My chcemy śpiewać
Ściany Pałacu Kultury przed wejściem do Teatru Dramatycznego pokrywają setki rytych w piaskowcu napisów. Pierwszy polski profesjonalny musical "Metro" Janusza Stokłosy i Janusza Józefowicza, który od lat nie schodzi z afisza, wciąż budzi namiętności nastolatków:
"Józek, dzięki za Metro" , "Kasia Groniec - I love you", "Hajduk jest najśliczniejszy z całego Metra", "Panie Józefowicz, co ja mam zrobić chcę tańczyć!", "Kordek jest lepszy od Janowskiego" "Kordek jest beznadziejny, a Robert boski" , "Metro is the best", "Metro jest OK, Kordek jest zarozumiały", "Nie widziałem żadnego Metra, bo odjechało", "My chcemy śpiewać!".
Nakładające się na siebie inskrypcje są najkrótszą recenzją "Metra". Nie ma chyba w polskim teatrze drugiego takiego spektaklu, który obrósłby legendą, jak musical z Dramatycznego. Mimo poważnych zarzutów krytyki, że fabuła płytka, a wykonanie wcale nie porywające, mimo klęski na Broadwayu, "Metro" ma wielbicieli, którzy po kilka razy chodzą do Dramatycznego i ryją pracowicie swoje opinie między socrealistycznymi kolumnami. Jednego nie można odmówić autorom musicalu: po raz pierwszy w Polsce wykształcili dla potrzeb teatru muzycznego całe pokolenie młodych artystów, którzy na scenę trafili wprost z ulicy, a dzisiaj sięgają po najważniejsze nagrody w świecie muzycznym, jak Edyta Górniak. Kolejni artyści wchodzą na scenę "Metra", zastępując tych, którzy wybrali karierę solową, i dzięki nim przedstawienie wciąż żyje.
Józefowicz i Stokłosa nie ustrzegli się błędów, jakie popełniają pionierzy, lecz nie wypada nie znać efektu ich wieloletniej pracy.