Artykuły

Giselle przepołowiona

"Giselle" w choreogr. Romana Komassy w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Barbara Kanold w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

W gdańskiej "Giselle" choreograf Roman Komassa odszedł od dziewiętnastowiecznej tradycji, zrezygnował z klasycznego tańca na pointach, zmieszał rozmaite techniki tańca, wprowadził nowoczesny gest i ruch. I trzeba przyznać, że przy pewnych niedostatkach stworzył widowisko żywe, zwarte, wyraziste.

Balet Adolphe'a Adama w Gdańsku po raz pierwszy obejrzeliśmy w roku 1977 w realizacji Jerzego Michalaka i choreografii Ksenii Ter-Stiepanowej. Parę głównych bohaterów zatańczyli wtedy soliści Ewa Napiórkowska i Andrzej Bujak, obecni na niedzielnej premierze w charakterze widzów. Romantyczna ramotka w klasycznej choreografii wróciła na scenę w 2000 roku w adaptacji Sławomira Gidla z Małgorzatą Insadowską i Leszkiem Alabrudzińskim.

Tym razem obejrzeliśmy spektakl nieco dziwny, składający się z dwóch, zrealizowanych w absolutnie odmiennej estetyce, części. W programie wyczytałam co prawda, że do przedstawienia nowej wersji "Giselle" ośmieliły realizatorów udane próby Matsa Eka i Borysa Ejfmana, ale "szacunek wobec genialnej klasycznej wersji, której wartości nie sposób podważyć, kazał nam oddać jej hołd, zachowując niemal bez zmian akt drugi, prezentowany w układzie Corallego, Perota i Petipy". To tak jakby zatrzymać się w pół drogi.

Akt pierwszy zrealizował według własnego pomysłu choreograf Roman Komassa. Zachowując wątek miłości Giselle do Alberta, choreograf wyprowadza swoich bohaterów na bliżej nieokreśloną wyspę. Nie odrzuca ukazanych w tradycyjnym libretcie relacji między czworgiem protagonistów - Giselle, Batylda, Albert i Hilarion, jednak próbuje je pokazać w nowy, własny sposób. Nie zawsze do końca czytelny. Myślę, że temu nowemu librettu zabrakło klarowności w fabule.

W realizacji choreograf odszedł od dziewiętnastowiecznej tradycji, zrezygnował z klasycznego tańca na pointach, w przypadku pań zmieszał rozmaite techniki tańca, wprowadził nowoczesny gest i ruch. I trzeba przyznać, że przy wspomnianych niedostatkach tworzy widowisko żywe, zwarte, wyraziste. Tancerze gdańscy nie bardzo przyzwyczajeni do tego gatunku tańca potraktowali spektakl jako pewnego rodzaju wyzwanie do sprawdzenia się w nowoczesnych technikach. I radzą sobie na ogół dobrze.

Na pierwszy plan, zgodnie ze scenariuszem, wysuwa się Anna Kipszydze w roli Giselle. Tancerka ma znakomite warunki fizyczne, skacze wysoko, lekko, z wdziękiem wykonuje trudne pas. Jest utalentowana aktorsko, a przy tym obdarzona urodą. Kipszydze to dobry nabytek naszego baletowego zespołu. Podobała się również Elżbieta Czajkowska w roli Batyldy, tancerka dobrze czująca się w tańcu współczesnym. Partnerowali im Kamil Jędrycha jako Albert oraz Edward Bablidze - Hilarion, któremu choreograf nie ułatwił zadania w rysunku psychologicznym postaci.

Po przerwie obejrzeliśmy zupełnie inne widowisko. Zgodne z kanonami klasyki, ale dziś mało strawne dla przeciętnego śmiertelnika. Tancerki, uczennice szkoły baletowej, na pointach, w romantycznych "paczkach". Wśród nich w tradycyjnych niemal układach Giselle i Albert oraz Hilarion, trochę z innej bajki. Stąd tytułowe "przepołowienie", nie można bowiem kłaść dwóch zupełnie innych grzybów do jednego barszczu. I szkoda, że Komassa nie zrealizował swojej wizji do końca, ale nie wiem, czy winę można tylko jemu przypisać. Walorem niewątpliwym spektaklu jest to, że tancerzom towarzyszy orkiestra sprawnie poprowadzona przez Bogdana Olędzkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji