Artykuły

Wygrana bitwa w Siemaszkowej. Po premierze spektaklu o Beksińskim

"Beksiński. Obraz bez tytuł" wg scenariusza i w reż. Jerzego Satanowskiego w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Alina Bosak w portalu Biznes i Styl.

Dla każdego miłośnika sztuki Beksińskiego najnowszy spektakl Teatru im. Wandy Siemaszkowej to dzieło obowiązkowe. Jednak nie tylko oni znajdą w wypełnionej obrazami artysty i muzyką Jerzego Satanowskiego sztuce wzruszenie. "Beksiński. Obraz bez tytuł" to przejmujący esej o twórcy i cenie, jaką płaci za swój dar.

Jerzy Satanowski w wywiadach nie ukrywał, że koncepcja spektaklu, do którego realizacji w pierwszej chwili się zapalił, a później dał dopaść zwątpieniu, czy w ogóle można twórczość Beksińskiego w udany sposób przenieść na scenę, zmieniała się. Do samej premiery coś wyrzucał, dodawał, poprawiał, a i po niej w foyer Teatru im. Wandy Siemaszkowej zapowiedział, że to jeszcze nie koniec ulepszeń. Dążenie do doskonałości cechowało również Beksińskiego, więc to dobrze, że sztuki tych dwóch spotkały się w Rzeszowie. Zderzenia dwóch światów dzieją się w tej sztuce wielokrotnie.

Najpierw scena. Po lewej mieszkanie Beksińskiego. Króluje sprzęt Unitry z lat 70-80-tych - kultowe słuchawki, wieża, a na samym środku telewizor Antares. Półki ciasno zastawiona kasetami. Wszędzie poprzykręcane lampy biurowe, także nad sztalugami wciśniętymi między meblościankę. W kuchni dużo coca-coli, czajnik, garnek, stół. Skrzecząca, mało ciekawa rzeczywistość. A w głębi sceny okno, za którymi pulsują obrazy Beksińskiego, zaprzeczenie świata, w którym zostały stworzone. Fascynujące abstrakcje, z dziwadłami jak w baśniach braci Grimm, trochę przerażające, a zarazem piękne. Wyświetlane w olbrzymim powiększeniu oddają głębię i przestrzeń dzieł artysty, która staje się kontrą dla ciasnego mieszkania, małego kącika, w którym powstawały.

Każdej z dziesięciu scen, na jakie podzielono spektakl, towarzyszy jeden obraz. To subiektywny wybór Jerzego Satanowskiego i jak on sam zastrzega, każdy zapewne dokonałby innego, szukając swojego ulubionego zestawu. Ten dokonany przez reżysera dobrze oddaje różne odcienie sztuki malarza, a czy układa się w przesłanie? Niekoniecznie. To bardziej nastrój niż uchwytne zdanie. Dziwność świata, jakiś smutek, przemijanie. Przedłużeniem świata z obrazów jest prawa strona sceny - plątanina korzeni, a może żył, w której środku tkwi dwójka aktorów - Dagny Cipora i Mateusz Mikoś. Wykonywane przez nich piosenki i recytacje są łącznikiem pomiędzy kolejnymi scenami. Kilka tekstów specjalnie napisał Jan Wołek. Jest poezja Leśmiana, Rilkego, Tymoteusza Karpowicza, Borhesa. Wszystko z muzyką Jerzego Stanowskiego, która wypełnia cały spektakl. Melancholijna, nieco smutna towarzyszy widzowi nieustannie. Beksiński słuchał muzyki przecież godzinami. Im głośniej, tym lepiej. Stale szukał wzmacniacza idealnego.

W tej scenicznej przestrzeni mieszkania z kasetami, sprzętem audio, pędzlami i coca-colą ruchem przypominającym manekina przemieszcza się Malarz - wspaniała rola Roberta Chodura, świetnie odgrywającego drobiazgowość, pedantyzm, z jednej strony dziwaczność, a z drugiej i normalność artysty. Głos Chodura płynie non stop, chociaż on sam w trakcie spektaklu nie wypowiada ani jednego słowa. Porusza się, "żyje" do nagrań, których tekst stanowią wyimki z zachowanego na taśmach dziennika mówionego Beksińskiego, z jego listów do przyjaciół. Podobnie milcząca jest obecność na scenie Żony Malarza (doskonała Karolina Dańczyszyn) i Syna Malarza (udana rola gościnnie występującego Stasia Godawskiego). A jednak kiedy Zosia umrze, a Tomek popełni samobójstwo ich brak na scenie będzie do widza "krzyczał", a samotność artysty stanie się uderzająca.

Głos płynący w spektaklu z taśmy to także odwołanie do przemijania. Ci ludzie niby tu są, niby wciąż coś przeżywają na naszych oczach, ale przecież ich już nie ma.

Z taśmy w pewnym momencie płyną słowa: "Chciałbym, by moje obrazy i rysunki przetrwały. Oczywiście jest to pragnienie absurdalne. Nikt lepiej ode mnie nie widzi tego, że jakiekolwiek przetrwanie jest niemożliwe".

Nie wierzący w to, że możliwe jest przetrwanie po śmierci, Beksiński dokumentował swoje życie. Niemal wszystko nagrywał, fotografował, filmował. Więc jednak za jakąś formą zwycięstwa nad przemijaniem tęsknił. Spektakl Jerzego Satanowskiego w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej jest jedną wygraną bitwą. Co potwierdza zresztą wygłoszona tuż po sobotniej premierze recenzja i uznanie Wiesława Banacha, któremu Muzeum Historyczne w Sanoku zawdzięcza największy na świecie zbiór prac Beksińskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji