Artykuły

Made in Poland

"Dekalog" w reż. Tiana Gebinga w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

Reżyser zdecydowanie nie stąd. To widać, bo tytuł zgadza się z resztą, która też jest o dziesięciu przykazaniach. Nie jak w tutejszym konceptualizmie, że robisz projekt na temat płaskostopia i nazywasz go "Hamlet" albo "Biegunka, której nie przeżyłam". "Miało być o Kazachstanie, ale co ja mam powiedzieć, ja jestem z Warszawy, no to może o mnie, jak nie czaję Kazachstanu". Gdyby Tian Gebing był Agnieszką Jakimiak, wyszłoby mu przedstawienie "Księga Wyjścia. Tysiąc pięćset rzeczy, których o niej nie wiem" albo "Teren badań: literatura religijna z Bliskiego Wschodu". Tymczasem jego "Dekalog" ma sens, klimat, ręce i nogi, ewidentnie w Chinach nikt nie jest po MISH-u!

Dramaturg nasz, miejscowy, i trochę go ponosi w kierunku "ale wam powiem!". Gdy nawiedzi cię odczucie, że "pierdolić taki tekst", wypuść drugim uchem, niech sobie gadają. Czasem to brzmi jak piękny film ze zwalonym synchronem, dźwięk nie nadąża. Don't worry. Musicie wiedzieć, że dramaturgia znaczy risercz plus montaż: nawynajdywać, skopiować i wkleić. Akty prawne, Biblia, "Czerwona książeczka" - nawet sprytnie, patrząc od strony prawa autorskiego. Powstaje ścieżka tekstowa, oczywiście zaangażowana, nie inaczej, i albo ona jest głupia, albo ty. Najlepiej dla tego spektaklu byłoby, gdyby był po chińsku. (Wiem, "po mandaryńsku", ale to nie brzmi). Wtedy byśmy nie słyszeli, że aktor mówi "z DWUTYSIĘCZNEGO czwartego". To nie ja jestem grammar Nazi, to Stary jest Narodowy, i błędy może w nim robić wyłącznie Masłowska. Gdyby scenariusz mógł mieć osobny tytuł, inny od całości, byłoby to "Lorem ipsum", literacka wata, której celem jest zapychać, nie przeszkadzając. Przyznam jednak, że dobrze wykombinowali ze streszczaniem Księgi Wyjścia - z wycięciem nazw własnych; w oryginale ten tekst ma tytuł "Imiona". Polecam wczuć się w reżysera, który nie mówi po polsku ani po angielsku, zatem napisy też mu wiele nie pomogą. W "Dekalogu" Tiana Gebinga nie ma nic do rozumienia, ale wszystko do chłonięcia.

Na moje oko ten spektakl jest arcydziełem, co może powiem wprost, bo z poprzedniego akapitu to nie wynikało. Jest arcydziełem właśnie jako SPEKTAKL, coś do oglądania, przeciwieństwo teatru Iwana Wyrypajewa, u którego najlepiej siedzieć z zamkniętymi oczami. Bycie arcydziełem to posiadanie JEDNEJ wady (jak wyżej). Arcydzieło bez wad to nie arcydzieło, tylko Krystian Lupa. Piszę, że "na moje oko", bo w sumie to nie wiem, "ja to nie mózgiem mam" (Demirski, "nie-boska komedia"). Nie wiem, nie znam się, ale przecież czuję, jak po zjedzeniu w nowym barze. Dobrze mi było w trakcie, po i dzień po. Czyli, myśląc "teatrem krytycznym", chyba słabe, ponieważ dzieło wysokoartystyczne winno przeczołgać widza i zgwałcić przez uszy. Zresztą tacy też byli, co wychodzili. Więc jak by nie spojrzeć, sukces, i nie dam złego słowa powiedzieć. Naukowczynie będą miały gadania na semestr, czy ten spektakl jest w pełni wegański, czy nie zawiera śladowych ilości żelatyny i orientalizmu, takiego E666, od którego z Chin robi się zupka chińska, "Wieczór orientalny" a la Teatr Buffo. A niech zawiera, ja lubię. Cieszę się, że mamy spektakl, który się nie śpieszy, nie wstydzi podniosłości i nie każe śmiać.

Doczekaliśmy, Paulina Puślednik wreszcie w czymś zagrała. I to jak! Naga w żywym obrazie, ubrana w egzorcyzmie. Ile to już, dwa lata? Od "Króla Ubu", bo "Gyubala Wahazara" i "Książki telefonicznej", za przeproszeniem, nie liczę. "Płatonowa" też niestety - nie zagrała, choć miała; miała także u Frljicia, ale to akurat lepiej, że nie wypaliło, sądząc po żenadzie "nie-boska. wyznanie". Jej występ w "Pawiu królowej" zmienił moje życie, wtedy mi odbiło, i teraz macie, wiadomo, komu dziękować. To o nią była jatka z Drewniakiem, kto jest większym psychofanem. Jest w tej aktorce coś niedostępnego i dlatego szalejemy. Co do Katarzyny Krzanowskiej, to nie poznaję kolegi: z tą dopinką sama wygląda jak importowana. Takich dźwięków z jej gardła to jeszcze nie grali i też nigdy nie słyszałem, by ktoś tak przeżywał, gdy mu idzie w grze planszowej. Aktorka dramatyczna! Krzysztof Stawowy rozwija kreację z epilogu "Króla Ubu" i wychodzi mu kung-fu panda. Reżyserzy ze wszystkich kontynentów uwzięli się, żeby obnażać tyłek Błażejowi Peszkowi, czy to wprost ("Oresteja"), czy to na niby ("Ubu"), tutaj ma ZŁOTY, rola "Złoty cielec". Szymon Czacki kontynuuje falę wznoszącą, na której jest od czasu "nie-boskiej komedii". Gra odruchowe "made in China" skojarzenie, harówkę po pachy (por. "Ojciec matka tunel strachu": "Jesteś w biurze, w takim ołpen spejsie, chiński żebrak zabiera ci stanowisko pracy"). Zgrabnie wypada Grzegorz Grabowski w roli ameby. To, co zaciężny reżyser zrobił z Martą Ścisłowicz, można spokojnie nazwać "poskromieniem złośnicy", brawo dla niej i dla niego. Małgorzata Gałkowska w roli kapłanki (po katolicku: gosposi) wprowadza w wieczór i trzyma strukturę, objaśni liturgię, pomodli się. Aktorki Gebinga, Yan Lei i Yanan Wang, chodzą boso, jak Mojżesz przed gorejącym krzewem. Nie robią popisu, żeby nie utrudniać sprawy aktorstwu bytomskiemu, które je zastąpi.

Konikiem Tiana Gebinga jest ruch, teatr fizyczny, który jeśli chce politykować, musi to przepuścić przez nogi aktora, a nie samą buzię. Miejscami w ogóle pozbawia ich twarzy, muszą ją sobie trzymać pod pachą. Ramą fabuły jest oddech, na początku jako inspiracja, WDMUCH, gdy Wschód zaraża Zachód prawem (judaizm i chrześcijaństwo też są "orientalne"), na końcu jako ZDECH, gdy Zachód się orientuje, co zrobił Wschodowi, i postanawia zatańczyć się na śmierć tańcem typu "tetris" (od przodu sceny do tyłu i jeszcze raz, i jeszcze raz...). Trzeba było artysty z bardzo daleka, żeby w lasce Mojżesza zobaczyć bejsbol, pałę do pałowania! Niby jasne, ale sam na to nie wpadłeś. Nie powiedzą ci tego, oni to POKAŻĄ. Można by rozszerzyć na pastorał biskupi. Nad sceną ufo, krzyżówka Borczucha z abażurem Ikea. Kolorowe światełka, pleksa w wersji oszczędnościowej, tzn. folia. Na sznurku zjeżdża menora, jakby się Buszewiczowi czknęło "Aktorami żydowskimi". Wszedł do "Dekalogu" jako dramaturg z urzędu oraz ten od "Kwestii techniki", gdzie było lokowanie produktu made in Japan, karate na tle haiku. Jakoś się to wszystko splata (hasztag Goethe) w "dywan Wschodu i Zachodu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji