
Tymczasem nowojorska przygoda powróciła do nich przyjemnym echem - w Warszawie oczekiwała wiadomość o nominacji "Metra" do najbardziej prestiżowej musicalowej nagrody na świecie - "TONY AWARD" za najlepszą oryginalną partyturę teatralną w sezonie 1991/92.
Czas nie stoi w miejscu dla młodych wykonawców. Wielu z nich rozpoczęło indywidualne kariery (nie rozstając się jednak z "Metrem"). Powstają też nowe zespołowe przedsięwzięcia pod patronatem znakomitego duetu Józefowicz-Stokłosa: na deskach teatru "BUFFO", który obecnie jest ich macierzystą sceną, można już oglądać spektakl "Do grającej szafy grosik wrzuć", którego premiera odbyła się podczas festiwalu w Opolu.
W przygotowaniu przedstawienie oparte na twórczości J. Brela, trwają też prace nad kolejnym wielkim przedsięwzięciem - ma nim być musical "Piotruś Pan", do którego libretto pisze ...sam mistrz Jeremi Przybora!
A "Metro", mimo zmiany na stanowisku dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego nadal można oglądać na deskach tej samej obrotowej sceny przy Placu Defilad. Pierwsze przedstawienie w tym sezonie odbyło się 6 września. Dziś natomiast, na Placu Zamkowym, mogą warszawiacy podziwiać swoich artystów w składance najpopularniejszych przebojów musicalu, a także w piosenkach ze spektaklu "Do grającej szafy grosik wrzuć". Dobrze się stało, że "Metro" na dobre wrosło w krajobraz teatralnej Warszawy.